Tym razem z rzeczami, które wziąłem sobie do osłuchania, zmieściłem się w tygodniu. Fajnie.
Darkestrah - nigdy w życiu nie pomyślałbym, że będę słuchał kirgijskiego black metalu. W dodatku jest to BM z motywami folkowymi z tamtego regionu. Rzecz, która trochę hipnotyzuje i nie jest czystą naparzanką, choć gdy już wchodzi na te najwyższe obroty, to jest to szalona muzyka. I to chyba największa zaleta - czuć tutaj naturalność i nawoływanie kirgijskich bożków przez osobę opowiadającą historię, a jednocześnie wkurzoną na świat.
Devastator, album "Conjurers of Cruelty" - ostatnio pisałem o tym thrashowym zespole, a tu proszę - wydali nowy album. Dobry i choć nie zachwyca, to po prostu dobrze się go słucha. Nie jest to aż tak szalone tempo, jak zapamiętałem, ale i tak jest szybko.
Narjahanam - zachęcony kirgijskimi rytmami, zacząłem drążyć w Spotify i znalazłem black metal z... Bahrajnu. Tutaj nawiązań do muzyki Bliskiego Wschodu jest jeszcze więcej, natomiast jest nieco wolniej i klimatyczniej. Nie ma tutaj aż takiego szaleństwa, a zamiast tego raczej kaznodzieja, który wyrykuje swoje prawdy stojąc na szczycie piramidy. Posłuchajcie sobie pływy "Wa Ma Khufiya Kana A'atham".
Lunar Aurora - a to nieistniejący już zespół z Niemiec grający black metal, ale idący tym razem w kierunku DSBM i ambientu. Może źle to określam, ale jest to takie atmosferyczne, z odgłosami natury, oszczędnymi dźwiękami, niepokojącymi wokalami, które są nieco ukryte. Miejscami to nawet jest blackgaze'owe i ogólnie - różnorodne. Przynajmniej tak jest z płytą "Hoagascht", która spodobała mi się najbardziej, choć poprzednie wymienione zespoły wysłuchałem dużo chętniej. Lunar Aurora jest za to dobry do tła.
High on Fire - nazwa jakby wzięta z jakiegoś szablonu i pasująca do zespołu z USA. Natomiast muzyka jest ciekawa - to jest stoner/sludge i to słychać, ale jest to zaskakująco szybkie. Tak naprawdę to, że jest to stoner, słychać w bardzo niskich dźwiękach, stylu wokalu i atmosferze, natomiast to nie jest takie wolne, jakby mogło się wydawać (zwłaszcza, że na Metal Archives jest jeszcze wspomniany doom metal). Warto dać szansę.
Vreid - norweski melodyjny black metal, ale tak naprawdę black'n'roll i rzeczywiście, słychać tutaj wstawki rock'n'rollowe, a miejscami nawet jakieś eksperymenty elektroniczne (na płytce "Wild North West"). Dość zróżnicowana muzyka, niekoniecznie nawalanka.
Deathspell Omega, album "FAS..." - sam w to nie wierzę, ale spodobała mi się muzyka tego zespołu. Szanuję go, ale nigdy nie przepadałem za tą progresywną, nasiąkniętą filozofią muzyką blackmetalową. A tu proszę - naprawdę czułem ciary słuchając tej płyty i przygotowując się na spotkanie z klientem. Mocne, klimatyczne i choć nie wszystkim się spodoba, to byłem pozytywnie zaskoczony.
DragonForce, album "Warp Speed Warriors" - ale zmiana nastroju! Mam słabość do DF, które doskonale wie, jakim zespołem jest i potrafi to wykorzystać, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc. To typowa kapela koncertowa, idealna na festiwale, memów i dla miłośników piekielnie szybkich solówek gitarowych, bo z tego są znani. Ich dzisiaj wydana płyta jest po prostu normalna i przyznaję, że spodziewałem się więcej. Zawiera za to bangery, które będę puszczał na pewno wiele razy - są to "Power of the Triforce" i cover Taylor Swift "Wildest Dreams". Wiadomo, czego się spodziewać i że nie jest to specjalnie ambitna muzyka, szablonowa, ale za to szalenie techniczna i satysfakcjonująca. No i nie mogę nie szanować tego zespołu za poczucie humoru i dystans do siebie.
