Katarzyna Banasiak z grupy Ponton, która zajmuje się edukacją seksualną, ws. WHO mówi: “Te standardy to nie program lekcji, ale zbiór obserwacji tego, co się dzieje z człowiekiem na różnych etapach rozwoju. Nie jest tak, że czterolatek będzie uczony masturbacji. Nie znam kraju na świecie, w którym w przedszkolu czy w szkole by uczono technik masturbacji”.
Nieprawda. WHO wskazuje na cele, mamy bardzo szybko zainteresować młodego człowieka swoim ciałem, przyjemnością ze sztucznie rozbudzanej seksualności.
Te środowiska twierdzą, że najłatwiej rozładować emocję małego dziecka poprzez masturbację. W szwedzkich przedszkolach są specjalne pokoje, do których nauczycielka idzie z dzieckiem i go masturbuje. On potem wie, że też sam może się masturbować.
Gdzie tak jest?
To niech pan sobie poczyta. To są informacje od nauczycieli stamtąd. Polka pracująca w przedszkolu w Szwecji mi o tym opowiadała, była przerażona.
Jedna pani, której nazwiska pani nie podaje, opowiadała pani, że musiała masturbować przedszkolaka?
Osobiście tego nie robiła, ale widziała i opisała.
To się nie nadaje do prokuratury?
U nas, w Polsce, tak. Ale w Szwecji nie.
Takie coś to mogą starzy widzowie TVP mówić, a nie kuratorka oświaty.
Od wielu lat słyszę postulat, żeby w szkole zamiast religii były zajęcia z religioznawstwa. Niestety KK stawał okoniem i ładował wszędzie jeszcze więcej papieża.
Wspominani w tekście “wojujący ateiści” to znikoma mniejszość i taką agresję kojarzę chyba tylko wśród nastolatków, którzy dopiero co w okresie buntu odkryli, że jednak nie muszą chodzić do kościoła. Wręcz przeciwnie, większość znanych mi niewierzących okazjonalnie uczestniczy w życiu kościoła “bo rodzina/tradycja”, ale nawet oni powoli się wykruszają. Nie wiem skąd autor ma takie doświadczenia.
Przykre w tym wszystkim jest to, że to środowisko często wcale nie uważa, że zarabia dobrze. Mało tego - bardzo często to są tacy ludzie, którzy kombinują jak koń pod górę żeby zarobić jeszcze więcej.
Oczywiście przykre jest też rozmawianie z ludźmi, których pojmowanie świata jest takie że jak ktoś zostawił rodzinę i wyjechał na nią zarabiać to to jest OK i normalne a jeśli ktoś tego nie robi (bez względu na przyczynny) to jest nierobem i chce wszystko mieć za darmo. Przebywanie z takimi ludźmi na co dzień jest niewyobrażalnie frustrujące.
Powiedzmy że mam bardzo dużo styczności z programistami i ogólnie korpoludkami którzy sobie żyją w drugim progu, i kilka rzeczy zauważyłem do tej pory.
Ogromna ilość osób które w internecie krzyczy o tym jak to programiści są prześladowani, to nie sami programiści, ani tym bardziej tacy którzy są w tym drugim progu, tylko frustraci i młode osoby które może kiedyś by chciały takie być, więc bronią swoich marzeń. Trochę to jak z tymi zwykłymi ludźmi, którzy walczą o niskie podatki i ulgi dla super bogatych ludzi. Dlatego nie powinno się czepiać programistów o niskie podatki, a raczej te środowiska frustratów którym stale źle.
Najbardziej żałosna wg mnie grupa, to ludzie którzy próbują robić z każdej osoby na B2B przedsiębiorce, a gdy trwa dyskusja o weryfikacji tego statusu, to ci obrońcy uciśnionych krzyczą że prześladowani są wszyscy programiści.
Też ciekawe, że w 99% dyskusji wszyscy mówią o programistach, a nie innych osobach które żyją w tym drugim progu, i często też są na B2B.
Mi się wydaje, że to jest problem społeczny, to uwielbienie bogactwa, celebrytów, bogaczy, z nadzieją że liżąc im wystarczająco dupę dojdzie się do czegoś.
Jest jeszcze mniejsza grupa indywidualistów którzy akurat skończyli szkoły, są zdrowi, więc nie chcą się do niczego dokładać podatkami, bo “oni nie chcą sponsorować innym edukacji, infrastruktury, szpitali, i tak dalej”.
Można jeszcze tutaj wypisać kilka argumentów związanych z ekonomią i logiką, że taki kwik i zachowania nie mają sensu, ale nigdy one nie trafiają do tych obrońców uciśnionych. Faktem jest że pracownik przychodzi do pracy w zamian za przelew, a nie w zamian za to ile dostaje się brutto, ani tym bardziej jakie koszty ponosi pracodawca. Faktem jest, że istnieje sporo sposobów na płacenie groszowych podatków, a jeśli ktoś faktycznie żyje albo dorabia na małych projektach, i w dodatku jest twórcą, spełnia wymogi “artysty” to te podatki są śmiesznie małe. Ale tego oczywiście nie mówią obrońcy “uciśnionych” programistów, bo prawie nikt z nich nie rozumie ani jak to jest zarabiać kilka średnich, ani jak wygląda system podatkowy u nas.
Niedawno na portalu Klubu Jagiellońskiego pojawił się krótki artykuł Karoliny Pilawy, która jako nauczycielka języka polskiego już w samym tytule wyraziła pogląd, że proponowany przez niektóre ugrupowania parlamentarne postulat zakazu zadawania prac domowych to „szkodliwy populizm”.
Widzisz że ktoś wspomina o klubie jagielońskich, i już wiesz jakiego poziomu będą tezy i pomysły ludzi z tego klubu.
Czemu mnie to nie dziwi.
A wracając do linku, to autorka ma sporo racji. Zadania domowe i lekcje polegające na powtarzaniu, wkuwaniu na pamięć to ogromna strata czasu i niepotrzebne niszczenie psychiczne dzieci i także dorosłych.
Zadania domowe tylko potęgują problem, jeśli dziecko nie tylko na lekcjach powtarza po nauczycielce, ale także i po zajęciach powtarza jeszcze raz to wszystko, to jaki to ma cel? Utrwalenie? Nie za bardzo. Pomyślcie ilu z was pamięta jeszcze te wszystkie wierszyki których musieliście się uczyć na pamięć w szkole. W dorosłym większość ludzi nigdy nie skorzysta ze zdolności wykuci dokładnie na pamięć sporego fragmentu tekstu.
publicystyka
Najstarsze
Magazyn ze zdalnego serwera może być niekompletny. Zobacz więcej na oryginalnej instancji.