Album, na który ostrzyłem sobie zęby w tym tygodniu, czyli "Pirates II - Armada" autorstwa Visions of Atlantis jest po prostu przeciętny i mniej mi się podobał niż poprzednie wydawnictwo. Także trochę się zniechęciłem, trochę też nie miałem czasu, ale niech będzie.
Bloodorn, album "Let the Fury Rise" - natknąłem się na ten zespoł i album przypadkiem i to był niezły przypadek. Od razu mówię, że nie jest to jakaś niesamowita muzyka, zwłaszcza, że power metal bywa wyśmiewany, bo czasem brzmi po prostu festyniarsko. I tutaj też tak jest, ale jeju - jak ten europejski skład łoi! To taki power metal, w którym ktoś wie, gdzie jest pedał gazu, ale zawczasu wymontował hamulec. I tak, jak mówię - nie jest to granie, ktore zapamiętacie na dlugo, ale po prostu jest świetne do napierniczającego tła.
Winter Eternal, album "Echoes of Primordial Gnosis" - melodyjne blackmetalowe grańsko rodem z Grecji, które jest gorsze niż zapowiedzi, którymi mnie uraczono, gdy dowiadywałem się o tym krążku. Bywały nawet miejsca, gdzie zwyczajnie się nudziłem. Ale to nadal jest po prostu niezły black metal, który może poplumkać w tle i cieszyć uszy. Jest tutaj dużo spowolnień i wysoka gitara trzymająca melodię - wcale nie nastawiajcie się na blasty, choć, oczywiście, te też się zdarzają. Jeśli nie szukasz ciągłej agresji w BM, a do tego lubisz mocno wyróżniony blackowy wokal, to tutaj to znajdziesz.
Saidan, album "Visual Kill: The Blossoming of Psychotic Depravity" - nie wiem, gdzie dowiedziałem się o tym japońskim zespole i płycie, ale dziękuję, bo to jeden z tych krążków, gdzie w sumie nie można wyróżnić żadnego utworu, ale po prostu dobrze się tego słucha jako całość. Przy czym raczej nie nastawiajcie się tutaj na atmosferę - jest pewien uporządkowany chaos i niekiedy zezwierzęcienie. Ta płyta zadziwia i na pewno nie jest monotonna. A jeśli już jest, to robi to dobrze.
Gaerea, singiel "Hope Shatters" - uwielbiam ten zespół i z przyjemnością włączam go sobie od czasu do czasu. Charakteryzuje się tym, że nie jest w żaden sposób rewolucyjny, ale po prostu to, co robi, robi wspaniale i nawet, jeśli wszystko jest na jedno kopyto, to brzmienie i prędkość są DIABELNIE satysfakcjonujące. Także polecam Portugalczyków i warto też zerknąć na ten singiel, mimo że tutaj naprawdę nie ma żadnych patentów, których byśmy nie słyszeli we wcześniejszych dokonaniach.
Assemble the Chariots, album "Unuielding Night" - usłyszałem o tym deathcore'owo lub melodyjno deathowym zespole jakiś czas temu, a oni wypuścili nową płytę. No i jest satysfakcjonująca, w dodatku to chyba album koncepcyjny. Jest to na pewno warty uwagi zespoł i album dla ludzi, którzy nie lubią deathcore'u i metalcore'u za breakdowny, ale chcą trochę "nowej brutalności". Ani razu nie miałem ochoty przesunąć czegoś na tej płycie i dobrze plumkało w tle.
Uszanowanie, czy mogę zaburzyć Wasz spokój porcję polecanek muzycznych?
Magoth, album "Anti Terrestrial Black Metal" - pod tym dość dziwnym tytułem kryje się bardzo dobra płyta niemieckiej kapeli. Nie ma tutaj niczego rewolucyjnego. Jest za to bardzo dobra młócka i krzyczący wokal ociekający nienawiścią i klątwami (w sensie, ich rzucaniem, a nie że wokalista przeklina - w końcu powszechnie wiadomo, że metalowcy są nienagannie wychowani). Trochę monotonne, ale to po prostu standardowy, dobrze zrealizowany black metal.
