@ksiazki Mam pytanie o źródła informacji o nowych książkach. Czy istnieją jakieś miejsca, gdzie warto dać znać o wydaniu książki? Szczególnie, jeśli utwór jest dostępny za darmo.
Interesują mnie platformy i miejsca dotyczące literatury polskojęzycznej.
@rozie - nie znam i napiszę wprost - nie zamierzam się zapoznawać z wydawnictwem, które robi tylko szczątkową korektę i redakcję. Chociaż doceniam szczerość.
Natomiast co do informacji o nowych książkach - moim zdaniem warto uderzać do "branżowych" czasopism/serwisów związanych z gatunkiem, w jakim jest dana książka.
Nie oceniam konkretnych tytułów, po prostu uważam, że co do zasady puszczanie tekstów bez korekty i redakcji jest szkodnictwem.
Co do komercyjnych redakcji i korekt, to masz rację - sporo jest takich książek, które nie powinny być nigdy opublikowane.
W przypadku tłumaczeń biorę jeszcze poprawkę na to, że w takich przypadkach mamy do czynienia z twórczością autora i tłumacza, więc zazwyczaj redaktorzy i korekta ma 2x więcej roboty ;-) Więc jeśli te "cele solarne" są tylko pojedynczym kwiatkiem, jestem w stanie to wybaczyć, bo tłumacza czasami może po prostu "zaćmić". Gorzej, kiedy tych błędów jest więcej albo kiedy tłumacz nie rozumie tekstu, który tłumaczy (tłumaczy jak maszyna).
Nie wiem czy jest na świecie chociaż jeden autor, który zrobi dobrze korektę i redakcję po sobie samym :) Dawanie do redkoru zaprzyjaźnionym osobom to już lepszy pomysł, choć to zależy od kompetencji.
Oczywiście nie wykluczam możliwości dobrej redakcji i korekty robionej "własnym sumptem" i wierzę, że nieraz takie książki mogą być lepiej zredagowane niż w niektórych "profesjonalnych" wydawnictwach, niemniej dla zasady - nie toleruję ścinania kosztów na redakcji i korekcie. Nawet jeśli sprawdzi się to w jednym przypadku, to w 20 dostaniemy potworki. To widać w selfpubach, ale chyba jeszcze bardziej w wydawnictwach typu vanity, które najczęściej pod pojęciem redakcji i korekty sprzedają tylko korektę i bardzo szczątkową redakcję, którą można nazwać nieco rozszerzoną korektą.
@rdarmila - oj, nie byłbym tak krytyczny, selfpub ma stosunkowo dużo możliwości, pod warunkiem, że autor chce pracować na kilku etatach, ma czas oraz stać go na reklamę ;-)
Ludzie patrzą na "tradycyjne" wydawnictwa "złym okiem", bo te miewają sporo za uszami, ale jednocześnie nie uwzględniają tego, że jeśli chcą wydać selfpuba, to biorą na siebie wszystkie etaty, jakie wydawnictwa rozkładają na kilka osób oraz zamykają sobie część kanałów dystrybucyjnych, które też przysparzają czytelników.
@rozie - oj, mieszasz. Twórcą dzieła jest i będzie jego autor (lub autorzy) i to jest niepodważalne i niezbywalne prawo. Nawet jeśli chcesz lub zgodzisz się, żeby dany utwór opublikować anonimowo, to i tak jesteś jego autorem.
To, o czym piszesz dotyczy autorskich praw majątkowych i to jest trochę inna kwestia. Autorzy mają prawo negocjować umowy nie tylko do kwot, ale też co do innych warunków.
Jedna z dobrych praktyk, która została wypracowana przez lata i jest pewnym standardem, jest taka, że autor otrzymuje procent od sprzedaży... ale kasuje za to zaliczkę, która jest bezzwrotna. Czyli jeśli autor umówi się z wydawcą na zaliczkę w danej kwocie - nie dostanie mniej. Jeśli książka się nie sprzeda - to wydawca jest stratny, jeśli sprzeda - zyskuje i autor, i wydawca.