Lorna Shore, trylogia "Pain Remains" - wiem, że ten temat już się pojawiał i już dawno pojawiły się utwory, jak i cała płyta, która pokazała, że deathcore też może wzruszać i opowiadać smutne historie w... deathcore'owy sposób. Ale wczoraj wyszedł film z zagraniem tego utworu przez cały zespół, no i cóż - są ciary. Tam nie tylko Will Ramos jest specjalistą w swoim fachu, to dotyczy każdego członka zespołu, gdyż pomijając osobiste preferencje (mnie ta trylogia niespecjalnie porywa), to nie można nie docenić maestrii.
W końcu skończyłem playlistę "Do przesłuchania", która miała ok. 1200 utworów i mam ostatnie polecajki. Nie wiem, czy je chcecie, ale i tak dostaniecie.
Khold - nisko nastrojone gitary, ciekawa aranżacja, ale czy nazwałbym to black metalem tak, jak jest na Metal Archives? Ten norweski zespół na pewno ma sznyt BM, ale dużo tutaj po prostu mocnej muzyki, groove'u i stosunkowo mało blastów. Spodoba się raczej miłośnikom bardziej nowoczesnego metalu - wspominam o tym zespole raczej dlatego, że jest inny.
Bipolar Architecture - gdy wejdziemy na profil tego tureckiego zespołu na MA, to zobaczymy tam post-metal. I tak, to jest takie trochę specyficzne, lekko hipnotyczne granie z wokalem, który utonął w muzyce, ale jest tutaj bliższe black metalowi niż np. poprzedni zespół. Nazwałbym to progresywnym post-black metalem, ale z drugiej strony, nie znam się na muzyce. Specyficzna rzecz do słuchania, ale na pewno mogę polecić płyte "Metaphysicize", bo jest to coś z jednej strony osadzonego w gatunku BM, a z drugiej na tyle inne, że może zaciekawić.
Amaranthe, album "The Catalyst" - tak, to przedstawiciel tego nurtu, który nazywam disco metalem :) Wydali nową płytę i niestety, jest tutaj sporo jechania na popularnych patentach, wszystko jest podobne do siebie, a więcej jest w tym nawet popu niż metalu. Tym niemniej, są hitowe kawałki, które mogą wejść do głowy, a takie "Resistance" przypadło mi do gustu, gdyż przypomina te utwory Szwedów, które najbardziej mnie w nich urzekły (szybko, rytmicznie, sprawnie).
Mega Colossus - amerykański heavy metal z niezbyt metalowym wokalem (właściwie, to niespecjalnie się wyróżnia), za to szybką muzyką, riffami i "palcowaniem" po gryfie. Miłe rozluźnienie od bardziej ekstremalnych odmian metalu.
Suicidal Angels, album "Profane Prayer" - trochę mnie zaskoczył nowy krążek greckich thrasherów. Ten gatunek kojarzy się z nienajdłuższymi utworami, w których się pędzi, od czasu do czasu jest wyjąca solówka, "rejnin blad, papaparam" i takie były też znane przeze mnie wcześniej dokonania tego zespołu. A tutaj proszę - jakieś dłuższe numery, spowolnienia (spokojnie - tylko miejscami), budowanie historii... Ciekawe i nadal fajne, choć akurat te udziwnienia nie sprawiły, że kapela urosła w moich oczach. Po prostu dobra muzyka, która nadal jest dobra, ale stała się trochę ciekawsza. Widać rozwój.
