@maciek33 Pierwsze 2/3 płyty siadło bardziej, potem trochę mniej. Może kwestia atmosfery, w której słucham. Ogólnie - dobre wydawnictwo, jest parę rzeczy, które mają szansę wejść na moją playlistę. @muzykametalowa
Dzisiaj skromniutko, ale nie zawsze można polecać kapele całym wagonami.
Frozen Dawn - wzięło mnie z zaskoczenia i siadło. Bardzo szybki black metal z gitarowymi "palcówkami" (wręcz powiedziałbym, że miejscami to połączenie power i black metalu), sporo melodyjności i wysokich dźwięków. Skojarzyło mi się trochę z Moonlight Sorcery, aczkolwiek tam jest jeszcze wiecej wysokich dźwięków. Warto sprawdzić, zwłaszcza, że to zespół z Hiszpanii, a tych nie ma dużo na scenie.
Decembre Noir - nie lubię doom metalu, choć w połączeniu z deathem jeszcze trochę toleruję. Także nawet nie chodzi o to, że chcę polecić ten niemiecki zespół, ale pragnę wyrazić swój podziw dla głębokiego growlu, jaki charakteryzuje kapele z tego miksu gatunkowego.
Gaerea, album "Coma" - po serii singli i EPek Portugalczycy wydali kolejnego pełniaka i jest to typowa Gaerea, choć mam wrażenie, że więcej tutaj różnorodności i też zmian klimatu. Chyba jednak "Mirage" bardziej mi pasował, ale "Coma" nie jest złym albumem i ma parę fajnych kawałków, jak np. "Suspended". Po prostu jest tutaj większe rozchwianie poziomu. A sam zespół, oczywiście, polecam.
Leipa - odkryłem przypadkiem i jest to satysfakcjonująca i melodyjna ściana dźwięku z Niemiec. Przy czym przy tej melodyjności jest tutaj po prostu napierniczanie blastami, czyli w sumie panowie trafili w mój gust.
The Spirit - a z tą niemiecką kapelą miło dzisiaj zakończyłem dzień. To takie połączenie blacku z deathem - tego pierwszego jest tutaj dużo, ale czuć, że wokal jest trochę deathowy, produkcja jakby lepsza i generalnie z numerów, które słuchałem, trudniej znaleźć te, które nie przypadły mi do gustu niż te, które mi się podobały. Klimaty trochę kosmiczne (jeden album przywołał mi Vorgę), ale też mniej satanistyczne. Warto, warto sprawdzić, jeśli nie jesteście ortodoksami.
Monarque - na pewno nie jest to coś, w czym bym się zasłuchiwał, ale ma to swój klimacik. Chaotyczny, z wybijającą się muzyką, wściekłością w wokalu i długimi wstawkami instrumentalnymi. Moim zdaniem warto się przyjrzeć formacji z Quebecu, choć jeśli w black metalu szukacie głównie agresji, to raczej to nie jest kapela dla Was.
Kampfar - natknąłem się na ten blackmetalowy zespół bodajże na MetalNews.pl i ma coś w sobie. Nie ma tutaj niczego za dużo, ale jest odpowiednio dużo, aby było to mięsiste, agresywne, ale też zrożnicowane. No i podobno panowie są całkiem sympatyczni na żywo - słyszałem, że warto wybrać się na koncert.
Infant Annihilator, EP-ka "Mister Sister Fister: Re-Conception" - szaloni deathcore'owcy powracają. Ich "Blasphemian" czasem nucę sobie w drodze do pracy, a to, co ich wyróżnia, to nie tylko techniczna maestria, ale też poczucie humoru, z którym podchodzą do tak brutalnej muzyki. To chory humor, ale jest. Nowa EP-ka niczym Was nie zaskoczy, nie ma tutaj niczego świetnego, ale to po prostu dobry poziom Infant Annihilator, więc jeśli to lubicie, to warto.
Paddy and the Rats, album "Lord of the Drinks" - bardzo lubię celtic punk, choć w przypadku Szczurów z Węgier mamy ostatnio raczej do czynienia z celtyckim rockiem. To fajna, skoczna muzyka z dużą dozą folkowych instrumentów i bujającymi, wpadającymi w ucho melodiami i wspólnym śpiewaniem. Od wielu lat grają to samo, ale po prostu przyjemnie się tego słucha i tutaj jest tak samo.