Zorza, album "Hellven" - pierwsza pełnoprawna płyta grodziskiego zespołu, który nie zachwycił mnie na EP-ce "IEI", ale tutaj jest lepiej. Bardzo dużo melodyjnego grania, gdzie czuć podniosłość i dużo emocji. To jest jeden z tych zespołów wychodzących poza ramy związane ze szmatanem, za to bardziej osadzony w doczesności. Natomiast głównie oceniam muzykę, a ta jest naprawdę niezła. To nie ten poziom melodyjności co Mgła, Groza itd., za to można poczuć, że jest się w chmurach, jak sugeruje okładka.
Nazghor - szwedzki zespół blackmetalowy. Tutaj już nie ma złudzeń - teksty są bluźniercze na wskroś, choć muzyka nie jest bardzo agresywna i zalicza nawet spowolnienia. Jest za to ciekawa, bo to nie jest granie na "jedno kopyto", tylko tutaj faktycznie można przewidywać, co zaraz muzycy zrobią. Bardzo podoba mi się tutaj wokal. Warto sprawdzić, choć weterani BM pewnie i tak znają.
The Warning, album "Keep me Fed" - nie spodziewaliście się, co? ;) Trochę z ciekawości odpaliłem tę płytę, bo znałem zespół (trzy siostry z Meksyku), ale nie do końca muzykę. Spodziewałem się bardzo lekkiego grania, trochę mocniejszego niż Paramore, a w sumie mamy tutaj do czynienia z czymś, co faktycznie od biedy można nazwać hard rockiem. Nie mówimy tutaj o mocy porównywalnej z Halestorm, natomiast na pewno nie jest to lekki rock. Jeśli podczas słuchania w niekontrolowany sposób zacząłem się bujać (i to nie przez owsiki), to chyba źle nie jest.
Absque Cor, album "Na zawsze cieniem" - muszę przyznać, że wcześniej nie słyszałem o tym zespole, ale doszły mnie pogłoski o płycie i tym, że jest całkiem niezła. No i faktycznie, jest. Po dość spokojnym początku weszły gitary oraz perkusja, a potem wokal. Czuć tutaj piwnicę pomieszaną z takim lasem i może nie jest to ultraagresywne, ale takie "soczyste" i odpowiednio "brudne". Muszę zapoznać się z poprzednią płytą zespołu, bo potencjał jest. Nie ma tutaj hitów - album faktycznie trzeba traktować jako całość.
Krahnholm - kolejne zaskoczenie. Co prawda, zespół jest z Rosji, co niektórych będzie odrzucało i doskonale to rozumiem. Natomiast, oceniając samą muzykę, to jest tutaj sporo melodii i bardzo dużo złości. Motywy muzyczne wgryzają się w mózg, a klimat jest taki, jakbyśmy siedzieli na krześle i ktoś na nas się darł przy akompaniamencie instrumentów. Świetny zespół, świetne płyty "A Wind in the Cold Night" oraz "Koniec Tragedii" (chyba dobrze odczytałem to z cyrylicy). Pierwszą płytę polecam osobom, które lubią metal bliżej natury, a drugą tym, którzy szukają przede wszystkim wyładowania złości.
Vended - dowiedziałem się o tym zespole stąd i wiedziałem, że to kapela, wśród której jest dwóch synów członków Slipknota (Coreya i Shawna) i że jest podobna właśnie do tego zespołu. Ale nie sądziłem, że AŻ TAK. Wszystkie utwory ich autorstwa, których dane mi było usłyszeć, to wręcz wspomnienia z pierwszych dwóch płyt "oryginalnego" zespołu. Jeśli komuś tego brakuje - polecam. Ja bawiłem się dobrze, choć już nie rajcuje mnie to aż tak. Ale warto.