Vantablack Warship - a tu z kolei napierdzielanko z Kanady, też thrashowe, choć zmieszane z deathem. Wokal miejscami niezrozumiały, czuć tutaj trochę wpływ nowoczesnego metalu, ale nie ma breakdownów. Można posłuchać, to jest dobra młócka, aczkolwiek nierewolucyjna i nierewelacyjna. To taka muzyka, która po jakimś czasie się nudzi i słucha sie jej w tle. Ale za to tło sprawia przyjemność.
Sacrofuck, album "Święta krew" - gdy widziałem polecenie tego albumu, była mowa o tym, iż nie ma tutaj wciskania hamulca, jest bluźnierczo, agresywnie, wypluwane są wszystkie złe emocje. Słowem - zachęcili mnie. No i jest mocno, deathmetalowo, natomiast czy to aż taka agresja, jakiej się spodziewałem. Są miejscami spowolnienia, szok! Z wokalu niczego nie zrozumiecie, ale jest też odrobinkę mało "nabrzmiały". Dać szansę warto, ale mam wrażenie, że takich zespołów jest na pęczki.
Tak, jak w zeszłym tygodniu słuchałem dużo ska rocka, tak w tym w moich słuchawkach leciał praktycznie sam black metal. I to BM nieco starszy, polecony w artykule blogowych przez Berlina (polecam), który, niestety, nie ma tutaj konta, ale i tak czasem o nim wspomnę.
Griffon, album "De Republica", ale też ogólnie - francuskojęzyczny black metal z historycznymi konotacjami, co już go wyróżnia. Oczywiście, i tak niczego nie da się zrozumieć, ale jesteśmy do tego przyzwyczajeni, prawda? Sporo tutaj szybkich temp, ale też wręcz melorecytacji. Na pewno ciekawe doświadczenie.
Bestial Warlust, album "Vengeance War 'Till Death" - pierwsza z polecajek Berlina, australijskie naparzanie z 1994 roku, które jest dokładnie takie, jak można wyobrazić sobie blackmetalowe naparzanie z tego okresu. Surowo, szybko, piekielnie, nie bez powodu na Metal Archives oznaczone jako black/death. Przyznaję, że normalnie nie lubię BM z lat 90., ale tutaj coś mi po prostu zagrało. Może to ta bezkompromisowość albo po prostu wyjątkowo dobra jakość produkcji. No nie ma tutaj hamulca, nie ma.
Nazxul, album "Totem" - również Australia, tym razem rok 1995 i ponownie nie ma tutaj żadnych kompromisów. Powiem więcej - jest tutaj jeszcze więcej szaleństwa i nieludzkich wokali niż u Bestial Warlust i szczególnie początek płyty jest niezły (choć może to efekt zaskoczenia). Później po prostu minęło, ale może to dlatego, że ta muzyka sprawdziła się jako tło do pracy.
Ancient Rites, album "The Diabolic Serenades" - Belgia, rok 1994. A tutaj z kolei oprócz blacku czuć thrash (i Metal Archives to potwierdza), co również nadaje agresji muzyce, choć nieco innego rodzaju. Na pewno na uwagę zasługuje wokal, który jest niższy, bardziej mroczny, demoniczny, czasem nawet ciut "spowalnia" muzykę i słychać, że jakość produkcji jest ciut niższa. Kawał dobrego grania, choć to już nie jest taka szalona jazda bez trzymanki, jak u Australijczyków.
Varathron - tutaj z kolei zapoznałem się raczej z nowszymi dokonaniami Greków, czyli głównie albumem "The Crimson Temple" z zeszłego roku. Słychać nieco więcej melodii i próby urozmaicenia black metalu - to też nie jest szaleńcza jazda (no, może chwilami), wręcz czasem muzycy przesadzają z kompozycjami. Jednak warto posłuchać - szczególnie siadły mi wokal i gitary.