Weltenbrandt (niby depresyjny black metal, ale raczej określiłbym go jako melancholijny i to też bez przesady)
Draugur (black metal, w którym pieczę nad gitarą obejmuje Obscura z Asagraum - dużo tutaj satanistycznej atmosfery)
Striker (heavy metal/hard rock i to tak generyczny, jak tylko może być. Ale nóżka tupie - swoje zadanie spełnia, jeśli nie szukacie innowacji, tylko energii)
Groza, album "Nadir" - wspaniała rzecz. Utwory są dość przydługawe (choć jak na standardy BM to nie aż tak bardzo), natomiast dla fanów Mgły to jak prezent pod choinką. Dużo melodii, ciągłości dźwięku, patentów gitarowych i niby wszystko jest na jedno kopyto, ale tak naprawdę nie. Potem będą Wam jeszcze szumiały w głowie melodyjki z tej płyty.
Vended, album "Vended" - płytowy debiut Slipknota Junior i to nie tylko przez koligacje rodzinne, ale też przez styl grania. To brzmi jak wypisz wymaluj wczesne płyty Slipa i to bardzo dobra wiadomość, bo wtedy był najlepszy. O samym zespole już pisałem kiedyś, więc tutaj tylko powiem, że nie spodziewajcie się czegoś niesamowitego, ale to po prostu dobry nu metal i powrót do starych dobrych lat.
Doug Seegers, Eva Eastwood, albym "Seegerwood" - hehe, pewnie znowu Was to trochę zdziwiło. Ale lubię rockabilly, w dodatku troche skrzyżowane z country. A muzyką pani Evy polecam się zainteresować, jeśli lubicie te klimaty, bo współpracuje z wieloma zespołami. Znowu - nie ma tutaj nic innowacyjnego, to po prostu w większości dobry stary rock'n'roll, ale grany gdzieś na ranczu w Teksasie czy Tennessee.
Kanonenfieber, album "Die Urkatastrophe" - wspominałem o melodyjkach w Grozie, ale tutaj też mamy do czynienia z motywami, które zapadają w pamięć. Wszystko od Niemców, w realiach I Wojny Światowej, którzy już od początku konsekwentnie kroczą swoją drogą i robią to dobrze. Jeśli nie zniechęca Was język niemiecki (tutaj rewelacyjnie pasuje), wstawki z przemówień kanclerzy itd., a szukacie bardzo melodyjnego black metalu, to jest coś dla Was.
Belenos - byłem zaskoczony tym zespołem, bo nie spodziewałem się, że mi podejdzie. To niby pogański black metal z Francji, ale przyznaję, że mniej tutaj słyszę motywów ludowych (bo jednak od pagana do folku nie jest bardzo daleko), za to jest sporo blacku poprzetykanych klimatycznymi interludiami. Podoba.
Ostatnio słuchałem bardzo dużo i nie wszystko mi podeszło. Ale sporo tak:
Marrow of Man, album "Ancient Hymns of Apocalypse" - wspominam o tym albumie nie dlatego, że jest jakiś wybitny, bo to jest po prostu porządny black metal bez eksperymentów, ale też bez rewelacji czy czegoś, co zapadnie w pamięć. Natomiast warto wiedzieć, że to jednoosobowy projekt z Holandii, który wcześniej był znany pod nazwą "Forlorn Hope". Podobnie, jak dziesiątki innych zespołów, które noszą to miano :) W sumie dobrze, że artysta zmienił nazwę.
Terrestrial Hospice, EP-ka "Rubezahl" - nigdy nie byłem fanem tej kapeli, w której gra m.in. Inferno znany z Behemotha. I po przesłuchaniu tej EP-ki nim nie zostałem, natomiast muszę przyznać, że ma to klimat typowego blackmetalowego podziemia, jest to spójne i jeśli ktoś lubi klimaty piwnicy, to znajdzie tutaj "ukojenie".
Maddie & Tae, EP-ka "What a Woman Can Do" - niespodzianka, co? Nie, spokojnie, to nie jest tak, że zacząłem lubić country, choć przyznam, że są momenty, w których lubię posłuchać pewnych wykonawców. Na ten duet trafiłem dzięki Wojtkowi Bierońskiemu (pozdrawiam) i o ile jest to schematyczne i takie nieco popowe, o tyle po prostu dobrze się tego słucha, szczególnie w szybszych partiach. Można spróbować dla odmiany - a nuż Wam podejdzie (ja zacząłem od "Bathroom Floor").