@thorcik Przesłucham sobie, dzięki, bo faktycznie skupiłem się głównie na "Only True Believers". Już po okładce widać, że będzie to piwnica (co akurat w moim przypadku nie jest specjalną zaletą, ale doceniam) ;) @muzykametalowa
Ostatnio mam duże zaległości z muzyką, niestety, a ponadto - jak rasowemu marudzie - niewiele się podoba. Może to kwestia przesytu black metal z racji tego, że w ostatnich tygodniach skupiłem się na nadrabianiu klasyki, aby "znać", a może po prostu wpływ innych kwestii sprawiających, że nic mi sie nie podoba. Tym niemniej, coś tam mogę polecić, choć dzisiaj skrótowo.
Abigor, album "Apokalypse" - zespół znany, stary, z austriackim rodowodem. Wydaje mi się, że słyszałem ich nowsze płyty i coś w sobie miały, choć nie były zbyt szybkie. Inaczej niż z "Apokalypse", EP-ką z 1997 roku, w którym jest ciągły hałas i napierniczanko. Robi to klimat pokoju zbuntowanego nastolatka z lat 90. według amerykańskich filmów. Fajne, miło posłuchać.
Inquisition, album "Veneration of Medieval Mysticism and Cosmological Violence" - najnowszy album zasłużonego dla BM kolumbijskiego zespołu, który lubuje się w dziwnych i długich nazwach płyt oraz utworów. Wolę ten album niż choćby polecane mi "Into the Infernal Regions of the Ancient Cult", gdzie mamy bardziej "żabi" growl. Jest tutaj mocno, ale też bardzo klimatycznie i czuć tę mroczną siłę, którą muzycy chcą przekazać.
Dirty Honey - tym razem coś z rocka i to takie rockowego rocka. Gdy usłyszałem parę utworów, to miejscami miałem wrażenie, że słucham Aerosmith. To trochę taki styl, a to całkiem nowa kapela, bo z 2017 roku, rodem z Ju-Es-Ej. Warto dać szansę, jeśli brakuje Wam takiego rocka z lat 80. czy 90.
Impiety - jest obrazoburczo, jest szybko, jest brutalnie. Tematyka zdecydowanie idąca w kierunku kontrowersji, tytuły w rodzaju "ja pierdzielę, że im nie wstyd takiej grafomanii uprawiać", a to wszystko z... Singapuru. I z tego powodu przestało mnie to dziwić, gdyż tamtejsze zespoły metalowe trochę mi się z tym kojarza, zwłaszcza jeśli do blacku dochodzi thrash i death. Bardzo mocna, agresywna mieszanka, którą polecam do posłuchania w tle przy herbatce.
Aura Noir, album "Deep Tracts of Hell" - bardzo fajny, klimatyczny i spójny album. Tak naprawdę nie jest to nic konkretne i wielu powie "łe, słyszałem już takie rzeczy". Ale jakoś tak się to fajnie ze sobą spina, że miło się tego słucha. Jest klimat, jest mocno, ale nie szaleńczo mocno. Bardzo dobrze spędzony czas przy panach z Norwegii.
Sorhin - przyznaję, że może mi się mylić, bo jednak sporo tego słucham, ale tutaj całościowo też fajnie to wypada. Na pierwszym planie u Szwedów są gitary, dość wysoko nastrojone (albo to kwestia produkcyjna) i melodie. Poza tym to black metal jak każdy inny, ale to na tyle "standardowa" mieszanka, że przeciętny fan metalu tego z przyjemnością posłucha. Nie ma tutaj za bardzo atmosfery - to raczej melodyjna łupanina.