Dawn, album "Naer Solen Gar Niber For Evogher" (nie chce mi się pisac z tymi wszystkimi obcymi znaczkami, wybaczcie) - Szwedzi z 1994 roku. Klimatycznie jak cholera, też dobre do tła. Wokal z tych wyższych, bardziej skrzekliwych, kompletnie niezrozumiałych, sporo gitarowych melodii. Niby są jakieś momenty spowolnienia, ale raczej rzadkie. Nie jest to jednak łupanina - warto dać szansę.
Emperor, album "In the Nightside Eclipse" - o ile sam zespół znałem, pojedyncze kawałki z tej płyty również, to Northazerate przypomniał, że niedawno było 30-lecie, więc uznałem, że muszę dać szansę. No jest to piękne, przyznaję. Czasem trochę festyniarskie (tzn. symfoniczne, ale jakoś tak... dziwnie), z bardzo wysokim wokalem, ale to jest przygoda. Tak to można nazwać, bo czuć, że tutaj album jest spójny, stanowi jedną opowieść i po prostu człowiek z przyjemnością tego słucha. Przyznaję, że nie umiem zanucić sobie "I Am the Black Wizards" przy myciu naczyń (a słyszałem, że do tego stopnia ludzie ten album lubią), ale rozumiem, że ktoś tak może robić. Warto znać, choć za ostatni kawałek dałbym minus. Nota bene widzę, że nie w każdej wersji tej płyty był (a na Spotify są dwa dodatkowe utwory).
Assemble the Chariots - "hej, przecież to deathcore", pomyślałem, gdy to odpaliłem. Rzeczywiście, mamy tutaj do czynienia z tym nowoczesnym nurtem w wykonaniu Finów, ale trzeba przyznac, że nie jest to coś podobnego do Lorny Shore - jest tutaj więcej death metalu, w dodatku symfonicznego. Fajna rzecz, choć przyznaję, że po jakimś czasie znudziła.
Kolejny tydzień, kolejne polecenia. I tym razem miejscami trochę odejdziemy od metalu, zaliczając... ska punk rock. Ale cóż, nigdy nie powiedziałem, że będę pisał tylko o ciężkich odmianach muzyki gitarowej.
Hostia - polski zespoł deathmetalowo-grindcore'owy, który pod kątem przekazu nie... bawi się w tańcu. To ekstremalna muzyka z ultraantyreligijnym, agresywnym przekazem. To ten zespół, o który burzył się organizacje katolickie tuż przed Mystic Festival 2023. Muzycznie dobre, choć nie wiem, czy coś więcej.
Hulder, album "Verses in Oath" - uwielbiam ten jednoosobowy projekt pani bodajże z Belgii, która od wielu lat mieszka w Stanach. Tutaj jest już mniej festyniarsko niż na poprzednim krążku, bardziej mrocznie, ale to ten taki dobry klasyczny black metal. Po prostu porządny, bez odchyłów w górę czy dół. Klimat świetny, dobry wokal i to jeden z tych krążków, gdzie czuć autentyczne oddanie black metalowi. Czego jako człowiek bym się trochę obawiał, ale z drugiej strony tró metale powinni być zadowoleni.
Millie Manders and the Shutup - to zespół polecony w większej grupie skarockowej w poście od bodajże @thorcik Ten mi całkiem podpasował - ma coś takiego w sobie, w zmianach rytmu, że czuć "napracowanie" oraz chęć do dalszego słuchania. Zdaję sobie sprawę, że mogą to być jakieś zabiegi popowe, ale w sumie do The Interrupters też mnie one przyciągnęły, więc nie mam im tego za złe.
Streetlight Manifesto - i kolejny z tej grupy zespołów, gdzie jeszcze bardziej czuć to ska i chyba jest żywiej. Tutaj już mniej czuć tego popowego anturażu (i nie, nie umiem wyjaśnić, o co mi chodzi), ale wchodzi do głowy. Warto sprawdzić Amerykanów z New Brunswick.
