Jeśli ktoś może mi merytorycznie wytłumaczyć, dlaczego e-book kosztuje tyle samo, co papierowa książka, chociaż odchodzą koszty druku oraz fizycznej dystrybucji, to bardzo proszę.
Miałem to podlinkować :) W przypadku e-booków odchodzi koszt druku, ale on nie jest jakiś bardzo znaczący (z drugiej strony jest niezerowy koszt konwersji), a dystrybutorzy zarówno e-booków jak i papieru biorą sobie ok. 50% z ceny okładkowej.
Większość e-booków prędzej czy później będzie w promocji taniej niż papier, ALE konkurencja w papierze jest tak duża, że dystrybutorzy ze swojej marży schodzą maksymalnie i często w przypadku nowości to wersja papierowa jest taniej.
W Polsce e-booki w porównaniu np. ze Stanami czy DE są i tak bardzo tanie. W Amazonie większość nowości kosztuje ponad 10 dolarów/euro.
@swiatczytnikow@ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki Ten ebook z tekstu "przy okazji" książki jest naciągany. To samo można powiedzieć w drugą stronę. Istnieją już pozycje, które w ogóle nie mają wersji papierowej. Gdzieś czytałem też, że skład dla papieru i ebooka robi się osobno, w takim przypadku ten koszt nie będzie wspólny.
No i trochę z opisanych powodów wyziera wizja monopolu czy też zmowy cenowej wydawców/właścicieli praw.
@swiatczytnikow@ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki Właśnie w radio słucham autorki, która mówi, że autor dostaje grosze, potem wydawca więcej, dystrybutorzy jeszcze więcej i na końcu księgarnie mało. Ponoć autor 3 zł, księgarnie 4 zł, jeśli dobrze słyszałem od książki z okładkową ceną 55 zł.
Rozumiem, że wydawcy i dystrybutorzy chcą umacniać to co jest i bardzo przekonują autorów, że są im niezbędni.
@rozie@swiatczytnikow@ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki Wiesz, za skład, korektę i redakcję też trzeba płacić. Można oczywiście samemu, ale jednak profesjonalna redakcja i korekta się różnią od zrobionej samodzielnie. Możesz wszystko robić sam, sam prowadzić sprzedaż, dystrybucję, reklamę. Znam autorów, którzy tak robią. Ale wtedy to się staje pracą na pełen etat.
Wydawców naprawdę nie ma co winić, zwłaszcza małych, gdzie nakłady to bywają setki sztuk, a nie tysiące.
@rozie
Bo korektor i generalnie wydawca ma kolejkę chętnych na przykład? Więc dyktuje ceny patrząc na swoje koszty, a reszta musi się dostosować.
Znaczy nie, że wiem, ale taka myśl mi błysnęła to piszę… :D
Redaktor i korektor mają taką pracę, 8 godzin dziennie pracy nad różnymi książkami, zamyka komputer i idzie do domu.
Co do autorów, no jest czasami taki postulat (głównie od tych autorów, którzy nawet 2 tysięcy nie sprzedają), aby dostawali po prostu pensję, bo to praca jak każda inna - wracamy jednak do początku - kto ma ją finansować, skoro ze sprzedaży książki się nie da. Może tu powinno wejść państwo, ale już widzę, jak urzędnicy będą decydować, kto jest "zawodowym" pisarzem. Za PRL tak było, część lubianych przez władzę pisarzy miała po prostu etaty w różnych instytucjach.
A jest jeszcze jeden aspekt, który pisarze pomijają - wiele osób przed napisaniem książki dostaje zaliczki, które niekoniecznie muszą się "spłacić" przy sprzedaży.
To chyba działa tak, że jeśli książka się ”sprzeda”, wtedy jest to różnica między tym, co zarobi się na niej, a tym, co autor dostał w postaci zaliczki.
Poprawa poziomu czytelnictwa w Polsce miałaby pozytywny wpływ na zarobki autorów. Ale do tego daleka droga. W tym kraju wiele osób często dowiaduje się o istnieniu książki po obejrzeniu filmu, który powstał na jej podstawie.