Satyricon, album "Nemesis Divina" - pisałem już kiedyś o tym albumie, ale warto przypomnieć, bo to piękny krążek. I stąd pochodzi "hymn black metalu", jak się czasem określa "Mother North". Choć nie wiem, czy ten utwór bardziej nie jest znany ze względu na teledysk (szczególnie nieocenzurowaną wersję). Mnie bardziej podpasował "The Dawn of a New Age".
Anaal Nathrakh, album "Total Fucking Necro" - wcześniej pisałem o Impiety, że ma czasem dziwne tytułu, ale Anaal Nathrakh to inna kategoria, zarówno pod kątem nazw, jak i samej muzyki. Miazga, totalne szaleństwo, dla niektórych to jest za dużo - ja ostatnio nauczyłem się ich doceniać, bo tworzyć takie kompozycje i utrzymać je w (chaotycznych, ale jednak) ryzach to trzeba umieć.
Ostatnio z różnych przyczyn trochę słabo u mnie ze słuchaniem "nowej" muzyki i szukaniem rzeczy do polecenia. Natomiast mimo wszystko staram się na podstawie różnych polecajek znaleźć coś dla siebie i o to są:
Ulver, album "Nattens Madrigal" - może nie tyle, że polecam, co zacząłem doceniać. Wiele osób lubi Ulvera, jako jeden z klasycznych blackmetalowych zespołów lat 90., który łączył to z folkiem (czy jak niektórzy mówią - z lasem). Osobiście ich fanem nie jestem, a do tej polecanej płyty podchodziłem drugi raz i przyznaję, że zaczyna to trochę bujać. Jest to kiepsko zrealizowane, ale może też na tym polega urok takiej muzyki. Warto znać.
Arckanum, album "Kostogher" - kompletne ideologiczne i muzyczne blackmetalowe szaleństwo ze Szwecji z 1997 roku. Da się tego słuchać, choć żadnego hitu tutaj nie uświadczycie - to trzeba poznawać jako całość i być gotowym na dość... awangardową sztukę. Nie mam na myśli tutaj awangardowego BM, tylko po prostu coś, co wyłamuje się z różnych schematów. A ideologia, tradycyjne, mnie nie interesuje.
Paysage D'Hiver, album "Paysage D'Hiver" - słuchającej tej płyty szwajcarskiego jednoosobowego projektu z 1999 roku zaczniecie rozumieć, co to lo-fi oraz ambient. Takiej piwnicy pod kątem produkcji nie uświadczyłem jak dotąd nigdzie indziej i nawet wczesny Darkthrone nie jest tego bliski. Po jakimś czasie nudzi, natomiast bywa to solidnie agresywne.
Marduk, album "Plague Angel" - wiadomo, Marduk to Marduk, ich styl da się wyczuć z daleka. Ta płyta nie odbiega od wyobrażenia muzyki tego zespołu, choć są dwa utwory nieco dłuższe, w których perkusja nie napiernicza jak karabin przez cały czas. No lubię ich twórczość, co poradzić.
Niewiele nowego słuchałem w poprzednich dwóch tygodniach, a jeszcze mniej z tego, co słuchałem, mogę polecić. Tym niemniej, są dwie gorące nowości, które warto osłuchać, jeśli lubicie black lub death metal.
Blaze of Perdition, album "Upharsin"
Nigdy nie byłem fanem BoP, choć szanowałem ich muzykę. Jednak bardzo lubię zespół, który poprzez członków bardzo łączy się się z BoP, a więc Manbryne. Także sprawdziłem "Upharsin" i już na wstępie dostałem wp@#$%ol, gdyż od razu zaczęły się blasty. A mnie to bardzo na rękę, więc już się dobrze nastroiłem do tej płyty. Ma ona momenty bardzo, bardzo szybkie, ale ma też spowolnienia i generalnie jest dość przytłaczająca muzycznie (tekstowo zapewne też, ale swoim zwyczajem, poświęcam im mniej czasu). Mogę powiedzieć, że to płyta kompletna - może nie jest to geniusz i coś, co umieściłbym w swoim Top 20, ale jest to płyta, która jako całość i wszystko do siebie tutaj pasuje. Wydaje mi się też, że przeniknęły tutaj pewne patenty z Manbryne, choć nie jestem takim znawcą BoP, aby tak kategorycznie stwierdzić. Generalnie polecam.
