Dla fanów #BlackMetal pozycja obowiązkowa, szczególnie jeśli nie w pełni znacie historię tego nurtu, tylko słyszeliście jakieś skrawki. Natomiast nie jest to pozycja idealna - niektóre braki (Satyricon!) są zastanawiające (choć mogą wynikać z miliona przyczyn). Jednocześnie, nie jest to pozycja idealizująca BM - autor zostawia pole do interpretacji różnych zachowań i jako reporter sprawił się świetnie. A i parę historycznych zespołów można tutaj wygrzebać do własnego, dalszego researchu.
W ostatnich tygodniach słuchałem dużo i choć nic mnie nie zachwyciło, to po prostu było dużo dobrych krążków. Zaczynamy.
Gaerea, singiel/EP-ka "Unknown" - no lubię ten zespół. Coś jest w ich brzmieniu, co do mnie przemawia i ten miks ściany dźwięku, osadzonej w niej agresji wokalnej i takiego rytmu, który ciągle dawkuje napięcie po prostu jest świetny. Jeśli nie znacie portugalskich blackmetalowców, to bardzo polecam choćby utwór "Salve", aby zrozumieć, o co mi chodzi. Z kolei "Uknown" jest czymś, co utrzymuje poziom zespołu.
Spectral Wound, album "Songs of Blood and Mire" - ten zespół już kiedyś zwrócił moją uwagę. To po prostu standardowy black metal, który przywodzi na myśl takie bardziej klasyczne granie z melodyjkami, a które jest po prostu dobrze wykonane. Ten album nie jest wyjątkiem - nie jest to może najlepsza płyta według mnie ("A Diabolic Thirst" było bardzo dobre), ale na pewno warto posłuchać.
Fleshgod Apocalypse, album "Opera" - ta płyta była już polecana, a ja to potwierdzam. Włoski zespól to symfoniczny death metal, w dodatku z żeńskim wokalem. I taki "I can Never Die" bardzo kojarzy mi się z jakimś utworem, którego nie umiem wymienić z nazwy - trzeba przyznać, że wpada w ucho. Reszta jest po prostu dobra i naprawdę miło mija czas przy tym krążku.
Lovebites, EP-ka "Lovebites EP II" - nie będę się rozpisywał, bo wiem, że panie są dość schematyczne, ale po prostu uwielbiam ten zespół, ich wokal oraz solówki na gitarach. Tutaj nie ma hamulca - to power metal najwyższej technicznej klasy.
Forlorn Hope, EP-ka "Valour, Pt. I" - nie jestem wielkim fanem wokalu tej powermetalowej kapeli, ale po osłuchaniu się z nimi przestaje to przeszkadzać. Zamiast tego mamy uczucie, jakbyśmy razem z żołnierzami latali po polu bitwy z muszkietem lub rusznicą i zdobywali teren. Warto dać szansę.
Concrete Winds, album o tym samym tytule - po prostu deathmetalowa jatka, która dobrze wchodzi podczas pracy.
In Aphelion, album "Reaperdawn" - odkryłem ich przypadkiem i na pewno jest to zespół, który warto obserwować. To świetnie zagrany black metal, który może się podobać. Northazerate przyrównał ich do Wataina - nie wiem, na ile jest to właściwe, ale postawienie obok takiej kapeli może być powodem do chluby. Bardzo, bardzo dobra płyta blackmetalowa, bardziej agresywna niż wcześniej wymieniony Spectral Wound i bardziej też słyszalny.
Wiadomo, jaka tam jest sytuacja od czasu tragicznej śmierci Chestera Benningtona - zespół raz na jakiś czas odkopuje jakiś niewydany wcześniej numer, wystąpi gościnnie, ale generalnie zawiesił działalność.
Ostatnio na ich stronie internetowej pojawił się licznik odmierzający czas do zera. Zaczęły się spekulacje, że zostanie zaprezentowany nowy wokalista. Wskazywano między innymi na Derycka Whibleya z #Sum41. Miało to sens ze względu na to, że panowie już ze sobą występowali, a ponadto Sum 41 kończy działalność. Dodatkowo, sami zapowiadali "coś" na ten sam dzień, kiedy miało dojść do końca odliczania na stronie LP. Nie ma przypadków, są tylko znaki.