No i tu dochodzimy do podziału zysków - musiałbym pogrzebać gdzieś w zestawieniach, może @swiatczytnikow przypomni, ale podział zysków z książek wcale nie jest tak łatwy jak by się wydawało. Po stronie dystrybutorów i wydawców musisz doliczyć wszystkie możliwe koszty wynikające z obrotu danym tytułem, podatki, koszty transportu, magazynowania, redakcji, korekty, grafika, składacza, druku, itp. itd. No i oczywiście koszty reklamy i promocji.
Można by dużo pisać o tym, szacować, itp., ale można też wziąć temat z drugiej strony - ile mamy wydawnictw w Polsce, ile powstało i upadło, a ile się utrzymuje. Ile z nich zarabia, ile jest dotowanych? Z moich obserwacji - większość małych i średnich wydawnictw, które w teorii powinny dawać uczciwsze warunki - pada lub ledwie się utrzymuje na rynku, niektóre pewnie tylko dzięki różnego rodzaju dotacjom. To świadczy raczej o jednym - wydawcy wcale nie są najbardziej pazernymi w łańcuchu, choć są i tacy, którzy mają sporo na sumieniu, nie przeczę.
@rozie - wiesz, mam wrażenie, że masz mocno skrzywiony obraz procesu wydawniczego. Trochę będę bawił się w adwokata diabła, więc od razu zastrzegę rzeczy, co do których się zgadzam:
stawki dla autorów są niskie, a dla debiutantów - za niskie, bo nie mają siły negocjacyjnej
wydawcy mają swoje za uszami - np. jeśli autor nie ma w charakterze i umiejętnościach autopromocji, to wsparcie ze strony wydawcy zazwyczaj jest za małe.
Ale jednocześnie to tylko po części wina wydawców, rynek książki jest systemowo zepsuty. Co chwilę powstaje jakieś wydawnictwo-krzak lub chałupnicze i okazuje się, że nie udaje mu się utrzymać lub ciągnie na granicy opłacalności, często kombinując z dotacjami, itp. I to nie jest tak, że powstaje jakiś spisek innych (większych) wydawców przeciwko takim wydawcom, te wydawnictwa nie wytrzymują z różnych powodów na rynku.
Piszesz o "zamachu na prawa twórców" i, wybacz, ale napiszę to wprost - to jest po prostu totalna bzdura. Rozdział praw majątkowych i niemajątkowych powstał właśnie po to, żeby chronić autorów. Nawet jeśli oni sami by się chcieli pozbyć części praw - dzięki temu nie mają takiej możliwości. To chroni ich przed różnymi zakusami ze strony wydawców lub jakichś szuj.
W przypadku relacji autor-wydawca mamy więc do czynienia z prawami zbywalnymi, licencjami, umowami, itp. Autor decyduje się lub nie na dane warunki. Nie podoba mu się jeden wydawca, idzie do drugiego, który daje lepsze.
Piszesz, że autor nie wie i nie ma wpływu na sprzedaż - masz rację, ale wydawca też tego nie wie. Proste pytanie - czy myślisz, że wydawca mogąc zarobić na czymś, nie korzystałby z okazji, żeby to robić? Problem z książkami jest taki, że w przypadku debiutantów, autorów mało znanych, niemedialnych - nie jesteś w stanie ocenić jak dana książka się sprzeda. Wydawcy to szacują sobie, ale i tak bywa z tym różnie.
O niektórych wydawnictwach mówi się, że jadą na kilku najlepiej się sprzedających autorach, a do debiutantów i pozostałych - dopłacają. I faktycznie. Piszesz o obrocie i sprzedaży, ale policz sobie to tak. Niektóre książki nie sprzedają się wcale lub sprzedają w małych ilościach. Jak autor ma sprzedaż na poziomie 2000 egzemplarzy, to już jest "złotem". Wielu sprzedaje się na poziomie kilkuset do tysiąca.