Winterfylleth, album "The Imperious Horizon" - jeju, jakie to przepiękne. Winterfylleth uwielbiam już od dłuższego czasu i o ile oni grają ciągle bardzo podobnie, to za każdym razem sprawia to radość i nie chce mi się tych długich utworów przełączać. To jest takie przestronne, przestrzenne i epickie, że aż pokuszę się o stwierdzenie, że to ta muzyka to definicja atmosferycznego black metalu. Odpowiednio nieczyste, ale nie za nieczyste, długie, ale nie za długie i takie, że odbiorca czuje, jakby był samotnym ptakiem lecącym nad tymi zaśnieżonymi wierzchołkami ogromnych gór. A to wszystko przy solidnej, ale nie diabelskiej agresji.
Horna, album "Nyx - Hymneja Yolle" - ten zespół nie należy do moich ulubionych, ale trzyma poziom od dłuższego czasu i z tego powodu uznałem, że warto dać znać o nowej płycie. Finowie przygotowali całkiem fajny blackmetalowy krążek, w którym ostatniego numeru mogłoby nie być, ale ogólnie można się w to mocno wczuć. Jest odpowiednia dawka agresji, ale też dobrze zbilansowana. Dobre dla osób lubiących klasykę BM.
Funeral Mist, album "Salvation" - szatanem zionie tutaj na kilometr i trudno, aby było inaczej, skoro za album odpowiada Arloch, znany też jako Mortuus z Marduka, gość, który twierdzi, że black metal trzeba grać z szatanem i dla szatana. Nie mnie to oceniać (generalnie z ideologią BM-ową nie jest mi po drodze), ale ta płyta ma bardzo dobry klimat i właściwie każdy numer trzyma poziom. Wiem, że to taka klasyka ze Szwecji, ale dopiero teraz ją odsłuchałem i - inaczej niż w przypadku wielu klasyków - polecam.
Antaeus, album "Cut Your Flesh and Worship Satan" - i ponownie coś, co wielbi rogatego, ale tym razem w prostszej, bardziej agresywnej koncepcji. Tzn. nie, żeby Funeral Mist nie był agresywny, ale tutaj mamy większą dzikość i prostolinijność w produkcji. Fajne, klasyczne.
Luror, album "The Iron Hand of Blackest Terror" - podobna historia jak powyżej, z jeszcze bardziej "wyczerpującym" gardło wokalem. Ostatnio słuchałem wielu klasyków po poleceniu Berlina (serdecznie polecam jego newsletter), natomiast przyznaję, że wiele rzeczy po prostu mi się nie podoba. A to jak najbardziej tak - może znowu dlatego, że jest dość proste i takie prawdziwe.
Thunderbolt - i kolejny zespół godny polecenia, który fani polskiego (bo to nasi rodacy) pewnie znają, gdyż panowie nagrywają od dawna. Ja odkryłem dopiero niedawno i bardzo mi się podoba to, jak bardzo nie kombinują, a do tego jak to dobrze brzmi. Także dość klasyczny BM w tym dobrym wydaniu.
Black Witchery, album "Desecration of the Holy Kingdom" - wyżej pisałem o wylewaniu się esencji satanistycznej z muzyki. Tutaj mamy tego jeszcze więcej, a do tego jest to podane tak prymitywnie, że... aż dobrze się tego słucha. Nie ma tutaj półśrodków - to war metal, czyli połączenie blacka, deathu, prymitywizmu, kakafonii, ściany dźwięku i kompletnie niezrozumiałych wokali. Czuć w tym, że zespół robi to, w co naprawdę wierzy i jest to po prostu czysta agresja.
Zespoły Nale i Whiskey Ritual - jest sobie taki podgatunek black metalu jak black'n'roll i to są właśnie jego przedstawiciele. Jak można się domyślić, to połączenie BM-u oraz rock and rolla i brzmi to tutaj świetnie. Zaryzykuję stwierdzenie, że to nawet taka muzyka, przy której można potańczyć (czasami), choć na pewno ekspertem w tym zakresie nie jestem. Dobrze się tego słucha, bardzo przyjemnie.