Transplants - tego się nie spodziewałem, zwłaszcza, że okazało się, iż znałem trochę kawałków tej amerykańskiej supergrupy. To połączenie punka i hip-hopu, ale to drugie aż tak mi tutaj nie przeszkadzało, a nawet stanowiło ciekawe "przebicie". To nie oznacza, że zacznę nagle szukać podobnych zespołów, natomiast jest to na pewno odmiana względem metalu i nawet wyżej wymienionych lżejszych zespołów.
Ale spokojnie, już wracamy do metalu.
Useless - nazwa tej polskiej kapeli sugeruje, iż mamy tutaj do czynienia z odłamem DSBM i o ile faktycznie jest dość smutno i posępnie, to jednak należy raczej nastawiać się na normalniejszy black metal w średnich i wolniejszych tempach z niezłym wokalem i taką "płynącą" muzyką. Dobra rzecz, choć pod koniec album "Downfall" (którego słuchałem) mnie znudził.
Gniew, album "Konsylium Oprawców" - o, fajne. EP-ka z polskim podziemnym black metalem, z bardzo wysokim wokalem (właściwie skrzekiem tak jakby z sąsiedniej piwnicy) i potrafi to wkręcić. Czasem gitary wychodzą z blackmetalowych ram, zbliżając się do innych nurtów, ale jak najbardziej jest to BM.
Teufelsberg, album "Ordre Du Diable" - już chyba kiedyś pisałem o tym polskim BM-ie, ale jeśli nie znacie, to warto sprawdzić, bo mocno wkręca. To jeden z tych albumów, których się słucha, słucha i nagle okazało się, że minęło 40 minut. Miałem tak trochę z Mgłą, mimo że to inna bajka muzyczna, to komplement jak najbardziej zasłużony.
Fleshless - słuchałem wiele metalowych kapel ostatnio i w sumie mógłbym polecić wiele z nich, ale żadna się nie wyróżniała. Ta czeska grupa deathmetalowa (i to z tych brutalniejszych odłamów) też należy do tej grupy, ale tutaj moją uwagę zwróciły dwie rzeczy. Pierwsza to nieźle wyważony niski wokal - nie tak ekstremalny, aby mnie męczył, ale na tyle agresywny, abym czuł się usatysfakcjonowany. Druga to perkusja, która szaleje i bardzo się wyróżnia dźwiękowo. Nie umiem tego muzycznie nazwać, ale miałem wręcz wrażenie, że to automat, który ktoś nagrał nad każdą inną ścieżką. Także mimo że to zespół jeden z wielu, to gdzieś tam utkwili mi w pamięci.
Od początku czytam blog Burnberlinburna (?) o black metalu i zdarzają się odcinki nudniejsze, ale akurat ten jest świetny. Znowu mam sporo materiału do odsłuchania (mimo że gust autora często nie pokrywa się z moim), ale przede wszystkim rozbawiły mnie tutaj wtręty humorystyczne. Polecam.
Dzisiaj z polecajkami w końcu zmieszczę się w jednym poście.
Saint Deamon, album "League of the Serpent" - to po prostu niezły power metal ze Szwecji, utrzymany w stylistyce morskiej i pirackiej. Nie jest to nic niezwykłego, a sam zespół już znałem, ale to naprawdę dobrze brzmi i tworzy atmosferę rodem z mórz i oceanów. Warto sprawdzić, jeśli ktoś lubi takie klimaty.
Signs of the Swarm, album "Amongst The Low & Empty" - kiedyś napisałem o deathcorze, że dobre zespoły mają parę kawałków niezłych, wręcz hitowych, ale całe płyty męczą, gdy ich się długo słucha. W przypadku SotS jest trochę inaczej - nie umiem wyróżnić tutaj żadnego numeru, ale całość po prostu dobrze brzmi, o ile, oczywiście, komuś nie przeszkadza sam deathcore jako gatunek. Raczej ciężka odmiana tego nurtu.
