Spotykajmy się, by wspólnie wesprzeć SolarDarity – inicjatywę organizującą odnawialne źródła energii dla DAANES oraz lokalne działania na rzecz tej społeczności. W programie dwa mocne koncerty i wyjątkowy film, który przeniesie nas w sam środek walki o wolność.
Oprócz wspólnej zabawy, rozwoju i odpoczynku, podczas wydarzenia będzie można wypożyczyć publikację z naszej tematycznej biblioteczki, porozmawiać i dołączyć do działań.
Oj, sporo słuchałem w ostatnim czasie. I zaskakująco dobre rzeczy (według mnie) znalazłem lub przypomniałem sobie i to nie tylko metalowe. Lista będzie rozbita na kilka postów.
Tyr - zazwyczaj nie lubię podniosłej muzyki w duchu mitologii nordyckiej, ale tutaj coś mi kliknęło, przynajmniej na chwilę. Wiem, że zespół znany i pewnie nie wymaga przedstawienia (poza tym, że są z Wysp Owczych, co jest ciekawe), natomiast jeśli ktoś nie zna, to warto sprawdzić. Jest to taki miks folku trochę z power metalem (ale tylko momentami) i czuć w tym taką czystą nordyckość. Fanem nie zostanę, ale nie jest to złe.
Eliza Doolittle - niespodzianka, co? Są takie artystki, których utwory lubię, mimo że nie są w moim spektrum zainteresowania, ale jakoś za słabo je poznałem. Postanowiłem więc po latach odświeżyć sobie Elizę i płyta "Eliza Doolittle" to naprawdę świetna, przyjemna muzyka, która nie ma być ambitna, ale ma umilić czas. Późniejsze utwory już mniej mi podpasowały, bo pojawia się tam trochę elektroniki, ale i tak miło tego posłuchać.
Dynazty, album "Game of Faces" - sam zespół to moje odkrycie sprzed paru lat, kiedy posłuchałem ich i uderzył we mnie power metal, ale taki bliżej tanecznego. Nie ma tutaj koniecznie szybkiego tempa, za to jest skompresowany dźwięk, pojedyncze solówki, efekty i generalnie wszystkie te popowe zabiegi, których normalnie nie lubię, ale... nie ukrywam, że one sprawiają, że ta muzyka aż chce się słuchać. Pod tym kątem to trochę przypadek Amaranthe, choć ten drugi zespół idzie jawnie w taneczne klimaty, a Dynazty cechuje pewna, choć mała, podniosłość. Nowy album nie jest rewelacyjny, ale nie też zły - miło się tego słucha.
Skaldr, album "Samsr" - nie spodziewałem się niczego, a dostałem dobry, klimatyczny black metal w kosmicznych klimatach, z odpowiednim, szybkim, ale nie szaleńczym tempem i zapadającymi w pamięć melodiami. Są tutaj spowolnienia, a nawet instrumentalne przerywniki, ale ogólnie jest to coś, co powinno spodobać się np. fanom zespołu Vorga. Są nawet króciutkie fragmenty, gdzie czuć inspirację Windirem, mimo że to inny "dział" black metalu.
Bonus: wcześniejsza płyta tego zespołu, czyli "Scythe of Our Errors" też jest dobra, choć ma mniej kosmiczny klimat. Po przesłuchaniu tych dwóch płyt stwierdzam, że warto śledzić ten zespół, bo to kawał dobrej muzyki. Świetne odkrycie.
Garota, album "Z mieczem na gwiazdy" - ponownie podchodziłem bez oczekiwań, ale tym razem dostałem mokrą szmatą w pysk i poprawili mi szybkim bejzbolem. Jak to pędzi, jak to gna! Mam wrażenia, że tutaj spowolnienia to jakiś wypadek przy pracy lub potrzeba napicia się czegoś, bo przynajmniej przez pierwszą połowę płyty jest agresja - dopiero później zaczynają jakieś solówki itd., które chyba nie do końca tu pasują. Tym niemniej, warto zerknąć. Aha - nie da się niczego zrozumieć.