(do nas na razie moda nie dotarła, bo króluje kult papieru, ale to się powoli zmienia, sporo ludzi kupuje czytnik z androidem żeby korzystać z wattpada).
Jednak jakoś komuś się to nie opłaca i nie kalkuluje, skoro wydawnictwa zatrudniają redaktorów i korektorów a autorów już nie. Ale może warto im to zaproponować? :D
Pomysł oczywiście ironiczny. Nie oczekuję konstruktywnej odpowiedzi na niego jakby co.
@rozie - zacznijmy od tego, że redakcja ma realny wpływ na jakość książki. Jakie znaczenie dla czytelnika ma ta jakość? Różne, jedni zwracają na nią uwagę, inni wcale. Można to porównać do jedzenia. Mamy dobre jedzenie i fastfoody. Niby każdy wybiera co woli, ale jednak mamy coraz większe problemy ze względu na zły sposób żywienia.
Literatura nie przekłada się tak łatwo, bo jest tylko jednym z elementów kultury, ale możemy się zastanawiać tylko np. jak to się dzieje, że ludzie mają coraz większe problemy ze zrozumieniem tego, co czytają? Można pójść dalej - skąd np. postępująca polaryzacja w narodzie? Między innymi także przez problemy z komunikacją.
Ebooka możesz poprawić. Na papierze kiedyś robiło się erraty. Jednak redakcja książki to coś więcej niż poprawianie wyrazów i zdań, dobry redaktor ma nieraz ogromny wpływ na bardzo istotne rzeczy, np. fabułę włącznie z zakończeniem. Były już w historii książki, które mają różne zakończenia, ale to wyjątki. Dziś, w dobie szybkiej konsumpcji, źle wydana książka spotyka się z krytyką, a czytelnik rzadko kiedy będzie chciał do niej wrócić.
Z tymi autorami na %, to też nie do końca tak, jak się przedstawia. Wszystko zależy od umowy i siły autora. Zazwyczaj w umowach gdzie jest procent od sprzedaży uwzględnia się też zaliczki. Jeśli sprzedaż nie przekroczy zaliczki, to autor zostaje tylko z zaliczką, jeśli przekroczy, to wtedy dostaje kasę zależną już tylko od sprzedaży. Tak więc w zależności od siły przebicia autora, ryzyka wydawcy, itp. zaliczka może być mała lub monstrualna :)
Na duże zaliczki i życie ze sprzedaży książek mogą sobie pozwolić bardzo popularni autorzy, albo autorzy piszący dużo, albo i jedno i drugie. Kiedyś mówiło się, że żeby utrzymać się z pisania trzeba wydać 2-3 książki rocznie. Taka częstotliwość powoduje, że autor jest zauważalny i rozpoznawalny, co zwiększa sprzedaż, ale... niestety zazwyczaj idzie za tym spadek jakości.
I nie, nie miałem na myśli grzebania przy fabule. Zresztą zakładam, że książka to bardziej sztuka niż rzemiosło, bo lepiej się klika^Wczyta to algorytm załatwi pewnie. Zwł. w dobie LLMów.
Nie chodziło mi tyle o wracanie, co o poprawienie utworu kolejnym czytelnikom.
@rozie - można zjeść smacznie i bez szefa kuchni. Można nawet bez kucharza, jak sobie coś jadalnego zbierzesz z pola ;-D
Tak, zdaję sobie sprawę, że nie postulowałeś zupełnej rezygnacji z redakcji, ale w dyskusji pozwoliłem sobie na wskazanie skrajnego przypadku.
Na pewno można przyjąć, że ograniczenie redakcji wpłynie realnie na jakość tekstów, będą perełki, autorzy z darem, ale ogólny poziom będzie leciał w dół i będą za tym szły kolejne zmiany negatywne. Ograniczenie korekty, selekcji tekstów, itp. itd.