Fiddler's Green, album "The Green Machine" - nigdy nie pisałem chyba o tym zespole, a to kolejny przedstawiciel celtyckiego punka, choć raczej z tych łagodniejszych. Nowy album nie jest czymś ani lepszy, ani gorszym - po prostu niezłe folkowo-punkowe granie i jak to bywa u Niemców, dużo tutaj zapożyczeń melodii z innych miejsc. Jeśli chcecie poznać ten zespół, to raczej lepiej kojarzy mi się płyta "Drive me mad" i to nie tylko ze względu na okładkę.
Słuchając #darko trochę czuję się stary, bo przestaję rozumieć nowe trendy w @muzykametalowa . Dla mnie to brzmi bardziej jak jakaś forma metalowego artyzmu. Sztuki dla sztuki, wysoka technicznie, jednak niewciągająca... melodycznie.
Lub inaczej, ten kawałek brzmi tak jakby ktoś chciał zrobić w czterech minutach przekrój umiejętności i wrzucił wszystko, co miało sens.
Kontynuuję swoje polecajki muzyczne, póki mam je na bieżąco.
The Clan, album "Here to stay" - kiedyś słuchałem dużo celtyckiego punku, później nieco zarzuciłem. Natomiast ten krążek włoskiej grupy trochę przypomniał mi tamte czasy. To dobra, skoczna, nieprzekombinowana muzyka, której bardzo miło się słucha.
The Dreadnoughts, album "Roll and Go" - ...tak jest też z The Dreadnoughts. Bardzo lubię ten zespół (bodajże z Kanady), a oni bardzo lubią kulturę Polski, bo nierzadko dośpiewują coś po polsku. Zwykle przekleństwa. To bardziej folkowe granie niż większość tej sceny, takie trochę ogniskowe, ale świetnie można się przy tym pobujać na krześle. Choć chyba mieli lepsze płyty.
Forlorn Hope, EPK-a "A Debt Paid in Blood" - już kiedyś pisałem o tym holenderskim blackmetalowym projekcie. To po prostu dobry BM, bardzo nowoczesny, ale jednocześnie hołdujący "klasyce", choć też pewnie może być określony jako dość generyczny. Niemniej, warto sprawdzić.
The Interrupters, album "In the Wild" (i ogólnie) - chyba nie pisałem nigdy o tym zespole, a warto - słucham ich już od dawna. To amerykański zespół, który gra coś w rodzaju ska rocka, a więc są motywy punkowe, reagge'owe i nie jest to taka szalona jazda bez trzymanki. Tym niemniej, świetne dźwiękowo gitary, chwytliwa melodia i przede wszystkim ten zachrypnięty, niski głos Aimee Allen robią roboty. Polecam sprawdzić np. "Take back the power".
Lamp of Murmuur, album "Saturnian Bloodstorm" - to taki BM, który ma długie utwory mocno natchnięte atmosferą, ale raczej atmosferą krypty w katedrze. Zwykle czegoś takiego nie lubię, ale tutaj to dobrze działa i na pewno warto sprawdzić Amerykanina. Tak - to projekt jednoosobowy.
Mental Cruelty, album "Zwielicht" - jakiś czas temu pisałem o EP-ce Niemców, a teraz jest cały krążek. Muszę przyznać, że zespół zmienił swój charakter po rotacji na stanowisku wokalisty (wymuszonej ze względu na problemy prawne oryginalnego wykonawcy) - z czegoś, co mógłbym nazwać "brutal deathcore" teraz mamy "symphonic deathcore" i dość mocno zbliżyło się to do Lorna Shore. Też mamy takie symfoniczne nuty oraz całe fragmenty utworów poświęcone na akrobacje wokalne, z których zresztą deathcore słynie. Ma to swój urok i pieści ucho, ale... chyba wolałem stare MC.