Dla fanów #BlackMetal pozycja obowiązkowa, szczególnie jeśli nie w pełni znacie historię tego nurtu, tylko słyszeliście jakieś skrawki. Natomiast nie jest to pozycja idealna - niektóre braki (Satyricon!) są zastanawiające (choć mogą wynikać z miliona przyczyn). Jednocześnie, nie jest to pozycja idealizująca BM - autor zostawia pole do interpretacji różnych zachowań i jako reporter sprawił się świetnie. A i parę historycznych zespołów można tutaj wygrzebać do własnego, dalszego researchu.
W ostatnich tygodniach słuchałem dużo i choć nic mnie nie zachwyciło, to po prostu było dużo dobrych krążków. Zaczynamy.
Gaerea, singiel/EP-ka "Unknown" - no lubię ten zespół. Coś jest w ich brzmieniu, co do mnie przemawia i ten miks ściany dźwięku, osadzonej w niej agresji wokalnej i takiego rytmu, który ciągle dawkuje napięcie po prostu jest świetny. Jeśli nie znacie portugalskich blackmetalowców, to bardzo polecam choćby utwór "Salve", aby zrozumieć, o co mi chodzi. Z kolei "Uknown" jest czymś, co utrzymuje poziom zespołu.
Spectral Wound, album "Songs of Blood and Mire" - ten zespół już kiedyś zwrócił moją uwagę. To po prostu standardowy black metal, który przywodzi na myśl takie bardziej klasyczne granie z melodyjkami, a które jest po prostu dobrze wykonane. Ten album nie jest wyjątkiem - nie jest to może najlepsza płyta według mnie ("A Diabolic Thirst" było bardzo dobre), ale na pewno warto posłuchać.
Fleshgod Apocalypse, album "Opera" - ta płyta była już polecana, a ja to potwierdzam. Włoski zespól to symfoniczny death metal, w dodatku z żeńskim wokalem. I taki "I can Never Die" bardzo kojarzy mi się z jakimś utworem, którego nie umiem wymienić z nazwy - trzeba przyznać, że wpada w ucho. Reszta jest po prostu dobra i naprawdę miło mija czas przy tym krążku.
Lovebites, EP-ka "Lovebites EP II" - nie będę się rozpisywał, bo wiem, że panie są dość schematyczne, ale po prostu uwielbiam ten zespół, ich wokal oraz solówki na gitarach. Tutaj nie ma hamulca - to power metal najwyższej technicznej klasy.
Forlorn Hope, EP-ka "Valour, Pt. I" - nie jestem wielkim fanem wokalu tej powermetalowej kapeli, ale po osłuchaniu się z nimi przestaje to przeszkadzać. Zamiast tego mamy uczucie, jakbyśmy razem z żołnierzami latali po polu bitwy z muszkietem lub rusznicą i zdobywali teren. Warto dać szansę.
Concrete Winds, album o tym samym tytule - po prostu deathmetalowa jatka, która dobrze wchodzi podczas pracy.
In Aphelion, album "Reaperdawn" - odkryłem ich przypadkiem i na pewno jest to zespół, który warto obserwować. To świetnie zagrany black metal, który może się podobać. Northazerate przyrównał ich do Wataina - nie wiem, na ile jest to właściwe, ale postawienie obok takiej kapeli może być powodem do chluby. Bardzo, bardzo dobra płyta blackmetalowa, bardziej agresywna niż wcześniej wymieniony Spectral Wound i bardziej też słyszalny.
Wiadomo, jaka tam jest sytuacja od czasu tragicznej śmierci Chestera Benningtona - zespół raz na jakiś czas odkopuje jakiś niewydany wcześniej numer, wystąpi gościnnie, ale generalnie zawiesił działalność.
Ostatnio na ich stronie internetowej pojawił się licznik odmierzający czas do zera. Zaczęły się spekulacje, że zostanie zaprezentowany nowy wokalista. Wskazywano między innymi na Derycka Whibleya z #Sum41. Miało to sens ze względu na to, że panowie już ze sobą występowali, a ponadto Sum 41 kończy działalność. Dodatkowo, sami zapowiadali "coś" na ten sam dzień, kiedy miało dojść do końca odliczania na stronie LP. Nie ma przypadków, są tylko znaki.
Dzisiaj licznik skończył odmierzać czas do zera. No i co? Otóż... zaczął z powrotem naliczać czas :D
Dzisiaj skromnie, gdyż przyznaję, że w ostatnich dwóch tygodniach mało słyszałem rzeczy, które rzeczywiście mogę polecić.