Więc z czegoś, co wydawałoby się niewiele znaczącym ustąpieniem, może się zrobić kula śnieżna. Zresztą to samo masz podawane jako zagrożenie w przypadku AI - im więcej będzie treści tworzonych przy jego użyciu, z których uczyć się będzie AI, tym słabsza jakość będzie generowanych. I tak w kółko.
Wbrew pozorom to samo będzie dotyczyć autorów. Jeśli ludzie będą łykać przeciętne i słabe teksty, to coraz trudniej będzie konkurować z tym autorom na jakimś poziomie, bo taka konkurencja będzie wymagała dużo większego czasu, wysiłku i być może pieniędzy, nawet jeśli to będzie wydawane w tradycyjny sposób z udziałem wydawnictw.
@rozie - pewne mechanizmy nie różnią się od tego, co się dzieje z AI, choć mogą być mniej widoczne w przypadku ludzi. Ale to nie znaczy, że ich porównywanie nie ma sensu. A niestety w tym przypadku jestem pewien, że porównanie jest zasadne.
Na pewno kiedyś bawiłeś się w zabawę w głuchy telefon lub słyszałeś o obrazach robionych przez prawdziwych malarzy-ludzi, kiedy kopia obrazu powstawała z kopii. Podobny efekt masz w literaturze czy właśnie w muzyce. Spadek artystyczny nie jest efektem jakiegoś niecnego działania wydawców, tylko tego, że Ci wydawcy dostosowują się pod gust odbiorców. Następuje takie "uśrednianie" i coraz trudniej o oryginalne i wybijające się dzieła o dobrej jakości. Gdyby ludzie tego nie kupowali, nie opłacałoby się czegoś takiego sprzedawać.
Wydawcy w zasadzie w pewien sposób spełnili część Twojego postulatu - obcięli koszty ograniczając lub rezygnując z niektórych elementów.
Pomysł, że nie potrzeba dziś selekcji opiera się na jednym założeniu - liczysz, że ta selekcja odbędzie się na poziomie ewentualnych polecanek np. w social mediach.
@rdarmila - nie do końca optymistą, jeśli już, to ignorantem. Więc muszę poniekąd przeprosić i wyjaśnić, że w tych swoich rozważaniach dziś ignoruję fakt, że po stronie wydawców też mamy "raka" i że po tej stronie proces wydawniczy też ma swoje duże problemy i daleki jest od ideału.
Żeby już nie marudzić, to całość moich wypowiedzi na grupie skróciłbym do jednego porównania - jeśli sito jest dziurawe, to rezygnacja z sita może nawet rozwiązać częściowo niektóre mniejsze problemy, ale sumarycznie nie da szansy na poprawę. Więc zamiast rezygnować z sita, lepiej jest jednak pokombinować i próbować je naprawić, niż odpuścić sobie ;-D
@mason@rdarmila@swiatczytnikow@ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki Analogia sita czy też filtra jest niezła, ale nie w ten sposób, którego chciałeś prawdopodobnie użyć. Obecnie filtrowanie działa bardzo dobrze, jeśli chodzi o zatrzymywanie pieniędzy od odbiorców płynących do twórców.
Pisanie książek czy tworzenie muzyki to nie powielanie. Głuchy telefon czy kopiowanie kopii.
A wydawcy monopolizują rynek. Z jednej strony niekoniecznie muszą chcieć zaryzykować wydanie czegoś nowego. Z drugiej strony obecny model nie pozwala żyć z pisania autorom. Czyli jest...
Dlatego obecny stan jest bardzo na rękę wydawnictwom i dystrybutorom. To nie twórca decyduje, czy/ile chce przeznaczyć na promocję, korektę itd. A na życie z tworzenia nie ma praktycznie szans.
@rozie - LLMy powstały trochę na nasze podobieństwo, a docelowo mają nas przypominać jeszcze bardziej ;) Ja nie porównuję ludzi i LLMów, tylko pewne procesy, które są podobne i tu, i tu. To jest bardzo duża różnica.