Dzisiaj moje polecajki (i niepolecajki) muzyczne będą krótkie, bo dokończyłem playlistę "do przesłuchania" i pod koniec nie było aż tak dobrze.
EDIT: Właśnie skończyłem pisać - nie są takie krótkie.
Kill the Client - nieistniejący już grindcore z USA, który robi to, co ma robić. Jest mocno, jest szybko, a nazwa pewnie odzwierciedla powody, dla których panowie nie chcieli pracować na etacie. Można sprawdzić - nie spodziewajcie się cudów, ale przyjemnie atakuje uszy.
Ferment - być może pamiętacie, jak pisałem o Porońcu. O ile się nie mylę, Ferment to inny zespół tego samego składu i jest to bardzo dobry i satysfakcjonujący black metal, które warto dać szansę. To trochę ten typ, w którym muzyka swoje, a wokal swoje, tzn. wiadomo, że one się wiążą, ale warstwa głosowa przypomina bardziej krzyk rozpaczy przy okazji warstwy instrumentalnej. To nie jest wada (poza tym pewnie opowiadam głupoty), a wręcz buduje klimat. Warto sprawdzić - jest szybko, potępieńczo, ale dużo tutaj równowagi i klimatu beznadziejności.
Dodsrit - mam wrażenie, że pisałem już kiedyś o tym blackmetalowym (wg Metallum to black metal/crust) zespole ze Szwecji. Utwory są długie i przede wszystkim chodzi tutaj o nasiąknięcie klimatem. Tempo zdecydowanie nie jest najszybsze i są nawet solówki oraz melodyjne riffy. To nie znaczy, że nie ma tutaj tempa, ale na pewno nie są to co chwilę blasty. Wokal nieco wycofany, kompletnie niezrozumiały, ale satysfakcjonujący i czuć, że wokalista chce wypluć płuca.
Dark Oath - melodyjny symfoniczny death metal z Portugalii z kobiecym wokalem. Dobrze się tego słucha od strony instrumentalnej - faktycznie czuć tę podniosłość (tym najbardziej zwraca uwagę ten zespół), poszczególne dźwięki gitary i jest całkiem szybko. Trochę nie pasuje mi tutaj właśnie rzeczony głos, ale to raczej kwestia osobistej preferencji dużo niższego i niezrozumiałego wokalu.
Kalt Vindur, album "Magna Mater" - nie byłem do tej pory fanem tego zespołu z Podkarpacia, który gra progresywny black i doom i... nadal nie zostanę. Ale muszę przyznać, że nowego albumu słucha się całkiem miło i warto sprawdzić na YT czy Spotify, co chłopaki wykombinowali.
Nemophila, album "Evolve" - bardzo lubię ten japoński zespół, który grał coś z pogranicza metalcore'u, punka i rocka. No właśnie - grał, bo o ile nadal te echa tutaj słychać, to mam wrażenie, że panie poszły raczej w kierunku bardziej... balladowym? A przynajmniej stosunkowo mało tutaj screamu. Parę utworów się uchowało i nie jest to zła płyta, ale jestem zawiedziony. No i serio ta płyta ma jedną z najgorszych okładek, jakie widziałem - załączam do tego posta i sami zobaczcie, czy nie zrobilibyście czegoś lepszego na zajęciach z plastyki.
Dom Zły, album "Ku pogrzebaniu serc" - wszyscy czekaliśmy na to, co zaprezentuje ten zespół po świetnej EP-ce "Śnisz bory tak gęste". Powiem szczerze, że miałem duże obawy, ponieważ DZ lubię najbardziej za "Jad", ale to raczej ich rodzynek w nieco innym graniu. I właśnie to nieco inne granie się tutaj przebija, a początek oraz końcówka płyty mnie się średnio podobają, tzn. mogę posłuchać, ale się nie uśmiecham. Natomiast w środkowych numerach słyszę to, co lubię w Domie Złym, czyli tę gęstą atmosferę z zachowaniem potężnego, ale też zrozumiałego growlu Ani i coś, co zmusza do powolnego machania głową. Dobra płyta - wolałem EP-kę, ale do tego LP pewnie jeszcze wrócę.