Deicide, album "Banished by Sin"
Z tym zespołem mam tak, jak z wieloma tworami deathmetalowymi - lubię posłuchać, ale nie dałbym rady wymienić ulubionego utworu czy płyty. Ot, porządna brutalna muzyka, ale niebudząca większych emocji. I w sumie tutaj jest podobnie, natomiast ten album brzmi bardzo dobrze, demonicznie, a wokale to cudo. Jeśli ktoś lubi klasyczny, ale nowoczesny death metal z bardzo głębokim growlem, to tutaj poczuje się jak dziecko w sklepie z zabawkami.
@maciek33 Właśnie z Twoich postów w zeszłym tygodniu dowiedziałem się, że wypuścili coś nowego. Chwilę później Spotify podpowiedziało mi "Upharsin" i tak zacząłem ten tydzień. @muzykametalowa
W tym tygodniu słuchałem dużo i wśród tych sesji były mocne przeskoki, np. pomiędzy szaleńczym grindcorem i... Postmodern Jukebox, którzy wypuścili nową płytę. Dodatkowo, wsiąknąłem znowu w kilka polecajek starych zespołów, które już wszyscy znają, a ja dopiero teraz się zachwycam. Albo i nie.
Anaal Nathrakh - zaczynamy od razu mocnym uderzeniem, bo to, co można usłyszeć u Brytyjczyków na niektórych płytach, to rzeźnia, szaleństwo, elektrowstrząsy i nie wiadomo co jeszcze. I o ile wiem, że na najnowszych płytach panowie poszli w kierunku niekoniecznie przez wszystkich akceptowany, to ja w tym tygodniu powróciłem do czasów, kiedy grali industrial black metal połączony z grindcorem i cholera wie, czym jeszcze. Co ciekawe, już kiedyś słyszałem Analne Wiatraki (tak, wiem, że ich się tak nie tłumaczy, ale tak mi się to podoba, że nie mogę się powstrzymać) i trochę mnie rozczarowały, ale czas weryfikuje pewne kwestie. Przede wszystkim polecam albumy "The Codex Necro" i "Eschaton", ale ostrzegam - to nie jest muzyka dla wszystkich. A sobie sam się dziwię, że wytrzymałem ten ładunek industrialu, bo fanem nie jestem.
Outre - bardzo ciekawy zespół i to z naszego rodzimego Krakowa. Black metal, który jest bardziej ciężkostrawny niż zwykła łupanina, przypominająca trochę Deathspell Omegę, a także islandzkie podejście do ciężkiej muzyki. To nie jest coś, czego się słucha dla hitów, ale można się wciągnąć ze względu na klimat. Warto sprawdzić.
Mysticum - przed chwilą pisałem, że nie bardzo podchodzi mi industrial black metal, a teraz będę pisał o legendach tego nurtu z Norwegii. Ściana dźwięku, agresja, przemoc, trochę "kosmosu", szczególnie na albumie "Planet Satan". Dobrze się tego słucha.
Windir, album "1184" - zauroczyłem się. Wiem, że to jeden z kanonicznych zespołów folk BM i jest tutaj trochę festyniarskich klawiszy, za którymi nie przepadam, ale ten album jest magiczny. To taki BM, w którym jest dużo melodii, które brzmią nieco "tanio", ale tak buduje to klimat, że hej. Później spróbowałem jeszcze płyty "Arntor", ale niestety, to już nie było to. Szkoda, że zespół skończył tak, jak skończył (wokalista zamarzł podczas burzy śnieżnej).
