Przestrzenią, która byłoby bezpiecznym azylem wolności dla wszystkich, mogłoby być miejsce pracy. Jednak w neoliberalnym miejscu pracy człowiek nigdy nie jest u siebie w domu, jak zauważa badacz zarządzania Peter Fleming. W tym znaczeniu wszyscy – prócz oligarchów i miliarderów – jesteśmy pozbawieni miejsca, gdzie możemy realizować swój społeczny sens, gdzie możemy wnieść nasz unikalny wkład w jakąś większą, sensowną całość.
To dobry argument za tym, by zatroszczyć się o lepsze wykorzystanie wartości, jaką jest wolność, niż czyni to neoliberalizm. On tylko uzurpuje sobie jej posiadanie, wzywając ją zaklęciami, które od dawna nie funkcjonują. Wolność nie należy do bogatych i możnych. Wolność należy wyłącznie do miłości. Jak powiada poeta Christian Bobin:
„Miłość przychodzi tylko z wolnością. Wolność przychodzi tylko z miłością”.
@Mija Sorry, ale pierdolenie jakich mało. Miejsce pracy z założenie nie jest, nie było i nigdy nie będzie żadną ostoją wolności, zarówno dla szeregowego pracownika, przez CEO po Oligarchów i królów opływających w pieniadze i władzę. Rozejrzyjmy się wokół po wszelkich możliwych systemach społeczno-politycznych i wybierzmy ten dający wolność. NIE MA TAKIEGO.
@Mija są pewne granice, w artykule jest takie coś "Prawdziwa wolność oznacza relację" no i to jest clue, w związek/relację wchodzimy bo tego chcemy, nie jest tak, że ktoś się pojawia z jakimś obcym człowiekiem i mówi "od teraz z tym kimś mać mieć bliską relację". A tak działają firmy czy szkoły. W firmie może pracować bardzo wierzący katolik i komunizujący ateista ale jak długo są świadomi tego, że są sfery których nie mogą za bardzo odsłaniać to obie strony mogą być bardzo zadowolone z pracy.
Małżeństwo raczej trudno by było na tym zbudować, ale układ profesjonalny się da. Oczywiście to nie powinno znaczyć tego, że nie można być sobą, trzeba być jednak świadomym tego, że OK, może nie wszyscy chcą tak daleko iść.
I tu nie ma nic z neoliberalizmu, albo jest w tym, że jednak teraz trudno by było komuś zrobić "katolicką firmę" czy "ateistyczną firmę" gdzie przyjmujemy tylko takich ludzi... tzn. móc można, może nawet wolno, ale ktoś kto nie pójdzie w tą skrajność i raczej pójdzie w merytokrację pewnie będzie mieć lepsze wyniki.
No i w firmach zawsze jest opcja z przesuwaniem ludzi po zespołach (jak firma jest na tyle duża) żeby ludzie do siebie pasowali.
Z pewnym opóźnieniem trafiłem na zespół Cobra the Impaler. Przedziwne, to nawet nie rżnięcie z wczesnego Mastodona, a wprost grupa rekonstrukcyjna (ale fajna) ;) @muzykametalowa
@maciek33 niby Alcest mnie jakoś bardzo nie grzeje, ale akurat ostatnio odświeżałem sobie Amesoeurs (grzeje), więc wrzucę na ruszt, dzięki za sygnał, że jest. :) @muzykametalowa
Za jakieś pół godziny u teścia będzie całkowicie ciemno. Najbliższe światło latarni jest może jakieś 15 km stąd. Lubię będąc tutaj słuchać debiutanckiej płyty Wędrującego Wiatru "Tam, gdzie miesiąc opłakuje świt".