Pisanie książek, tworzenie muzyki, malarstwo, itd. nie są powielaniem, ale u podstaw rozwoju sztuki jest pewna forma powielania. Uczysz się od i na podstawie mistrzów, udoskonalasz swój warsztat też nie w oderwaniu od świata. Jeśli więc będziemy doprowadzać do zubażania wzorców, siłą rzeczy, będziemy otrzymywać coraz słabsze dzieła. Jeśli zaczniemy akceptować zubażanie języka, będzie to samo.
Tą dyskusję można nieco odwrócić, więc sobie na to pozwolę.
Wydawcy mają swoje za uszami, ale to też jest trochę inna sprawa i zgadzam się, że coś z tym należy zrobić. Tylko co?
Optujesz za rezygnacją z wydawnictw i dystrybucji. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak robić i są ludzie, którzy to robią. Dlaczego tak mało uznanych autorów idzie w takie modele? Ilu jest takich, którzy się wybijają i zarabiają w ten sposób, a jaka część po osiągnięciu jakiegoś sukcesu zaczyna "kolaborować" z tradycyjnymi wydawcami?
Mamy wiele platform umożliwiających publikację i sprzedawanie swoich dzieł z pominięciem wydawcy i "dystrybucji", a jednak dyskutujemy tutaj teraz o autorach "tradycyjnych", a większość książek, które tutaj się poleca, jest wydawana tradycyjnie lub udostępniana za darmo.
@rozie - w tym, żeby się utrzymać, nie chodziło tylko o utrzymanie się ściśle z pisania książek, do tego dochodzą spotkania autorskie, warsztaty, panele dyskusyjne, itp. I w przypadku utrzymania takiego tempa wydawania książek, robi się w pewnym momencie zazębienie i nakłady/sprzedaż sumarycznie wzrastają.
Natomiast co do pozbycia się wydawców i dystrybucji, to polecam zrobić taką ankietę wśród autorów dowolnego kalibru, ale z już jakąś pozycją. Gwarantuję Ci, że odsetek autorów, którzy będą gotowi pozbyć się wydawców i dystrybucji będzie bardzo niewielki.
Ludzie sobie nawet nie zdają sprawy, co się dzieje wokół powstawania książek. Patrzymy na kilka pisarzy-perełek, którzy mają pewien charakter i na tyle samozaparcia, że mogą sobie na pewne rzeczy pozwolić.
Rezygnacja z wydawcy oznacza, że pisarz będzie musiał podjąć się lub zlecić pracę na stanowiskach drukarza, grafika, składacza, korektora, redaktora, twórcy strony www, osoby zarządzającej www i prowadzącej social media, marketingowca, menadżera, magazyniera, osoby przygotowującej i wysyłającej paczki z książkami, kuriera/dostawcy, księgowego, kadrowej, będzie musieć opłacić miejsce magazynowe...
Pewnie jakbym się jeszcze zastanowił, to tych stanowisk przyjdzie mi do głowy więcej. Wiadomo, że wiele z tych rzeczy nie robi się codziennie, część da się połączyć, części uniknąć, ale i tak pomysł, żeby zrezygnować z wydawcy i dystrybucji oznacza, że z pisarza chcesz zrobić człowieka od "wszystkiego", taką złotą rączkę :)
Jeśli rozejrzysz się po autorach i podpytasz ich, to niemal każdy powie Ci, że jego marzeniem jest, żeby móc zająć się tylko i wyłącznie pisaniem i zupełnie niczym innym. Niektórzy niemal nienawidzą nawet spotkań autorskich i najchętniej nie wychodziliby z domu, byle mieć święty spokój ;-D
Natomiast jeśli napiszesz mi, że autor może zlecić powyżej wspomniane prace innym osobom, to... czym to się będzie różnić od wydawcy?