Scott Bradlee's Postmodern Jukebox - tak, jak pisałem, ten kolektyw wypuścił nową płytę, ale generalnie polecam ich twórczość, szczególnie, jeśli ktoś lubi muzykę wczesnych lat Stanów Zjednoczonych i jest zauroczony stylem Pin-Up. To drugie jest mi obojętne, ale aranżacje są świetne. Uspokajam - nie, to w ogóle nie jest metal, wręcz przeciwnie. Ale czasem trzeba zaznać też trochę innej kultury.
Swarn - agresja, przemoc, gniew, pożoga, napindalamy na całego. Tak można scharakteryzować tę deathmetalową kapelę z Estonii. W tej muzyce nie ma absolutnie nic oryginalnego, ale to, co mają robić, robią dobrze (tzn. spuszczają wpierdziel słuchaczowi). Na minus fakt, że utwory się zlewają i nie ma tutaj ani grama innowacji pomiędzy nimi, ale wynagradzają to biegłością instrumentalno-wokalną.
W tym tygodniu mało słuchałem, a jeszcze mniej mi się podobało. Ale przynajmniej zmieszczę się w jednym poście.
The Mist From The Mountains - podchodziłem trochę jak pies do jeża, ponieważ dwie rekomendacje bliskie temu zupełnie mi nie podpasowały. A tutaj, wbrew nazwie sugerującej atmosferyczną epikę, mamy rasowe BM z satysfakcjonującym wokalem i blastami. Owszem, czuć czasem tę podniosłość, ale jest ona zdecydowanie dodatkiem lub w formie przerwy między agresją lub średnimi tempami z melodiami, a nie 10-minutowym budowaniem atmosfery z fragmentem blastów. Polecam sprawdzić - ta fińska grupa wydała do tej pory tylko jeden album, ale mam nadzieję, że coś jeszcze urodzą. Mimo że innowacyjni nie są.
Aorlhac - ostatnio pisałem o tej francuskiej grupie, przesłuchałem jeszcze kilka płyt, no i... dla mnie nadzespół. Gdybym był Książulem, to powiedziałbym "muala", bo dawno nie słyszałem czegoś, co tak przyjemnie mi gra i stopniuje agresję. Nawet te utwory, które mnie nie "podrywają", nie są nudne. I może to też wada tej kapeli, że te wszystkie kawałki są bardzo do siebie podobne, ale jeśli są tak dobre, to dla mnie może tak być.
Darkthrone, album "Hate Them" - ostatnio m.in. tę płytę polecał @deep i rzeczywiście, to jedna z fajniejszych rzeczy, które słyszałem od norweskich legend. Niby to samo, co zawsze, niby podobne, ale jednak każdy utwór jest inny, ma nieco inny rytm i jest to lepiej nagrane niż to, z czym zwykle kojarzy się DT. Dobre, dobre.
Split Wormwitch oraz Sadistic Ritual - ja akurat przesłuchałem tylko ten pierwszy zespół, gdyż to ten słyszałem jakiś czas temu i chciałem miec na niego oko. Jest to black pomieszany z thrashem i crustem (ale nadal nie umiem zdefiniować crusta mimo Waszych prób, przykro mi). Szybkie, wysokie gitary, dobrze uwypuklony wokal. Po prostu jechanka, choć nie taka bezmyślna i z zakrętami.
Dzisiaj pojawiło się sporo premier płytowych, dzięki czałem miałem co słuchać w biurze tuż przed Świętami. Ale w ogóle sporo wysłuchałem przez cały tydzień i mogę co nieco polecić.
Emperor - w końcu przesłuchałem pozostałe 3 płyty tego norweskiego klasyka (poza znakomitym debiutem) i rozumiem, dlaczego mówi się, że im dalej w las, tym gorzej. Aczkolwiek przyznam, że "IX Equilibrium" spodobało mi się dużo bardziej niż "Anthems To The Welkin At Dusk", a według internetów pewnie nie powinno :P Może to nieco lepsza produkcja, może kompozycje - nie wiem. Ale "Prometheus..." IMHO fatalny.