Tak, jak pisałem - będę starał się dodawać takie posty z polecajkami muzycznymi trochę częściej. Chyba że nie chcecie tego widzieć, to śmiało piszcie - dodam jakiś hashtag do wyfiltrowania.
Hauntologist, album "Hollow" - byłem zawiedziony, ale to może kwestia oczekiwań. Słyszałem tak pozytywne opinie, że spodziewałem się nie wiadomo czego, a w sumie to tylko dwa pierwsze numery nowego projektu The Falla i Darkside'a w miarę mi się podobały, a reszta już była zbyt spokojna i zbyt artystyczna. Może ten początek przypadł mi do gustu, bo to było najbliższe Mgły, nie wiem.
Poroniec - a tego, że ten polski zespół przypadnie mi do gustu, to się nie spodziewałem. Szczególnie dotyczy to wokalu - mam wrażenie, że to taki growl, który wielu z nas by wyprodukowało przy pierwszych poważnych próbach i to nie jest zarzut, bo uważam, że dzięki temu lepiej go przyjąłem. Jest chyba ciut niższy niż normalny blackmetalowy głos, ale dla mnie to świetnie. Instrumentarium i kompozycja też niezłe. Będzie trzeba śledzić.
Rivers Like Veins, album "Architektura Przemijania" - czekałem na nową płytę krakowskiej grupy (duetu?), bo to dobra kapela. Mam "przepołowione" uczucia, bo są tutaj fragmenty, które są rewelacyjne i intensywne, ale też takie, w których chyba awangarda będąca w opisie zespołu ciut za mocno się przebija, podobnie jak recytacje. Tym niemniej, raczej na plus i warto. To płyta, której słucha się ciągiem.
Hellripper, album "Warlocks Grim & Withered Hags" - i pomyśleć, że to robi jeden człowiek (Szkot). W pierwszej kolejności to thrash (podobno speed) metal, a w drugiej black, choć początkowo słyszałem tutaj więcej deathu. Agresywne, mocne, krzykliwe i dające energię. Podobało mi się.
Sacred Outcry, album "Towers of Gold" - zaskoczyło mnie, bo nie wiedziałem, że to power metal. Dobry, choć trochę nudnawy, aczkolwiek pewnie układa się w jakąś historię (tak, nie słucham tekstów). Ale to, na co chcę zwrócić uwagę, to okładka, która jest przepiękna i gdy kiedyś już będę obrzydliwie bogaty, to będę kolekcjonował winyle z takimi grafikami.
Panopticon, album "The Rime of Memory" - nie spodziewałem się, że mi się spodoba, ale jest to całkiem niezłe, atmosferyczne granie. Utwory bardzo długie i czasami bardzo spokojne... po to, aby zaraz przyfasolić intensywnością. Niezły atmosferyczno-folkowy BM prosto z Kentucky/Minnesoty.
Yersin, album "The Scythe Is Remorseless" - niezłe, choć nie zrobiło na mnie bardzo dużego wrażenia. Agresywne, nawet bardziej, niż się spodziewałem (to grindcore/crust/death) i myślę, że można sprawdzić ten dość krótki krążek. Fajna okładka.
Green Day, album "Saviors" - przyznaję się, że lubię Green Day (tak, lubię pop punk). Dlatego nawet ucieszyłem się, gdy usłyszałem o nowym albumie, zwłaszcza, że pierwsze single były niezłe. Ale jako cały krążek jest to dość nudnawe i mam wrażenie, że mało innowacyjne. Niby trudno wymagać tego od tej grupy, ale naprawdę mam wrażenie generyczności na tym krążku. Na plus, że jest sporo numerów i są perełki (jak "Dilemma" czy "Living in the '20s", które mi się szczególnie spodobały).