Dzisiaj licznik skończył odmierzać czas do zera. No i co? Otóż... zaczął z powrotem naliczać czas :D
Dzisiaj skromnie, gdyż przyznaję, że w ostatnich dwóch tygodniach mało słyszałem rzeczy, które rzeczywiście mogę polecić.
Millie Manders and the Shutup, album "Wake up, shut up, work" - zaczynamy od zespołu, który nie gra w "moich" klimatach (ska), ale jakiś czas temu został mi polecony tutaj, na Mastodonie i nie powiem, fajne to. Ta płyta ma lepsze (szybsze) i gorsze (wolniejsze) momenty, ale ogółem dobrze się przy niej bawiłem. Mam wrażenie, że środkowe utwory mocno obniża ocenę tego albumu.
Agabas - a to ciekawe. Miałem już do czynienia z deathjazzem (w postaci zespołu The Shining), ale tutaj mamy do czynienia nie z eksperymentalną muzyką, tylko po prostu czymś utrzymanym w mniej więcej stałym stylu, który - co prawda - nudzi się po jakimś czasie, ale zanim to zrobi, to ciekawi. Gdy tylko uchwycimy death metal, wchodzi saksofon. Gdy oswoimy się z saksofonem, wchodzi growl. Nieczęste połączenie i pewnie dlatego zwróciłem na nie uwagę, choć przyznam, że po jakimś czasie wszystko zaczęło zlewać mi się w jedną melodię.
Negator, album "Lvx Haeresis" - bardzo mocno słychać tutaj język niemiecki, nawet za mocno jak na mój gust (jeśli chodzi o brzmienie), natomiast muzycznie to robi robotę. A przy drugim utworze zacząłem myśleć, że zaczynam słuchać zespołu Blackbraid (zwłaszcza, że był kolejny na playliście). To ostatnie wydawnictwo tego zespołu i choć nie zawojował mojego serca, to gdzieś tam zwrócił uwagę.
29 lat. IMO najlepsza ich płyta, świetnie się starzeje (w odróżnieniu od wielu innych pozycji z dyskografii braci C.), a także bez wątpienia jest jedną z ważniejszych pozycji gatunku. #metal#doommetal@muzykametalowa
Dzisiaj skromniutko, bo też niewiele dobrego słuchałem.
Krahnholm, album "Granting Death" - wspominałem ostatnio o tym zespole, który zachwycił mnie klimatem i esencją negatywnych, prawdziwych emocji, które wybrzmiewają w ich muzyce. Tutaj autentycznie czuć, że z wokalistą nie jest dobrze. Nie jest to ani najbardziej agresywna, ani najszybsza, ani najbardziej atmosferyczna muzyka, ale czuje się, że jest taka prawdziwa.
Upon Stone, album "Dead Mother Moon" - melodyjny death metal z USA, ale bardzo porządnie zagrany, praktycznie cały czas z agresją. Produkcyjnie stoi to na bardzo wysokim poziomie. Może jest czasem zbyt monotonnie, ale to kawał dobrego grania.
Houle, album "Ciel Cendre et Misere Noire" - nie pamiętam już, kto mi polecił ten zespół i ich debiutancki krążek, ale nawet, gdybym nie słyszał języka francuskiego, od razu bym powiedział, że to muzyka z kraju organizatorów obecnych IO. Zmiany tempa, fragmenty melorecytowane (damski wokal), szaleńcza ekspresja w innych odcinkach i taki artystyczny sznyt, który tutaj nawiązuje do klimatów morskich. Bardzo ciekawa rzecz i warto się przyglądać temu zespołowi.
Album, na który ostrzyłem sobie zęby w tym tygodniu, czyli "Pirates II - Armada" autorstwa Visions of Atlantis jest po prostu przeciętny i mniej mi się podobał niż poprzednie wydawnictwo. Także trochę się zniechęciłem, trochę też nie miałem czasu, ale niech będzie.