Halny, album "Zawrat" - i to jest super. Tę polską blackmetalową kapelę polecał bodajże @maciek33 i może nie ma tutaj niczego innowacyjnego, ale jest soczysty wokal, instrumenty i po prostu nóżka sama tupie. Będzie trzeba wypatrywać kolejnych działań tego zespołu.
Dodsrit, album "Nocturnal Will" - pisałem już o tym zespole, a teraz wyszedł pełniak i cóż - nie jest może aż tak dobrze, jak sądziłem, ale klimat i ściana dźwięku oraz melodii jest tutaj w pełni. To nie jest BM nastawiony na agresję, choć na pewno nie jest to wolne.
Poroniec, album "W Połogu" - bardzo, BARDZO czekałem na pełnowymiarowy debiut tego zespołu, który wyróżnia się schematycznymi nazwami utworów (kończących się na "-ści") oraz soczystym wokalem. Tutaj też nie ma ultraagresji, ale jest niskie strojenie, niski growl i posępna atmosfera. Bardzo lubię ten zespół (i ich drugą kapelę, czy Ferment) i zdecydowanie warto obserwować chłopaków. A może nawet sobie tego pełniaczka kupię, kto wie.
Darkthrone, album "The Cult is Alive" - w zeszłym i tym tygodniu przesłuchałem początek dyskografii tego kultowego zespołu. Wiedziałem, że ich styl bardzo fluktuował przez lata i doczytałem, że romans z crust punkiem zaczął się właśnie od omawianego albumu i... ta twarz Mrocznego Tronu najbardziej mi się podoba. Nie jest tak monotonnie, jest mocno, a jednocześnie nadal czuć tego blackmetalowego ducha.
@czach Wracając do muzyki, to w sumie można to jeszcze porównać do świata gier - zespoły typu Wędrujący Wiatr itd. to taka trochę Zelda lub Journey, ze swoją wolnością, zwiewnością i przestrzenią. Poroniec to odpowiednik pierwszej części Diablo lub Dark Souls.
Dzisiaj mało polecajek, bo też mało mi podpasowało. Ale gdy już czemuś się zdarzyło trafić w mój gust, to całkiem mocno. A jeden album sobie przynajmniej przypomniałem.
Aorlhac - w ostatnim czasie słuchałem całkiem sporo francuskiego black metalu, ale ten zespół okazał się z nich najlepszy dla mnie do słuchania, ale nie tylko - to zespół, do którego prawdopodobnie będę wracał w przyszłości. W ogóle francuski BM jest dość specyficzny i często sięga do wydarzeń historycznych w klimacie "na barykady". Tutaj też to słychać i nie jest to bardzo mroczne granie. Nie jest też najszybsze w gatunku ani najbardziej unikalne. Ale jest tak przygotowane i podane, że aż nie wiem, kiedy mi ten czas zleciał. Niby dość standardowo, ale ciekawie, w miarę wyraźnie i dobrze zbalansowane. Polecam sprawdzić album "Pierres Brulees", jeśli ktoś nie zna. Czasem dobrze jest zajrzeć do komentarzy pod filmami Northazerate i będę robił to częściej, jeśli tam polecają takie perełki.
Darkthrone, album "Transilvanian Hunger" - tak, tak, o tym albumie napisano wiele, bo to klasyka. Wiadomo, że jest też kontrowersyjny, zwłaszcza, że swój tekstowy wkład miał tutaj pierwszy po*eb black metalu i absolutny idiota, którego fenomenu nie jestem w stanie pojęć (tak, nie lubię Burzum i Mayhem), czyli Varg Vikernes. Tym niemniej, tych tekstów i tak nie słychać, a sama płyta to esencja Darkthrone - domowa produkcja, duży szum, jedno kopyto, ale klimatycznie i surowo. Tutaj to pasuje doskonale. To taki typowy album, którym pokazuje się, jak brzmiała Norwegia lat 90.