Potem przesłuchałem album "Czarne wizje", który jest nagrany trochę inaczej i tutaj już dużo lepiej słychać wokalistę. A to baaaaardzo specyficzny wokal - takie "siłowe" zniekształcanie głosy, wręcz "wypluwanie" powietrza. Nie do końca wiem, jak to opisać, ale różni się to od innych przedstawicieli BM. Bardzo ciekawe i do dalszej obserwacji.
Tarfodd, album "Lidande" - ciekawe doświadczenie, tyle powiem. Z jednej strony nie moje klimaty blackmetalowe, bo klawisze, trochę BD... DSBM, progresji itd., a z drugiej nieustanne wycie, klimat i walenie perkusji. Z gatunku tych płyt, których trzeba słuchać jako całość i trudno znaleźć sobie cokolwiek jako singiel do wrzucenia na playlistę, ale doświadczenie tego ma swój urok.
All My Sins, album "Pra Sila - Vukov Totem" - przed włączeniem myślałem, że to będzie takie słowiańskie, leśne i epickie plumkanie z growlem, a zamiast tego dostałem rasowy black metal z ciekawymi wstawkami, utrzymywaniem klimatu czegoś tajemnego i chwytliwymi melodiami. W tym można się zasłuchać i jeśli lubicie klimaty naszych regionów, ale jednocześnie nadstawiacie uszu na coś agresywniejszego niż folk, to spróbujcie tego.
Ghost Bath - wyżej wspomniałem, że DSBM to nie moje klimaty, ale jednak ten nurt ciekawi mnie trochę "naukowo". A ta amerykańska kapela, mimo że przedstawia się po części jako post-black, to nie ukryje mrocznej tematyki śmierci i samotności, wręcz "pogrzebowych" nut i muzyki, której bardzo daleko do radości. Ale, co ważniejsze, da się tego słuchać w tle i czerpać z tego uciechę. Oczywiście, nie wszystkie utwory, ale jeśli zupełnie nie odstraszają Was takie klimaty, to można spróbować. Dźwięk jest dość czysty - to nie taki DSBM, w którym wszystko jest jakby zasnute mgłą brudnego dźwięku.
Ov Ruin - stosunkowo młody zespół z Nashville w USA, który nie wydał jeszcze ani jednej EP-ki czy albumu - na razie ma parę singli. Jednak już one pokazują, że fani deathcore'u (a zwłaszcza "blackowego" deathcore'u, bo tak zespół się przedstawia) powinni się zainteresować. Muzyka przypomina nieco Lorna Shore, zwłaszcza, że miejscami są symfoniczne wstawki, a wokalista Cole Odom podczas breakdownów pokazuje, co potrafi. A potrafi sporo i kto wie, czy kiedyś nie będą bardziej znani.
Suki Warehouse - ale zostałem wzięty z zaskoczenia (nie znałem tej artystki). I tak, dobrze widzicie - to pop. Ale w zależności od płyty (jeszcze jestem przed analizą), jest taki bardziej "otwarty" dźwiękowo, czasem wręcz trochę hippisowski, a czasem przypomina te "sypialniane" płyty Taylor Swift, tylko więcej z nich naturalności. Piosenki niby proste konstrukcyjnie, ale na tyle od siebie różne i ciekawe, że cieszy ich odkrywanie. Sam nie wierzę, że to piszę, ale będę musial zagłębić się w twórczość pani.
Atra Vetosus - pierwsze skojarzenie to zespół Winterfylleth (wiem, że tutaj lubiany przez niektórych, w tym przeze mnie). Ale teraz zabierzcie nieco górzystego klimatu, dodajcie więcej zmian tempa, wiekszą selektywność dźwięków (przez co słychać bardziej szalone wrzaski), więcej partii instrumentalnych oraz szczyptę bojowości. Nadal wolę Winterfylleth, ale Atra Vetosus jest bardzo interesujące (szczególnie na płycie "Undying Splendour"). I takie bardziej równinne lub pustynne - w końcu panowie są z Australii.