A teraz policz, powiedzmy 500 egzemplarzy po 40 złotych (i tak zawyżam cenę) to jest 20 000 złotych (przychodu, a nie zysku). Od tego odlicz 5-8% VAT. Dodaj do tego koszty korekty, redakcji, grafika, składu. Wydawca też ponosi koszty stałe no i chce zarobić. Promocja - jeśli autora promujemy poza miejscem jego zamieszkania to za każdym razem doliczasz do tego hotel i koszty dojazdu. A gdzie jeszcze koszty jakiejś reklamy, wydruku bannerów np. na targi książek, itp? Do tego dolicz jeszcze koszty druku i magazynowania oraz dystrybucji.
@rozie - serio pytasz mnie czy dorosły, świadomy człowiek, potrafiący pisać i co za tym idzie - czytać, podpisując umowę ma świadomość tego, co podpisuje?
Od razu zaznaczę - umowy na książki, przynajmniej te, które ja widziałem, są zazwyczaj skonstruowane jasno i czytelnie. Trzeba je tylko uważnie i ze zrozumieniem przeczytać.
Co do zarobków korekty i redakcji - każe wydawnictwo ustala swoje stawki i zazwyczaj są one zazwyczaj zależne od długości tekstu. Nie podam więc konkretnych kwot, ale można je sobie dosyć łatwo wygooglać i oszacować.
Natomiast co do czasu poświęconego przez autora - spójrz na temat z innej strony. Mamy w Polsce jedne z najniższych cen książek. Ile więcej byłbyś skłonny zapłacić za książkę nieznanego Ci autora? Powiedzmy, że robił on badania do książki i pisał przez dwa lata.
Licząc płacę minimalną za te dwa lata - to daje 108 tysięcy złotych. Podziel sobie to, niech stracę, przez 2 tysiące egzemplarzy. Wyjdzie Ci 54 złote tylko i wyłącznie za to, co wypracował autor.
Piszesz, że nie interesuje Cię otoczka i to widać, bo odcinasz bardzo ważny aspekt procesu wydawania. Opisujesz rodzaje autorów, tylko nie uwzględniasz, że chcąc wydawać selfpuba, to Ty jako autor zajmujesz się wszystkim. Wydanie książki nie kończy się na jej napisaniu.
Gdyby taka forma wydawnicza była panaceum na bolączki wydawania książek, to dziś czytalibyśmy głównie selfpuby. Ilu autorów utrzymuje się z takiego sposobu wydawania, i przede wszystkim - na ilu? Jak wygląda średnia jakość tych książek?
Nie jestem przeciwnikiem tej formy wydawania, ale:
to jest forma dla specyficznych autorów, którzy mają charakter pozwalający im zająć się wieloma aspektami wydawania.
poziom jakościowy selfpubów jest wyraźnie gorszy niż poziom książek wydawanych tradycyjnie. Ja nie czytam selfpubów i vanity z zasady właśnie dlatego, bo szkoda mi czasu. Wystarczy mi, że wydawcy tradycyjni potrafią odwalać manianę.
Co do praw autorskich - to masz w ogóle jakiś odjechany pogląd. Paktofonika podpisała bardzo zły dla nich kontrakt i gdyby nie rozdzielono praw, to na okładce ich płyty mogłoby w ogóle nie być ich nazwy i nazwisk, bo wydawca mógłby to ukryć (pomijam oczywiście, że by mu się to nie opłacało, bo zyski czerpie także dzięki nazwie).
To, co piszesz o niezbywalnych prawach i licencjach... to przecież właśnie rozdzielenie praw, które obecnie mamy!
Wydzielone prawa majątkowe to są m.in. prawa umożliwiające podpisywanie kontraktów, licencji, itp. i regulujące ich zasady. W dodatku w prawie masz zapis pozwalający na sądzenie się w przypadku gdy umowa z wydawcą jest niesprawiedliwa (wydawca czerpie zyski niewspółmiernie duże, a twórca otrzymał wynagrodzenie za niskie).
