Szczerze mówiąc, w mijającym tygodniu bardzo mało wpadło mi w ucho. Dlatego dzisiaj będzie bardzo, bardzo skrótowo.
Cruelty's Heart - bardzo nieoczywisty black metal, złożony w swojej budowie, choć przez to nie zawsze trafiający w gusta większości. Nie nazwałbym tego progresywnym, choć... może?
Hagalaz, album "Rise Again" - ciekawy album jako całość, ale pod koniec się psuje. Taki black/folk, ale lepsze są te blackowe momenty.
Proditor Bicorni - ciekawy, głęboki blackowo-deathowy wokal, ale poza tym chyba trochę przesadzone instrumentalnie i koncepcyjnie.
Alyksir, album "Devourer" - melodyjny death metal, który może porwać i dobrze się tego słucha, ale pod koniec nie wiadomo, po co te spowolnienia.
Whiskey Ritual, album "Still Scum" - odświeżające, proste (choć czasem nie aż tak) black'n'rollowe granie. Naprawdę wpadające w ucho riffy z "przepitym" wokalem.
Bloodywood, album "Nu Delhi" - to dokładnie taki album, jakiego można się spodziewać od tego zespołu, czyli połączenie tradycyjnej hinduskiej muzyki z metalem, w tym nowoczesnym metalcorem. Do pobujania się.
This Gift is a curse, album "Heir" - to akurat jest bardzo ciekawe. Black metal ze Szwecji, ale szalony, z wrzaskami, szybką perkusją, zmianami tempa, budowaniem atmosfery po to, aby potem przyfasolić kompletnym wariactwem. Nie do końca rozumiem, gdzie ten sludge oraz hardcore, które są wymienione na Metal Archives, ale możliwe, że jest tego więcej na innych albumach (tutaj są tylko jakieś minifragmenty sludge'a). Bardzo polecam sprawdzić, bo to nieoczywista rzecz.
The Contagion - ciekawy i mocny death metal z Finlandii, który to kraj raczej nie kojarzy się z DM. Takie pod nóżkę.
Frantic Amber - ciekawy kobiecy melodic death/thrash z szybkim graniem, mocnym wokalem, ale też czasem nieoczywistymi zabiegami, jak symfoniczność w "Black Widow".
T.H.E.M. - symfoniczny black metal, lubiący dzielić swoje płyty na rozdziały i właśnie taki album "Crusade against the Tyrannical Essences of Men" wzbudził moją ciekawość. Szybko, wrzaskliwie, nie bez polotu.
W tym tygodniu skromniutko, ale i tak coś polecę z muzyki.
Goliard, album "In Taberna" - przyjemna dla ucha (blackmetalowego) płyta, z dość wysokimi dźwiękami gitar, melodyjnymi riffami i po prostu równym poziomem. Perkusja nawala aż miło, ale też bez przesady. W dodatku jakoś tak spodobała mi się okładka.
Sarkom, album "Doomsday Elite" - trudno wyróżnić tutaj jakiś utwór, ale jako całość robi bardzo przyjemne tło do pracy. Utwory nie są monotonne, są szybkie lub z ciekawą melodią, wysokimi gitarami, niekoniecznie liniowym wokalem. Całkiem sympatyczne.
Cryptosis, album "Celestrial Death" - wstyd się przyznać, ale pomyliłem ten zespół z brutal death metalowym Cryptopsy. A to progresywny thrash metal i faktycznie można tak to nazwać. Nie jest to jednak taki typowo szalony, agresywny thrash, ale faktycznie utwory są zróżnicowane, o ciekawej budowie (bez szerszej wiedzy muzycznej nie jestem w stanie więcej powiedzieć). Ciekawie się słucha.
Galderia - jeśli lubicie efekciarski power metal, czyli z mniejszą dozą epickością, ale z większą elektroniki i szybszego "beatu", to może być coś dla Was. Nie ma to w sobie żadnej głębi, nazwałbym to też "pop metalem", ale zapewnia dużo frajdy, jak się tego tak bezrefleksyjnie słucha. Jeśli nie macie tolerancji do rozrywkowego power metalu, to nawet nie tykajcie.
Wyróżnienia:
Unfound Reliance - może być całkiem dobra nowa metalcore'owa płyta, np. dla fanów Beartooth (przy czym wydaje mi się lepsze).