Wyróżnienia za dobre, równe i często mocne granie:
Scour, album "Gold"
Selfgod, album "Born of Death"
Trwoga, album "Triumphus Mortis" (ale już "Trwoga" do mnie nie trafiła)
Havukruunu - Tavastland - może nie szybkie, ale ciekawe i takie wręcz skoczne granie, taki "wesoły black metal"
Ponieważ nie znam się na muzyce, a do tego lubię Nocnego Kochanka (choć dzisiejsza płyta jest akurat słaba), to mam dla Was polecajki muzyczne:
Agriculture - grupa określa swój styl muzyczny jako "ekstatyczny black metal" i to dobre określenie. Zdecydowanie odchodzimy od mrocznych klimatów, do których przyzwyczaił nas ten gatunek - szybkość jest (tutaj "gitarowa"), kompletnie niezrozumiały scream też, ale jest w tym jakaś jasność. Nie zdziwiłbym się, gdyby to zostało określone jako post-black metal. Zresztą patrząc na zdjęcia zespołu i tytuły utworów oraz płyt, można poczuć, że to bardziej manifestacja życia. Natomiast muzycznie jest to ciekawe i się broni, choć nie wiem, czy bym tego ciągle słuchał. Na pewno nie jest monotonne. Trochę kojarzy się z Alcest, ale jednak jest ciut inna atmosfera.
Abduction - black metal gustujący raczej w atmosferze, z nieco wycofanym wokalem, niknącym w ścianie dźwięku. A przynajmniej tak było na kilku nagraniach płyty "All Pain as Penance", która najbardziej mi się podobała, co nie znaczy, że reszta jest zła. Jest czasem wolno, czasem szybko (co zdecydowanie wolę), natomiast muzycznie ciągle coś się dzieje. Czuć, że jest to tzw. natchniony BM, ale tak na granicy - balansuje pomiędzy standardem a czymś innym. Ale tak naprawdę ja się nie znam.
Jinjer, album "Duel" - bez zachwytów, ale to jest po prostu dobry album ukraińskiej grupy. Z jednej strony monotonny, bo wiele utworów jest tutaj do siebie podobnych (ale to też kwestia stylu Jinjera). Z drugiej - poziom jest całkiem wysoki i dobrze to leci w tle. Growl Tatiany jak zwykle solidny, instrumenty też.
The Rumjacks, album "Dead Anthems" - nowy twór Australijczyków grających celtic punk i mówiąc szczerze, tutaj chyba bardziej czuć taki dropkickowy punk niż tawerniane mocniejsze granie. Wiadomo, że zespół zmienił wokalistę (z musu) i początkowo nie mogłem się przekonać, ale jest OK. Płyta też jest po prostu OK - warto przesłuchać, jeśli lubicie np. Dropkick Murphys.
Dzisiaj polecajek muzycznych nie będzie, ale nie dlatego, że mi się nie chce (choć nie chce mi się) - po prostu niczego ciekawego nie usłyszałem.
W zamian spróbuję napisać jakąś nitkę o zespołach metalowych, którzy pokazują, że metal nie musi być smutny, ponury i poważny, ale są w nim miejsce na "jaja". I tak, wiem, że niektórym to nie będzie pasować.
Ale to napiszę, jak złapię wenę, bo na razie leci #IEMKatowice, a i w #TFT trzeba pograć.
No i napisałem, wykorzystując już stary, niewykorzystywany blog, do którego mam sentyment. Tekst o zespołach metalowych lub okołometalowych, które są zabawne. I proszę sobie wziąć ostrzeżenie z początku artykułu do serca.
Nowy tydzień to i nowe polecajki muzyczne. Nie zawsze metalowe, ale jednak w dużej mierze tak.
Koldbrann, album "Ingen Skansel" - po norwesku nazwa oznacza "gangrenę", także kwiatków się tutaj nie spodziewajcie. Mocno piwniczne granie, ale z tej piwnicy nieco wyższego standardu. Nie ma tutaj przebojowości ani melodii, jest trochę ciekawych riffów, zmian tempa (ale ogólnie nie jest to szalone gnanie przez pokrzywy). Trochę na granicy, ale jest to coś, co można sobie puścić w tle i niespecjalnie nas będzie odciągać od pracy, a zapewni ciekawe doznania, gdy już zwrócimy uwagę na muzykę.