Nie znam sprawy Paktofoniki i trzeba byłoby się wdrożyć dokładnie w treści ich umowy, ale uważam, że prawo nie powinno ingerować nadmiernie w umowy zawierane przez twórców, bo wydawcy to także ludzie i jedna ze stron umowy.
Nie wiem też jak wygląda rynek muzyczny, natomiast w przypadku książek mogę napisać jedno - standardowo umowy podpisuje się określając przez ile lat obowiązuje umowa, a jeśli się tego nie zrobi, to prawo daje autorowi narzędzia do rozwiązania takich umów po określonym czasie. W dodatku w samej ustawie o prawie autorskim masz określone wymogi, jakie musi spełnić wydawca, żeby umowa nabrała ważności. Np. taką kwestię, że dzieło musi zostać wydane w określonym czasie, inaczej autor ma prawo rozwiązać umowę (zachowując zaliczkę).
Patrząc na to, co wypisujesz, mam wrażenie, że próbujesz wymyślić koło na nowo i nawet nie zaglądnąłeś do Ustawy o Prawie Autorskim.
Jeszcze tylko jedna rzecz - umowa to jest dokument (co najmniej) dwustronny.
O ile zgadzam się, że są firmy, które są do przesady pazerne i nieetyczne, tak uważam, że zwalanie wszystkiego na jedną ze stron to też nie jest dobre rozwiązanie.
Dlaczego chcesz zwalać kwestię ryzyka i obarczać kosztami tylko i wyłącznie na jedną ze stron?
Lubicie opowiadania z Cherlockiem Holmesem w roli głównej?
W lipcu mija 95 rocznica śmierci sir Artura Conana Doyle'a, twórcy tej postaci. #ksiazki@ksiazki@ksiazki#kryminal
Ja bym opowiadania z Sherlockiem określił dziś chyba jako nieco "sztywniackie" i nieco "przegadane". Wydaje mi się też, że świat wykreowany przez Doyle'a zestarzał się trochę gorzej niż Christie nawet jeśli pominąć te 30-40 lat różnicy pomiędzy nimi.
Osią fabuły jest, ma się rozumieć, wojna. Taka, w której ludzkość staje naprzeciwko innej inteligentnej rasy – Taurańczyków. (...) Kłopot z ową wojną polega na tym, że siedziby obu biorących w niej udział gatunków znajdują się w ogromnych odległościach od siebie. Zanim więc adwersarze rzucą się sobie do gardeł, muszą do siebie dotrzeć.
@blejamichal - oj, moim zdaniem niesprawiedliwie pojechałeś na początku po klasykach. Nawet po "Czterech pancernych" :-) Warto Pancernych obejrzeć z trochę innej perspektywy niż przez pryzmat, przez jaki oglądaliśmy ich jako dzieciaki, że bohaterom wszystko wychodzi. Okaże się, że to w tle ponury obraz wojny, tylko podany tak, że o tym niespecjalnie myślimy oglądając go.
Paragraf 22 też raczej nie wyśmiewa (przez łzy) wojny jako takiej. Jeśli już, to armię i jej funkcjonowanie.
Natomiast zgodzę się z tym, że drugiej takiej książki jak "Wieczna wojna" nie ma.
Z tym że moim zdaniem pominąłeś jeden, ważny aspekt tej książki (chyba że miałeś na myśli cała serię). Moim zdaniem duża, początkowa część WW (chyba najważniejsza dla powieści) to opowieść nie tyle o kwestii odległości czy czasu, co o walce z nieznanym. Ta "obcość" oczywiście wynika poniekąd z odległości, ale główna oś fabuły obraca się przede wszystkim wokół tego, że żołnierze nie wiedzą, przeciwko komu tak naprawdę walczą.
Właśnie zobaczyłem, że Świat Książki stał się dyskontem. To ja podziękuję, zabieram zabawki i idę do innej piaskownicy. Nie ma innej pisakownicy? No to będę się bawił na betonie. @ksiazki#ksiazki