W tym tygodniu nie miałem dużo do przesłuchania, ale natrafiałem na ciekawe rzeczy. Jedziemy.
Goliard - nie chodzi o markę makaronów, tylko kolumbijski zespół blackmetalowy, który gra... normalnie. Ale ta normalność czasem jest potrzebna, gdy jest się po przesłuchaniu natchnionych narwańców, którzy robią sztukę ze sztuki. Tutaj mamy wyraźny skrzeczący wokal, w miarę standardowy układ zwrotka-refren (aczkolwiek, jak to w BM bywa, z twistami), wwiercające się melodie i raczej szybkie oraz średnio-szybkie tempa.
Sekhmet, album "Spiritual Eclipse" - taka trochę wyraźniejsza i mniej wkręcona Mgła z hipnotycznymi melodiami. Bardzo dobrze się tego słucha w tle, słychać też wyraźne talerzyki, które znowu nawiązują do krakowskiej formacji. Zresztą, powstały niedługo po sobie.
Goatlord Corp., album "Temple of Serpent Whores" - piekielna agresja i oba te słowa są tutaj nie bez powodu. Treściowo to na pewno nie jest płyta, która bawi się w półśrodki i tutaj zionie siarką. Muzycznie też trudno szukać tutaj jakichś kompromisów - perkusja nawala jak szalona, melodie ustępują miejsca riffom (a są też solówki), wokalista wyciska ze swoich fałszywych fałd głosowych siódme poty. Nie jest to raczej nic odkrywczego, ale dla fanów ostrego black metalu (dla których agresja jest ważniejsza niż atmosfera) to pozycja warta poznania.
Lake Malice - zasmucę może @thorcik, bo zespół jako całość gra nie w moich klimatach, ale przyznaję, że ma swój urok. To nie jest do końca metalcore - mamy tutaj połączenie metalu z elektroniką i nawet pop punkiem. Pierwsze dźwięki to był mały szok, potem człowiek się przyzwyczaił. Słuchać na co dzień nie będę, ale dobrze wiedzieć, że takie coś istnieje.
Verbluten - miły dla ucha black metal i piszę to wiedząc, jak to brzmi. Szybko, melodyjnie, z nienarzucającym się wokalem (który akurat tutaj wydaje mi się jedną ze słabszych stron zespołu). Do posłuchania w tle świetne.
Sepulchral Curse, album "Crimson Moon Evocatios" - ale gęsty black/death, ja pierdzielę.
Lucifer's Child - troszkę pobujało. Nigdy nie przepadałem za grecką sceną blackmetalową, ale tutaj trafiłem na pozytywny wyjątek - utwory średniodługie, pełne szybkości lub melodyjności, ciekawe pod kątem aranżacji, a także "natchnione", ale nieprzesadnie i nadal jest to po prostu muzyka, a nie jakaś inwokacja. Przesłuchałem z przyjemnością. Nawet spowolnienia są tutaj ciekawe.
Vanda - szwedzki black metal, ale zupełnie nie idziemy w tę stronę znaną choćby z Dissection. Tutaj mamy taką kombinację Mgły, Grozy (tak, wiem, że Groza czerpie z Mgły) i jakichś klimatyczno-awangardowych eksperymentów. Niektórych utworów słucha się świetnie ("Dodshymn"), innych po prostu dobrze. Warto sprawdzić.
Sarkom - tym razem norweski black metal, nieco bardziej szalony, "natchniony", zupełnie nieskrojony pod publiczkę, tylko grany tak, jak zespół tego chce. Wiem, że w BM to standard, ale tutaj jakoś to bardziej poczułem. Trochę melodii, trochę agresji, dużo szaleństwa, trochę jakichś... nie wiadomo czego. Do sprawdzenia.
Deprived Existence - amerykański zespół, który z technical brutal death metal/grindcore przeszedł do grania black/death metal/grindcore. Tak, trochę zabawne. Tym niemniej faktycznie słychać tutaj black/death, ale utwory mają nie 5-6 minut, tylko 2-3. Całkiem fajne utwory, żeby nie było - dobrze się tego słucha, choć nie jest aż tak agresywne, jak myślałem na początku, że będzie.
