Kolejny wpis na temat książki, którą mogę Wam polecić...
"Piknik z niedźwiedziami", czyli jak przeżyć z dziką przyrodą, nie zabijając przyjaciela ani siebie
Bill Bryson, człowiek, który o geografii i historii wie więcej niż połowa Wikipedii, postanowił w pewnym momencie życia, że pójdzie… na spacer. Ale nie taki zwykły spacer do Żabki po kefir. Nie. On poszedł na Appalachian Trail – ponad 3 500 kilometrów przez góry, lasy, błoto i komary wielkości gołębi. Bo czemu nie?
Towarzyszy mu Stephen Katz – stary kumpel, który ma kondycję pieczonego ziemniaka i na każdy kilometr szlaku reaguje tak, jakby ktoś kazał mu przebiec maraton w klapkach. Ich duet to coś pomiędzy "Głupim i głupszym", a "Survivor" w wersji dla nieprzygotowanych. Jeden zna się na mapach, drugi nie potrafi zawiązać sznurówek bez przekleństwa. Efekt? Komedia pomyłek na świeżym powietrzu.
Bryson w swoim stylu miesza fakty, anegdoty i sarkazm w taki sposób, że nawet opowieść o geologii Appalachów potrafi rozbawić bardziej niż niejeden kabaret. A kiedy już myślisz, że gorzej być nie może – pojawia się niedźwiedź. Lub coś, co może być niedźwiedziem. Albo chociaż szopem w złym humorze.
Nie spodziewaj się jednak poradnika „Jak przetrwać w dziczy” – to raczej „Jak nie umrzeć ze śmiechu, próbując przetrwać w dziczy (i uniknąć halucynacji z odwodnienia)”. Bryson zgrabnie kpi z samego siebie, z amerykańskiej obsesji na punkcie natury, i z faktu, że nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego ktoś miałby iść przez pół kontynentu z własnej woli.
Podsumowując: "Piknik z niedźwiedziami" to książka o wędrówce, w której najważniejszym celem jest nie zwariować – ani przez przyrodę, ani przez własnego towarzysza. Świetna rzecz dla tych, którzy kochają podróże… z bezpiecznej kanapy.
@ksiazki#ksiazki
(kadr z filmu, który IMO jest dużo gorszy niż książka)
Powieść z 1867 roku (tłumaczenie z 1959), a więc starsza niż Sherlock Holmes, do którego zresztą jest bardzo podobna. Naiwny, archaiczny sposób indukcji, ale przyjemnie się to czyta - akcja we Francji, hrabiowie, służba, morderstwo, króliki z kapelusza, inspektor Lecoq. Niezłe.
Myślę, że za każdym razem, jak mnie jakiś zwyrol mizogin zdenerwuję, to dla uspokojenia będę wracać do tych fragmentów "Drugiej Płci", gdzie Simone de Beauvoir jebie Montherlanta, gdyż jest to tak piękny, wysmakowany i bezwzględny intelektualny wpierdol, że oesu.