The Rumjacks, Dropkick Murphys, singiel "Cold Like This" - króciutka "płyta" z trzema utworami, ale jako że są to jedne z moich ulubionych kapel z gatunku celtyckiego punku, to poczułem się jak w sklepie z zabawkami. I rzeczywiście, można się zżymać, że ten gatunek nie ma dużo innowacji, ale po prostu diabelnie przyjemnie słucha się przyśpiewek na bazie irlandzkich melodii wykonanych przez nieczyste, punkowo-pubowe głosy. Fani gatunku będą zadowoleni.
Fukpig - ale buja. Oczyma wyobraźni widzę Brytyjczyków pchających się na ściany podczas pogo. Trudno się rozróżnia taką muzykę, ale tutaj czuć, że poza bezmyślnym grindopodobnym napierniczaniem zespół chciał wprowadzić trochę urozmaiceń. Są nawet melodie w tle (np. w "Dogsh1it Hair"). Natomiast to nie zmienia faktu, że nadal grindopodobne (nie piszę "grindcore", bo nie jestem pewien) napierniczanie.
Sepulchral Curse - typowy death metal, bardziej w stylu Nile niż "szybkobiegaczy". Wszystko byłoby normalne, nawet trochę powolne, ale ten wokal! Ach, duszny, piekielny, jednostajny, skłaniający do rozważań, czy to na pewno sprawka człowieka (oczywiście, że tak). To nie jest tak, że to mój ulubiony styl wokalny, ale tutaj jest bardzo dobrze zrealizowany i mięsisty.
Grima - nie jest to zespół, którego bym słuchał cały czas, ale coś w nim jest takiego, co zakazywało mi przewinąć. Czuć tutaj wielką krainę, podniosłość zmieszaną z agresją, opowiedzenie jakiejś historii, rodzimowierstwo, wiatr - po prostu atmosferyczny black metal z całkiem sympatycznym growlem i melodiami. Wielu odrzuci narodowość zespołu (Rosja), natomiast muzycznie tego nie słychać.
The Pale Riders, album "Ballades d'Outre-Tombe" - chciałem zaznaczyć, że mam bardzo duży problem z poleceniem tej płyty z powodów ideologicznych. Jest to bowiem, z tego co zrozumiałem, poboczny projekt grupy Baise Ma Hache i Paula Waggenera, a ich twórczość cechują, niestety, treści NSBM. Ponieważ nie zwracam specjalnej uwagi na teksty w utworach i nie "dotyka" mnie przekazywana w nich ideologia, to aż tak tego nie zauważam, natomiast uznałem, że muszę przed tym ostrzec. Natomiast warto się temu przyjrzeć od strony muzycznej - nieczęsto słyszy się połączenie black metalu z... country, a właściwie rockiem z południowego USA. Tak, czuć tu western. To jest tak dziwne, ale tak ciekawie zrealizowane, że muzycznie to się broni. Treściowo - opisałem wyżej.
Poppy - i nie, nie chodzi o postać z LoLa. Gdy pierwszy raz usłyszałem o tej piosenkarce i usłyszałem fragmenty utworów, pomyślałem sobie, że to kolejna alternatywka w rodzaju Charli XCX czy Billie Eilish, więc nie będę sobie zawracał głowy. Później wyskoczyła mi w propozycjach Spotify i było to na tyle nieoczekiwane, że aż sobie przesłuchałem jej topkę w tym serwisie. Nie jest to takie złe, jak się spodziewałem - pani śpiewa głównie pop, ale czuć, że są tam ciągoty do metalcore'u i potrafi nawet nieco krzyknąć, przynajmniej na albumie "Negative spaces" oraz duecie z Knocked Loose. Na pewno nie jest to coś, w czym będę się zasłuchiwał, bo to "nie moja planeta", ale plusik za udowodnienie mi, że w pewnym stopniu źle ją oceniłem.
Czas na kolejna porcję polecajek muzycznych z grona tych zespołów i utworów, które miałem (nie)przyjemność wysłuchać w mijającym tygodniu.
Monstrosity - bardzo mięsisty death metal, który nawet jest jakiś taki mniej monotonny. Tutaj zachwycił mnie głos wokalisty na wczesnych płytach i wydał mi się dziwnie znajomy. Wtedy przypomniałem sobie, że tutaj swoją zespołową karierę zaczynał nie kto inny, jak Corpsegrinder z Cannibal Corpse.