Spiritbox, album "Tsunami Sea" - świeżynka. Przyznaję, że nie słuchałem specjalnie tego zespołu do tej pory, gdyż o ile nie jest to zła muzyka, to nie do końca lubię ten metalcore'owy kierunek z elektronicznymi wstawkami. Tym niemniej, lubię czasem do nich "zerknąć" i... No, zdziwiłem się. Wiadomo, są śpiewy, jest elektronika, ale jakie to jest miejscami mocne. Mam wrażenie, że Courtney od czasu, gdy ją ostatnio słyszałem, poprawiła growl i brzmi to jeszcze lepiej. W dodatku mamy tutaj utwory przechodzące w kolejne, co zawsze jest ciekawe.
Wyróżnienia:
Tan Kozh, album "Lignages oublies" - ciekawy, niejednoznaczny francuski pagan BM
Todestriebe - raczej szybkie, żwawe, czasem z dziwnymi okrzykami, jakby wokalistę ktoś szczypał
In My Embrace - zespół, który nie może się zdecydować, czy jest black metalem, czy czymś więcej, ale ładnie mu wychodzi to niezdecydowanie.
Chumbawamba, album "English Rebel Songs: 1381-1984" - gdy zorientowałem się, w jakie maliny ktoś mnie tutaj wpuścił, to aż się śmiałem do monitora. Ale w sumie miłe.
Spotykajmy się, by wspólnie wesprzeć SolarDarity – inicjatywę organizującą odnawialne źródła energii dla DAANES oraz lokalne działania na rzecz tej społeczności. W programie dwa mocne koncerty i wyjątkowy film, który przeniesie nas w sam środek walki o wolność.
Oprócz wspólnej zabawy, rozwoju i odpoczynku, podczas wydarzenia będzie można wypożyczyć publikację z naszej tematycznej biblioteczki, porozmawiać i dołączyć do działań.
Oj, sporo słuchałem w ostatnim czasie. I zaskakująco dobre rzeczy (według mnie) znalazłem lub przypomniałem sobie i to nie tylko metalowe. Lista będzie rozbita na kilka postów.
Tyr - zazwyczaj nie lubię podniosłej muzyki w duchu mitologii nordyckiej, ale tutaj coś mi kliknęło, przynajmniej na chwilę. Wiem, że zespół znany i pewnie nie wymaga przedstawienia (poza tym, że są z Wysp Owczych, co jest ciekawe), natomiast jeśli ktoś nie zna, to warto sprawdzić. Jest to taki miks folku trochę z power metalem (ale tylko momentami) i czuć w tym taką czystą nordyckość. Fanem nie zostanę, ale nie jest to złe.
Eliza Doolittle - niespodzianka, co? Są takie artystki, których utwory lubię, mimo że nie są w moim spektrum zainteresowania, ale jakoś za słabo je poznałem. Postanowiłem więc po latach odświeżyć sobie Elizę i płyta "Eliza Doolittle" to naprawdę świetna, przyjemna muzyka, która nie ma być ambitna, ale ma umilić czas. Późniejsze utwory już mniej mi podpasowały, bo pojawia się tam trochę elektroniki, ale i tak miło tego posłuchać.
Dynazty, album "Game of Faces" - sam zespół to moje odkrycie sprzed paru lat, kiedy posłuchałem ich i uderzył we mnie power metal, ale taki bliżej tanecznego. Nie ma tutaj koniecznie szybkiego tempa, za to jest skompresowany dźwięk, pojedyncze solówki, efekty i generalnie wszystkie te popowe zabiegi, których normalnie nie lubię, ale... nie ukrywam, że one sprawiają, że ta muzyka aż chce się słuchać. Pod tym kątem to trochę przypadek Amaranthe, choć ten drugi zespół idzie jawnie w taneczne klimaty, a Dynazty cechuje pewna, choć mała, podniosłość. Nowy album nie jest rewelacyjny, ale nie też zły - miło się tego słucha.
Skaldr, album "Samsr" - nie spodziewałem się niczego, a dostałem dobry, klimatyczny black metal w kosmicznych klimatach, z odpowiednim, szybkim, ale nie szaleńczym tempem i zapadającymi w pamięć melodiami. Są tutaj spowolnienia, a nawet instrumentalne przerywniki, ale ogólnie jest to coś, co powinno spodobać się np. fanom zespołu Vorga. Są nawet króciutkie fragmenty, gdzie czuć inspirację Windirem, mimo że to inny "dział" black metalu.