@maciek33@muzykametalowa
fantastycznie i zazdro, jestem około 40 minut na zachód, mamy tutaj "Izerski Park Ciemnego Nieba", ale ono takie niezbyt ciemne bo jest łuna od szklarskiej i może jeleniej, ale to wciąż lepsze niż miasto, także jeszcze raz zazdro; a na słuchawkach mam enemy of man od kriegsmaschine
@emill1984 Babymetal to zupełnie nie moja bajka :) Nie przeszkadzają mi, ale jest masa innych japońskich żeńskich zespołów, które muzycznie są dużo lepsze i ciekawsze. @muzykametalowa
@rdarmila Oni bardzo mocno idą w marketing i są z tego fajne połączenia z innymi zespołami lub wokalistami (ostatnio Electric Callboy, wcześniej Joakim Broden czy Alissa White-Gluz), ale sama w sobie ta muzyka jest dla mnie strasznie miałka. Z japońskich zespołów zdecydowanie wyżej cenię Lovebites, Nemophilę czy nawet Hanabie, którego nie lubię, ale nie mogę odmówić im oryginalności. @emill1984@muzykametalowa
Wtem! Zrobiłem listę polskich utworów solarpunkowych... albo takich, które wydają mi się solarpunkowe, ewentualnie takich, które z opisu zalatują solarpunkiem, ale jeszcze ich nie przeczytałem. Koniecznie zwróćcie uwagę na komentarze (bo np. często mowa o jednym opowiadaniu ze zbioru).
Nie jestem przekonany, czy ma sens takie podciąganie pod solarpunka tekstów zawierających tylko jego elementy. Idąc tego typu trapami na listę musiałbyś dodać np. Wiedźmina (Driady i poniekąd Elfy).
Myślę też, że działasz trochę wbrew idei solarpunka, który jest gatunkiem sztucznym, "manifestacyjnym" i bazującym na ideach. Trudno więc mówić o ewolucji tego gatunku czy historii powstania na podstawie tytułów, które się do tego w żaden sposób nie przyczyniły. To mi przypomina trochę zabawę w doszukiwanie się fantastyki w Biblii czy Mitach ;D
@mason@ksiazki Rozumiem zarzut. To trochę pytanie, czego chcemy od takiej listy. Czy śledzenia, jak rozwija się solarpunk jako ruch / podgatunek literacki, czy po prostu listę polecanek dla ludzi, którzy chcieliby przeczytać coś z danym motywem. W sumie próbowałem zrobić i jedno i drugie na raz, dlatego są tam rzeczy, które autorzy wprost nazywają solarpunkiem (opowiadania Pawła Ngei i Dominiki Tarczoń, powieść Adrianny Biełowiec (wprawdzie są tam tylko elementy solarpunku, ale autorka wprost je tak określa)), rzeczy nienazwane solarpunkiem, ale wynikające z podobnych idei ("Utopia XXI wieku" to dosłownie konkurs na eko-utopię, choć słowo "solarpunk" nigdy nie padło, Joanna Krystyna Radosz i być może Joanna Erbel to też około-solarpunkowe klimaty ideowe ), czy wreszcie rzeczy, które mi się skojarzyły, ale w sumie cholera wie (Przemysław Zańko). No i ten początek "Gnozy" Cetnara, który wydaje mi się inspirowany Doctorowem (a Doctorow swoją przedostatnią powieść nazwał solarpunkiem, wcześniejszego "Walkaway" chyba nie, ale to wciąż podobne klimaty ideowe) - ale nawet jeśli, to wykorzystał tę inspirację dość utylitarnie (dla zbudowania postaci i jej kontekstu, nazwijmy to, ideologicznego, który potem się zmienia).
Jestem idiotą - chciałem zacząć przygodę z "Komornikiem" i zamiast wziąć pierwszy tom oryginalnego cyklu, to wziąłem pierwszy tom spinoffa... Tym niemniej, chyba to mi wystarczy, aby ocenić, że to raczej seria nie dla mnie. A dokładniej z tematyką dla mnie, ale językiem i stylem - absolutnie nie. Biblijne postapo z masą niepotrzebnej wulgarności.
Słyszałem o tej książce już w liceum, ale dopiero po 20 latach zebrałem się w sobie, żeby ją przeczytać.
„My, dzieci z dworca Zoo” to wstrząsająca opowieść o życiu młodych narkomanów na berlińskim dworcu Zoo w latach 70.
Książka jest niezwykle sugestywna i realistyczna. Autorzy bezlitośnie ukazują świat narkotyków, prostytucji i beznadziei, w jakim żyli młodzi ludzie na dworcu Zoo.