Millie Manders and the Shutup, album "Wake up, shut up, work" - zaczynamy od zespołu, który nie gra w "moich" klimatach (ska), ale jakiś czas temu został mi polecony tutaj, na Mastodonie i nie powiem, fajne to. Ta płyta ma lepsze (szybsze) i gorsze (wolniejsze) momenty, ale ogółem dobrze się przy niej bawiłem. Mam wrażenie, że środkowe utwory mocno obniża ocenę tego albumu.
Agabas - a to ciekawe. Miałem już do czynienia z deathjazzem (w postaci zespołu The Shining), ale tutaj mamy do czynienia nie z eksperymentalną muzyką, tylko po prostu czymś utrzymanym w mniej więcej stałym stylu, który - co prawda - nudzi się po jakimś czasie, ale zanim to zrobi, to ciekawi. Gdy tylko uchwycimy death metal, wchodzi saksofon. Gdy oswoimy się z saksofonem, wchodzi growl. Nieczęste połączenie i pewnie dlatego zwróciłem na nie uwagę, choć przyznam, że po jakimś czasie wszystko zaczęło zlewać mi się w jedną melodię.
Negator, album "Lvx Haeresis" - bardzo mocno słychać tutaj język niemiecki, nawet za mocno jak na mój gust (jeśli chodzi o brzmienie), natomiast muzycznie to robi robotę. A przy drugim utworze zacząłem myśleć, że zaczynam słuchać zespołu Blackbraid (zwłaszcza, że był kolejny na playliście). To ostatnie wydawnictwo tego zespołu i choć nie zawojował mojego serca, to gdzieś tam zwrócił uwagę.
Dzisiaj skromniutko, bo też niewiele dobrego słuchałem.
Krahnholm, album "Granting Death" - wspominałem ostatnio o tym zespole, który zachwycił mnie klimatem i esencją negatywnych, prawdziwych emocji, które wybrzmiewają w ich muzyce. Tutaj autentycznie czuć, że z wokalistą nie jest dobrze. Nie jest to ani najbardziej agresywna, ani najszybsza, ani najbardziej atmosferyczna muzyka, ale czuje się, że jest taka prawdziwa.
Upon Stone, album "Dead Mother Moon" - melodyjny death metal z USA, ale bardzo porządnie zagrany, praktycznie cały czas z agresją. Produkcyjnie stoi to na bardzo wysokim poziomie. Może jest czasem zbyt monotonnie, ale to kawał dobrego grania.
Houle, album "Ciel Cendre et Misere Noire" - nie pamiętam już, kto mi polecił ten zespół i ich debiutancki krążek, ale nawet, gdybym nie słyszał języka francuskiego, od razu bym powiedział, że to muzyka z kraju organizatorów obecnych IO. Zmiany tempa, fragmenty melorecytowane (damski wokal), szaleńcza ekspresja w innych odcinkach i taki artystyczny sznyt, który tutaj nawiązuje do klimatów morskich. Bardzo ciekawa rzecz i warto się przyglądać temu zespołowi.
Album, na który ostrzyłem sobie zęby w tym tygodniu, czyli "Pirates II - Armada" autorstwa Visions of Atlantis jest po prostu przeciętny i mniej mi się podobał niż poprzednie wydawnictwo. Także trochę się zniechęciłem, trochę też nie miałem czasu, ale niech będzie.
Bloodorn, album "Let the Fury Rise" - natknąłem się na ten zespoł i album przypadkiem i to był niezły przypadek. Od razu mówię, że nie jest to jakaś niesamowita muzyka, zwłaszcza, że power metal bywa wyśmiewany, bo czasem brzmi po prostu festyniarsko. I tutaj też tak jest, ale jeju - jak ten europejski skład łoi! To taki power metal, w którym ktoś wie, gdzie jest pedał gazu, ale zawczasu wymontował hamulec. I tak, jak mówię - nie jest to granie, ktore zapamiętacie na dlugo, ale po prostu jest świetne do napierniczającego tła.
Winter Eternal, album "Echoes of Primordial Gnosis" - melodyjne blackmetalowe grańsko rodem z Grecji, które jest gorsze niż zapowiedzi, którymi mnie uraczono, gdy dowiadywałem się o tym krążku. Bywały nawet miejsca, gdzie zwyczajnie się nudziłem. Ale to nadal jest po prostu niezły black metal, który może poplumkać w tle i cieszyć uszy. Jest tutaj dużo spowolnień i wysoka gitara trzymająca melodię - wcale nie nastawiajcie się na blasty, choć, oczywiście, te też się zdarzają. Jeśli nie szukasz ciągłej agresji w BM, a do tego lubisz mocno wyróżniony blackowy wokal, to tutaj to znajdziesz.