Bonus: wcześniejsza płyta tego zespołu, czyli "Scythe of Our Errors" też jest dobra, choć ma mniej kosmiczny klimat. Po przesłuchaniu tych dwóch płyt stwierdzam, że warto śledzić ten zespół, bo to kawał dobrej muzyki. Świetne odkrycie.
Garota, album "Z mieczem na gwiazdy" - ponownie podchodziłem bez oczekiwań, ale tym razem dostałem mokrą szmatą w pysk i poprawili mi szybkim bejzbolem. Jak to pędzi, jak to gna! Mam wrażenia, że tutaj spowolnienia to jakiś wypadek przy pracy lub potrzeba napicia się czegoś, bo przynajmniej przez pierwszą połowę płyty jest agresja - dopiero później zaczynają jakieś solówki itd., które chyba nie do końca tu pasują. Tym niemniej, warto zerknąć. Aha - nie da się niczego zrozumieć.
Potem przesłuchałem album "Czarne wizje", który jest nagrany trochę inaczej i tutaj już dużo lepiej słychać wokalistę. A to baaaaardzo specyficzny wokal - takie "siłowe" zniekształcanie głosy, wręcz "wypluwanie" powietrza. Nie do końca wiem, jak to opisać, ale różni się to od innych przedstawicieli BM. Bardzo ciekawe i do dalszej obserwacji.
Tarfodd, album "Lidande" - ciekawe doświadczenie, tyle powiem. Z jednej strony nie moje klimaty blackmetalowe, bo klawisze, trochę BD... DSBM, progresji itd., a z drugiej nieustanne wycie, klimat i walenie perkusji. Z gatunku tych płyt, których trzeba słuchać jako całość i trudno znaleźć sobie cokolwiek jako singiel do wrzucenia na playlistę, ale doświadczenie tego ma swój urok.
All My Sins, album "Pra Sila - Vukov Totem" - przed włączeniem myślałem, że to będzie takie słowiańskie, leśne i epickie plumkanie z growlem, a zamiast tego dostałem rasowy black metal z ciekawymi wstawkami, utrzymywaniem klimatu czegoś tajemnego i chwytliwymi melodiami. W tym można się zasłuchać i jeśli lubicie klimaty naszych regionów, ale jednocześnie nadstawiacie uszu na coś agresywniejszego niż folk, to spróbujcie tego.
Ghost Bath - wyżej wspomniałem, że DSBM to nie moje klimaty, ale jednak ten nurt ciekawi mnie trochę "naukowo". A ta amerykańska kapela, mimo że przedstawia się po części jako post-black, to nie ukryje mrocznej tematyki śmierci i samotności, wręcz "pogrzebowych" nut i muzyki, której bardzo daleko do radości. Ale, co ważniejsze, da się tego słuchać w tle i czerpać z tego uciechę. Oczywiście, nie wszystkie utwory, ale jeśli zupełnie nie odstraszają Was takie klimaty, to można spróbować. Dźwięk jest dość czysty - to nie taki DSBM, w którym wszystko jest jakby zasnute mgłą brudnego dźwięku.
Ov Ruin - stosunkowo młody zespół z Nashville w USA, który nie wydał jeszcze ani jednej EP-ki czy albumu - na razie ma parę singli. Jednak już one pokazują, że fani deathcore'u (a zwłaszcza "blackowego" deathcore'u, bo tak zespół się przedstawia) powinni się zainteresować. Muzyka przypomina nieco Lorna Shore, zwłaszcza, że miejscami są symfoniczne wstawki, a wokalista Cole Odom podczas breakdownów pokazuje, co potrafi. A potrafi sporo i kto wie, czy kiedyś nie będą bardziej znani.
Suki Warehouse - ale zostałem wzięty z zaskoczenia (nie znałem tej artystki). I tak, dobrze widzicie - to pop. Ale w zależności od płyty (jeszcze jestem przed analizą), jest taki bardziej "otwarty" dźwiękowo, czasem wręcz trochę hippisowski, a czasem przypomina te "sypialniane" płyty Taylor Swift, tylko więcej z nich naturalności. Piosenki niby proste konstrukcyjnie, ale na tyle od siebie różne i ciekawe, że cieszy ich odkrywanie. Sam nie wierzę, że to piszę, ale będę musial zagłębić się w twórczość pani.