(redaktorzy przekładów mają nieco inną rolę - głównie wyłapywać wszystko, co się "źle czyta" i proponować lepsze rozwiązania)
uwierz mi, nie chciałbyś nigdy czytać książki bez żadnej redakcji i korekty, a jak jej nie chcesz czytać, to jej nie kupisz, więc no, zabranie tych ról z procesu wcale niekoniecznie przełożyłoby się na większe zyski
Tak trochę obok, pozwolę sobie wrzucić linka do działu Fahrenheita, gdzie publikowaliśmy teksty nadsyłane do nas do publikacji. Te teksty za zgodą autorów zostały opatrzone luźnymi komentarzami wskazującymi błędy, nieścisłości, itp. Nie wszystko tam jest wyłapywane, żeby nie zanudzić czytelników, więc to nie jest typowa redakcja, ale ten dział daje jako takie pojęcie o tym, co oznacza tekst bez redakcji.
@mason@dancingindystopia@rdarmila@swiatczytnikow@ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki Zerknąłem pobieżnie na dwa teksty. Wg mnie żadna redakcja tu nie pomoże, tego nie wyklepiesz. OK, może to są jakieś próby debiutów. Wg mnie nic złego by się nie stało, gdyby autor to sobie wydał raz i drugi, sprzedał po kilkanaście sztuki i zajął czymś innym.
@rozie - okej, przyjmijmy, że tak będzie. Każdy autor wydaje raz, drugi... pomnóż sobie to przez setki, tysiące, dziesiątki tysięcy, a następnie spróbuj odnaleźć w takim chłamie cokolwiek dobrego.
Liczysz, że to się samo odfiltruje, że załatwią to social media? Czyli de facto znów ktoś będzie odbębniał robotę, tylko za free. A czy nie stanie się nic złego?
Tu już wchodzimy w zagadnienia nieco dywagacyjne, nieco filozoficzne. Na pewno warto mieć na uwadze, że poniżej bardzo mocno upraszczam różne zależności.
Żeby coś dobrego się przebiło, ktoś musi na to trafić i polecić dalej. Żeby odsiać słabiznę i odradzić, też ktoś musi poświęcić czas na zapoznanie się z tym i kolejny czas, żeby odradzić to innym. Jeśli z łańcucha wyeliminujesz jeden filtr (selekcjonera), to na zapoznanie się z danym dziełem więcej ludzi będzie marnować czas zanim się rozniesie, że dane dzieło jest słabe. Te same osoby będą miały przez to mniej czasu na np. czytanie kolejnych dzieł. Sumarycznie spadnie też czytalność dobrych utworów.
Okej, odbiorca może bazować tylko na dziełach dobrze zrecenzowanych np. w social mediach. Tylko że ci recenzenci też będą musieli czytać i będą trafiać na chłam, a ich czas nie jest z gumy.
Czyli bez pierwszego sita, więcej chłamu będzie się przedostawać do odbiorców, co wpłynie nie tylko na większe marnotrawstwo czasu ale i tak będzie wiązało się z pogarszającą się jakością. Bo także w sztuce, im częściej obcujesz z kiepskimi dziełami, tym bardziej wzrasta Ci tolerancja na błędy.
@dancingindystopia@rdarmila@swiatczytnikow@ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki No to jeszcze raz: nigdy nie proponowałem całkowitej rezygnacji z redakcji i korekty. Można to zrobić samodzielnie, niekoniecznie istotnie gorzej. Czytałem książki bez profesjonalnej redakcji i korekty. I jako beta reader, i jako odbiorca. I - niespodzianka - w tym drugim przypadku kupiłem. Więc sorry, nie uwierzę.
@swiatczytnikow To wyobraźmy sobie że taki Remigiusz Mróz wydaje teraz sam książki i sprzedaje tylko w formacie ebooków na swojej stronie. Nagle okazuje się ze on może zarobić więcej, książki kosztują mniej, mimo że praca została przepuszczona przez najętego redaktora @ihor@SceNtriC@smatyszczak@ksiazki
Dodaj komentarz