Onheil - ciekawy zespół grający blackened death metal. Jest tutaj trochę melodii, nowoczesności, skrzeczenia i nie jest to może coś, co by mnie przyciągnęło na dłużej, ale ma swoje momenty. Dobrze się tego słuchało podczas porządkowania płyt CD.
Visteria - to bodajże polecajka z Fedi i przyznam, że słuchało się nieźle. To totalna punkowa (łamane na "speedmetalowa") agresja i chaos z wręcz blackowym, skrzeczącym damskim wokalem (jedyną członkinią zespołu jest tu Honorata, której sesji zdjęciowej bym sam nie powtórzył). Warto posłuchać, jeśli lubicie punk z dodatkowym ładunkiem mocy.
Brudny Skurwiel, album "Silesian Bastards" - na początku nie mogłem się przekonać do tego albumu i zespołu, a wszyscy wokół chwalili. Tym niemniej, w miarę słuchania uzmysłowiłem sobie, że tu właściwie nie ma nic słabego. Jest to trochę granie na jedno kopyto, ale sprawia taką satysfakcję, że hej. Może nie jest to dla mnie 10/10, ale rozumiem, dlaczego ten black/thrash jest tak dobrze oceniany.
Warmoon Lord, album "Battlespells" - kompletnie nie znałem tego zespołu i ta płyta okazała się miłym zaskoczeniem. Czuć tutaj epickość i to taką bitewną - jest trochę melodii, trochę podniosłości, klimat, ale też szybkość i skrzeczący wokal z pewną nutką... śliny w ustach? W każdym razie nie jest taki zupełnie standardowy, a przez to stał się ciekawy.
Inne wyróżnienia, już bez opisu: Imperial Demonic, Deivos, Diving Stone, Satanic North, Franz Ferdinand (nowy album), Inhumanization, Deep Desolation "Dwunaste wrota".
Kiedy siedzisz sobie przed kompem, spokojnie pracujesz, odsłuchujesz nieznany sobie zespół Monstrosity i nagle znienacka zaczynają się odtwarzać pierwsze dźwięki coveru "Angel of Death":
Ostatnio nie miałem za dużo szczęścia do poznawania dobrej muzyki (a słucham propozycji z różnych rankingów za rok 2024 - po prostu widocznie nie jestem dobrym odbiorcą), ale jednak coś udało się dla Was wyciągnąć.
Kir, album L'appel Du Vide - bodajże debiut krakowskiego tria z dość standardowym nowoczesnym black metalem, ale może dlatego tak mi siadł. Nie ma tutaj diabolicznych klimatów, jest szybko i powiedziałbym, że to taka mniej melodyjna Gaerea. Nie bardzo dobre, ale dobre - polecam sprawdzić.
Satanic Warmaster, album "Exultation of Cruelty" - ten singlowy fiński projekt zawsze kojarzył mi się z agresywną, ale nie pasują mi muzyką. A tutaj mamy tak jakby powrót do korzeni, brudnego, ale znośnego BM-a i... jest dobrze. Nie tak brudno, aby mi to przeszkadzało, ale jest agresja, jest atmosfera. Powinno się podobać podziemniakom. Ziemniakom w sumie też.
Midnight "Hellish Expectations" oraz Dead Head "Defiance" - po prostu black/thrashe, które daje do wiwatu, choć ten drugi ma chrapkę na coś więcej.
Cryptic Hatred "Internal Torment" oraz Paganizer "Flesh Requiem" - a to po prostu dobry death metal. W żaden sposób innowacyjny - po prostu dobry death metal, którego dobrze się słucha w tle. W drugim przypadku z chyba nawet ciekawszym wokalem.
Seth, album "La France des Maudits" - mam wrażenie, że już kiedyś słuchałem tej płyty, ale i tak to zrobiłem i to jest po prostu dobre. Lekko symfoniczny, melodyjny black metal z solidnym wrzaskiem, ciekawymi instrumentami i jak to Francja - nawiązujący do historii. Dobra, równa płyta, interesująca melodyjnie, nieusypiająca. Polecam.