Atra Vetosus - pierwsze skojarzenie to zespół Winterfylleth (wiem, że tutaj lubiany przez niektórych, w tym przeze mnie). Ale teraz zabierzcie nieco górzystego klimatu, dodajcie więcej zmian tempa, wiekszą selektywność dźwięków (przez co słychać bardziej szalone wrzaski), więcej partii instrumentalnych oraz szczyptę bojowości. Nadal wolę Winterfylleth, ale Atra Vetosus jest bardzo interesujące (szczególnie na płycie "Undying Splendour"). I takie bardziej równinne lub pustynne - w końcu panowie są z Australii.
Wyróżnienia za dobre, równe i często mocne granie:
Scour, album "Gold"
Selfgod, album "Born of Death"
Trwoga, album "Triumphus Mortis" (ale już "Trwoga" do mnie nie trafiła)
Havukruunu - Tavastland - może nie szybkie, ale ciekawe i takie wręcz skoczne granie, taki "wesoły black metal"
Ponieważ nie znam się na muzyce, a do tego lubię Nocnego Kochanka (choć dzisiejsza płyta jest akurat słaba), to mam dla Was polecajki muzyczne:
Agriculture - grupa określa swój styl muzyczny jako "ekstatyczny black metal" i to dobre określenie. Zdecydowanie odchodzimy od mrocznych klimatów, do których przyzwyczaił nas ten gatunek - szybkość jest (tutaj "gitarowa"), kompletnie niezrozumiały scream też, ale jest w tym jakaś jasność. Nie zdziwiłbym się, gdyby to zostało określone jako post-black metal. Zresztą patrząc na zdjęcia zespołu i tytuły utworów oraz płyt, można poczuć, że to bardziej manifestacja życia. Natomiast muzycznie jest to ciekawe i się broni, choć nie wiem, czy bym tego ciągle słuchał. Na pewno nie jest monotonne. Trochę kojarzy się z Alcest, ale jednak jest ciut inna atmosfera.
Abduction - black metal gustujący raczej w atmosferze, z nieco wycofanym wokalem, niknącym w ścianie dźwięku. A przynajmniej tak było na kilku nagraniach płyty "All Pain as Penance", która najbardziej mi się podobała, co nie znaczy, że reszta jest zła. Jest czasem wolno, czasem szybko (co zdecydowanie wolę), natomiast muzycznie ciągle coś się dzieje. Czuć, że jest to tzw. natchniony BM, ale tak na granicy - balansuje pomiędzy standardem a czymś innym. Ale tak naprawdę ja się nie znam.
Jinjer, album "Duel" - bez zachwytów, ale to jest po prostu dobry album ukraińskiej grupy. Z jednej strony monotonny, bo wiele utworów jest tutaj do siebie podobnych (ale to też kwestia stylu Jinjera). Z drugiej - poziom jest całkiem wysoki i dobrze to leci w tle. Growl Tatiany jak zwykle solidny, instrumenty też.
The Rumjacks, album "Dead Anthems" - nowy twór Australijczyków grających celtic punk i mówiąc szczerze, tutaj chyba bardziej czuć taki dropkickowy punk niż tawerniane mocniejsze granie. Wiadomo, że zespół zmienił wokalistę (z musu) i początkowo nie mogłem się przekonać, ale jest OK. Płyta też jest po prostu OK - warto przesłuchać, jeśli lubicie np. Dropkick Murphys.
Dzisiaj polecajek muzycznych nie będzie, ale nie dlatego, że mi się nie chce (choć nie chce mi się) - po prostu niczego ciekawego nie usłyszałem.
W zamian spróbuję napisać jakąś nitkę o zespołach metalowych, którzy pokazują, że metal nie musi być smutny, ponury i poważny, ale są w nim miejsce na "jaja". I tak, wiem, że niektórym to nie będzie pasować.
Ale to napiszę, jak złapię wenę, bo na razie leci #IEMKatowice, a i w #TFT trzeba pograć.
No i napisałem, wykorzystując już stary, niewykorzystywany blog, do którego mam sentyment. Tekst o zespołach metalowych lub okołometalowych, które są zabawne. I proszę sobie wziąć ostrzeżenie z początku artykułu do serca.
Nowy tydzień to i nowe polecajki muzyczne. Nie zawsze metalowe, ale jednak w dużej mierze tak.