Saidan, album "Visual Kill: The Blossoming of Psychotic Depravity" - nie wiem, gdzie dowiedziałem się o tym japońskim zespole i płycie, ale dziękuję, bo to jeden z tych krążków, gdzie w sumie nie można wyróżnić żadnego utworu, ale po prostu dobrze się tego słucha jako całość. Przy czym raczej nie nastawiajcie się tutaj na atmosferę - jest pewien uporządkowany chaos i niekiedy zezwierzęcienie. Ta płyta zadziwia i na pewno nie jest monotonna. A jeśli już jest, to robi to dobrze.
Gaerea, singiel "Hope Shatters" - uwielbiam ten zespół i z przyjemnością włączam go sobie od czasu do czasu. Charakteryzuje się tym, że nie jest w żaden sposób rewolucyjny, ale po prostu to, co robi, robi wspaniale i nawet, jeśli wszystko jest na jedno kopyto, to brzmienie i prędkość są DIABELNIE satysfakcjonujące. Także polecam Portugalczyków i warto też zerknąć na ten singiel, mimo że tutaj naprawdę nie ma żadnych patentów, których byśmy nie słyszeli we wcześniejszych dokonaniach.
Assemble the Chariots, album "Unuielding Night" - usłyszałem o tym deathcore'owo lub melodyjno deathowym zespole jakiś czas temu, a oni wypuścili nową płytę. No i jest satysfakcjonująca, w dodatku to chyba album koncepcyjny. Jest to na pewno warty uwagi zespoł i album dla ludzi, którzy nie lubią deathcore'u i metalcore'u za breakdowny, ale chcą trochę "nowej brutalności". Ani razu nie miałem ochoty przesunąć czegoś na tej płycie i dobrze plumkało w tle.
Uszanowanie, czy mogę zaburzyć Wasz spokój porcję polecanek muzycznych?
Magoth, album "Anti Terrestrial Black Metal" - pod tym dość dziwnym tytułem kryje się bardzo dobra płyta niemieckiej kapeli. Nie ma tutaj niczego rewolucyjnego. Jest za to bardzo dobra młócka i krzyczący wokal ociekający nienawiścią i klątwami (w sensie, ich rzucaniem, a nie że wokalista przeklina - w końcu powszechnie wiadomo, że metalowcy są nienagannie wychowani). Trochę monotonne, ale to po prostu standardowy, dobrze zrealizowany black metal.
Zorza, album "Hellven" - pierwsza pełnoprawna płyta grodziskiego zespołu, który nie zachwycił mnie na EP-ce "IEI", ale tutaj jest lepiej. Bardzo dużo melodyjnego grania, gdzie czuć podniosłość i dużo emocji. To jest jeden z tych zespołów wychodzących poza ramy związane ze szmatanem, za to bardziej osadzony w doczesności. Natomiast głównie oceniam muzykę, a ta jest naprawdę niezła. To nie ten poziom melodyjności co Mgła, Groza itd., za to można poczuć, że jest się w chmurach, jak sugeruje okładka.
Nazghor - szwedzki zespół blackmetalowy. Tutaj już nie ma złudzeń - teksty są bluźniercze na wskroś, choć muzyka nie jest bardzo agresywna i zalicza nawet spowolnienia. Jest za to ciekawa, bo to nie jest granie na "jedno kopyto", tylko tutaj faktycznie można przewidywać, co zaraz muzycy zrobią. Bardzo podoba mi się tutaj wokal. Warto sprawdzić, choć weterani BM pewnie i tak znają.
The Warning, album "Keep me Fed" - nie spodziewaliście się, co? ;) Trochę z ciekawości odpaliłem tę płytę, bo znałem zespół (trzy siostry z Meksyku), ale nie do końca muzykę. Spodziewałem się bardzo lekkiego grania, trochę mocniejszego niż Paramore, a w sumie mamy tutaj do czynienia z czymś, co faktycznie od biedy można nazwać hard rockiem. Nie mówimy tutaj o mocy porównywalnej z Halestorm, natomiast na pewno nie jest to lekki rock. Jeśli podczas słuchania w niekontrolowany sposób zacząłem się bujać (i to nie przez owsiki), to chyba źle nie jest.