Bloodorn, album "Let the Fury Rise" - natknąłem się na ten zespoł i album przypadkiem i to był niezły przypadek. Od razu mówię, że nie jest to jakaś niesamowita muzyka, zwłaszcza, że power metal bywa wyśmiewany, bo czasem brzmi po prostu festyniarsko. I tutaj też tak jest, ale jeju - jak ten europejski skład łoi! To taki power metal, w którym ktoś wie, gdzie jest pedał gazu, ale zawczasu wymontował hamulec. I tak, jak mówię - nie jest to granie, ktore zapamiętacie na dlugo, ale po prostu jest świetne do napierniczającego tła.
Winter Eternal, album "Echoes of Primordial Gnosis" - melodyjne blackmetalowe grańsko rodem z Grecji, które jest gorsze niż zapowiedzi, którymi mnie uraczono, gdy dowiadywałem się o tym krążku. Bywały nawet miejsca, gdzie zwyczajnie się nudziłem. Ale to nadal jest po prostu niezły black metal, który może poplumkać w tle i cieszyć uszy. Jest tutaj dużo spowolnień i wysoka gitara trzymająca melodię - wcale nie nastawiajcie się na blasty, choć, oczywiście, te też się zdarzają. Jeśli nie szukasz ciągłej agresji w BM, a do tego lubisz mocno wyróżniony blackowy wokal, to tutaj to znajdziesz.
Saidan, album "Visual Kill: The Blossoming of Psychotic Depravity" - nie wiem, gdzie dowiedziałem się o tym japońskim zespole i płycie, ale dziękuję, bo to jeden z tych krążków, gdzie w sumie nie można wyróżnić żadnego utworu, ale po prostu dobrze się tego słucha jako całość. Przy czym raczej nie nastawiajcie się tutaj na atmosferę - jest pewien uporządkowany chaos i niekiedy zezwierzęcienie. Ta płyta zadziwia i na pewno nie jest monotonna. A jeśli już jest, to robi to dobrze.
Gaerea, singiel "Hope Shatters" - uwielbiam ten zespół i z przyjemnością włączam go sobie od czasu do czasu. Charakteryzuje się tym, że nie jest w żaden sposób rewolucyjny, ale po prostu to, co robi, robi wspaniale i nawet, jeśli wszystko jest na jedno kopyto, to brzmienie i prędkość są DIABELNIE satysfakcjonujące. Także polecam Portugalczyków i warto też zerknąć na ten singiel, mimo że tutaj naprawdę nie ma żadnych patentów, których byśmy nie słyszeli we wcześniejszych dokonaniach.
Assemble the Chariots, album "Unuielding Night" - usłyszałem o tym deathcore'owo lub melodyjno deathowym zespole jakiś czas temu, a oni wypuścili nową płytę. No i jest satysfakcjonująca, w dodatku to chyba album koncepcyjny. Jest to na pewno warty uwagi zespoł i album dla ludzi, którzy nie lubią deathcore'u i metalcore'u za breakdowny, ale chcą trochę "nowej brutalności". Ani razu nie miałem ochoty przesunąć czegoś na tej płycie i dobrze plumkało w tle.
Uszanowanie, czy mogę zaburzyć Wasz spokój porcję polecanek muzycznych?
Magoth, album "Anti Terrestrial Black Metal" - pod tym dość dziwnym tytułem kryje się bardzo dobra płyta niemieckiej kapeli. Nie ma tutaj niczego rewolucyjnego. Jest za to bardzo dobra młócka i krzyczący wokal ociekający nienawiścią i klątwami (w sensie, ich rzucaniem, a nie że wokalista przeklina - w końcu powszechnie wiadomo, że metalowcy są nienagannie wychowani). Trochę monotonne, ale to po prostu standardowy, dobrze zrealizowany black metal.