Koldbrann, album "Ingen Skansel" - po norwesku nazwa oznacza "gangrenę", także kwiatków się tutaj nie spodziewajcie. Mocno piwniczne granie, ale z tej piwnicy nieco wyższego standardu. Nie ma tutaj przebojowości ani melodii, jest trochę ciekawych riffów, zmian tempa (ale ogólnie nie jest to szalone gnanie przez pokrzywy). Trochę na granicy, ale jest to coś, co można sobie puścić w tle i niespecjalnie nas będzie odciągać od pracy, a zapewni ciekawe doznania, gdy już zwrócimy uwagę na muzykę.
The Rumjacks, Dropkick Murphys, singiel "Cold Like This" - króciutka "płyta" z trzema utworami, ale jako że są to jedne z moich ulubionych kapel z gatunku celtyckiego punku, to poczułem się jak w sklepie z zabawkami. I rzeczywiście, można się zżymać, że ten gatunek nie ma dużo innowacji, ale po prostu diabelnie przyjemnie słucha się przyśpiewek na bazie irlandzkich melodii wykonanych przez nieczyste, punkowo-pubowe głosy. Fani gatunku będą zadowoleni.
Fukpig - ale buja. Oczyma wyobraźni widzę Brytyjczyków pchających się na ściany podczas pogo. Trudno się rozróżnia taką muzykę, ale tutaj czuć, że poza bezmyślnym grindopodobnym napierniczaniem zespół chciał wprowadzić trochę urozmaiceń. Są nawet melodie w tle (np. w "Dogsh1it Hair"). Natomiast to nie zmienia faktu, że nadal grindopodobne (nie piszę "grindcore", bo nie jestem pewien) napierniczanie.
Sepulchral Curse - typowy death metal, bardziej w stylu Nile niż "szybkobiegaczy". Wszystko byłoby normalne, nawet trochę powolne, ale ten wokal! Ach, duszny, piekielny, jednostajny, skłaniający do rozważań, czy to na pewno sprawka człowieka (oczywiście, że tak). To nie jest tak, że to mój ulubiony styl wokalny, ale tutaj jest bardzo dobrze zrealizowany i mięsisty.
Grima - nie jest to zespół, którego bym słuchał cały czas, ale coś w nim jest takiego, co zakazywało mi przewinąć. Czuć tutaj wielką krainę, podniosłość zmieszaną z agresją, opowiedzenie jakiejś historii, rodzimowierstwo, wiatr - po prostu atmosferyczny black metal z całkiem sympatycznym growlem i melodiami. Wielu odrzuci narodowość zespołu (Rosja), natomiast muzycznie tego nie słychać.
The Pale Riders, album "Ballades d'Outre-Tombe" - chciałem zaznaczyć, że mam bardzo duży problem z poleceniem tej płyty z powodów ideologicznych. Jest to bowiem, z tego co zrozumiałem, poboczny projekt grupy Baise Ma Hache i Paula Waggenera, a ich twórczość cechują, niestety, treści NSBM. Ponieważ nie zwracam specjalnej uwagi na teksty w utworach i nie "dotyka" mnie przekazywana w nich ideologia, to aż tak tego nie zauważam, natomiast uznałem, że muszę przed tym ostrzec. Natomiast warto się temu przyjrzeć od strony muzycznej - nieczęsto słyszy się połączenie black metalu z... country, a właściwie rockiem z południowego USA. Tak, czuć tu western. To jest tak dziwne, ale tak ciekawie zrealizowane, że muzycznie to się broni. Treściowo - opisałem wyżej.
Poppy - i nie, nie chodzi o postać z LoLa. Gdy pierwszy raz usłyszałem o tej piosenkarce i usłyszałem fragmenty utworów, pomyślałem sobie, że to kolejna alternatywka w rodzaju Charli XCX czy Billie Eilish, więc nie będę sobie zawracał głowy. Później wyskoczyła mi w propozycjach Spotify i było to na tyle nieoczekiwane, że aż sobie przesłuchałem jej topkę w tym serwisie. Nie jest to takie złe, jak się spodziewałem - pani śpiewa głównie pop, ale czuć, że są tam ciągoty do metalcore'u i potrafi nawet nieco krzyknąć, przynajmniej na albumie "Negative spaces" oraz duecie z Knocked Loose. Na pewno nie jest to coś, w czym będę się zasłuchiwał, bo to "nie moja planeta", ale plusik za udowodnienie mi, że w pewnym stopniu źle ją oceniłem.