Zorza, album "Hellven" - pierwsza pełnoprawna płyta grodziskiego zespołu, który nie zachwycił mnie na EP-ce "IEI", ale tutaj jest lepiej. Bardzo dużo melodyjnego grania, gdzie czuć podniosłość i dużo emocji. To jest jeden z tych zespołów wychodzących poza ramy związane ze szmatanem, za to bardziej osadzony w doczesności. Natomiast głównie oceniam muzykę, a ta jest naprawdę niezła. To nie ten poziom melodyjności co Mgła, Groza itd., za to można poczuć, że jest się w chmurach, jak sugeruje okładka.
Nazghor - szwedzki zespół blackmetalowy. Tutaj już nie ma złudzeń - teksty są bluźniercze na wskroś, choć muzyka nie jest bardzo agresywna i zalicza nawet spowolnienia. Jest za to ciekawa, bo to nie jest granie na "jedno kopyto", tylko tutaj faktycznie można przewidywać, co zaraz muzycy zrobią. Bardzo podoba mi się tutaj wokal. Warto sprawdzić, choć weterani BM pewnie i tak znają.
The Warning, album "Keep me Fed" - nie spodziewaliście się, co? ;) Trochę z ciekawości odpaliłem tę płytę, bo znałem zespół (trzy siostry z Meksyku), ale nie do końca muzykę. Spodziewałem się bardzo lekkiego grania, trochę mocniejszego niż Paramore, a w sumie mamy tutaj do czynienia z czymś, co faktycznie od biedy można nazwać hard rockiem. Nie mówimy tutaj o mocy porównywalnej z Halestorm, natomiast na pewno nie jest to lekki rock. Jeśli podczas słuchania w niekontrolowany sposób zacząłem się bujać (i to nie przez owsiki), to chyba źle nie jest.
potężna, niemiecko-francuska machina do rozpierdalania bębenków w uszach! perfekcyjnie zgrany grindcore / powerviolence nie pozostawiający miejsca na subtelności - napierdol od A do Z w naprawdę dobrej jakości! 💥
Absque Cor, album "Na zawsze cieniem" - muszę przyznać, że wcześniej nie słyszałem o tym zespole, ale doszły mnie pogłoski o płycie i tym, że jest całkiem niezła. No i faktycznie, jest. Po dość spokojnym początku weszły gitary oraz perkusja, a potem wokal. Czuć tutaj piwnicę pomieszaną z takim lasem i może nie jest to ultraagresywne, ale takie "soczyste" i odpowiednio "brudne". Muszę zapoznać się z poprzednią płytą zespołu, bo potencjał jest. Nie ma tutaj hitów - album faktycznie trzeba traktować jako całość.
Krahnholm - kolejne zaskoczenie. Co prawda, zespół jest z Rosji, co niektórych będzie odrzucało i doskonale to rozumiem. Natomiast, oceniając samą muzykę, to jest tutaj sporo melodii i bardzo dużo złości. Motywy muzyczne wgryzają się w mózg, a klimat jest taki, jakbyśmy siedzieli na krześle i ktoś na nas się darł przy akompaniamencie instrumentów. Świetny zespół, świetne płyty "A Wind in the Cold Night" oraz "Koniec Tragedii" (chyba dobrze odczytałem to z cyrylicy). Pierwszą płytę polecam osobom, które lubią metal bliżej natury, a drugą tym, którzy szukają przede wszystkim wyładowania złości.
Vended - dowiedziałem się o tym zespole stąd i wiedziałem, że to kapela, wśród której jest dwóch synów członków Slipknota (Coreya i Shawna) i że jest podobna właśnie do tego zespołu. Ale nie sądziłem, że AŻ TAK. Wszystkie utwory ich autorstwa, których dane mi było usłyszeć, to wręcz wspomnienia z pierwszych dwóch płyt "oryginalnego" zespołu. Jeśli komuś tego brakuje - polecam. Ja bawiłem się dobrze, choć już nie rajcuje mnie to aż tak. Ale warto.
@thorcik Przesłucham sobie, dzięki, bo faktycznie skupiłem się głównie na "Only True Believers". Już po okładce widać, że będzie to piwnica (co akurat w moim przypadku nie jest specjalną zaletą, ale doceniam) ;) @muzykametalowa