Hades, album "Again Shall Be" - tym razem polecajki "Z diabłem za pan brat" dobrze trafiły i to trochę podobny przypadek jak wcześniej wspominany Aorlhac - tutaj nie ma niesamowitej szybkości, mocy, a sama płyta (i inne też) jest po prostu długa. Ale człowiek w to wsiąka, jest klimat i takiego norweskiego BM mógłbym słuchać. Aż sam się zdziwiłem, że mi to siadło. Dobrze zbalansowane.
The Warning - pewnie znacie ten meksykański rockowy tercet sióstr, gdyż są na tyle unikalnym zespołem pod kątem składu, że bywają bohaterami filmów na YT. W końcu ich przesłuchałem i nie jest to złe. Daleko mi do tego, aby ich słuchać więcej, ale to całkiem przyjemny rock, który się broni, niezależnie od tego, w jakim języku śpiewają. Nic specjalnego, ale nie są to jakieś mdłe dźwięki.
Tym razem z rzeczami, które wziąłem sobie do osłuchania, zmieściłem się w tygodniu. Fajnie.
Darkestrah - nigdy w życiu nie pomyślałbym, że będę słuchał kirgijskiego black metalu. W dodatku jest to BM z motywami folkowymi z tamtego regionu. Rzecz, która trochę hipnotyzuje i nie jest czystą naparzanką, choć gdy już wchodzi na te najwyższe obroty, to jest to szalona muzyka. I to chyba największa zaleta - czuć tutaj naturalność i nawoływanie kirgijskich bożków przez osobę opowiadającą historię, a jednocześnie wkurzoną na świat.
Devastator, album "Conjurers of Cruelty" - ostatnio pisałem o tym thrashowym zespole, a tu proszę - wydali nowy album. Dobry i choć nie zachwyca, to po prostu dobrze się go słucha. Nie jest to aż tak szalone tempo, jak zapamiętałem, ale i tak jest szybko.
Narjahanam - zachęcony kirgijskimi rytmami, zacząłem drążyć w Spotify i znalazłem black metal z... Bahrajnu. Tutaj nawiązań do muzyki Bliskiego Wschodu jest jeszcze więcej, natomiast jest nieco wolniej i klimatyczniej. Nie ma tutaj aż takiego szaleństwa, a zamiast tego raczej kaznodzieja, który wyrykuje swoje prawdy stojąc na szczycie piramidy. Posłuchajcie sobie pływy "Wa Ma Khufiya Kana A'atham".
Lunar Aurora - a to nieistniejący już zespół z Niemiec grający black metal, ale idący tym razem w kierunku DSBM i ambientu. Może źle to określam, ale jest to takie atmosferyczne, z odgłosami natury, oszczędnymi dźwiękami, niepokojącymi wokalami, które są nieco ukryte. Miejscami to nawet jest blackgaze'owe i ogólnie - różnorodne. Przynajmniej tak jest z płytą "Hoagascht", która spodobała mi się najbardziej, choć poprzednie wymienione zespoły wysłuchałem dużo chętniej. Lunar Aurora jest za to dobry do tła.
W końcu skończyłem playlistę "Do przesłuchania", która miała ok. 1200 utworów i mam ostatnie polecajki. Nie wiem, czy je chcecie, ale i tak dostaniecie.
Khold - nisko nastrojone gitary, ciekawa aranżacja, ale czy nazwałbym to black metalem tak, jak jest na Metal Archives? Ten norweski zespół na pewno ma sznyt BM, ale dużo tutaj po prostu mocnej muzyki, groove'u i stosunkowo mało blastów. Spodoba się raczej miłośnikom bardziej nowoczesnego metalu - wspominam o tym zespole raczej dlatego, że jest inny.
Bipolar Architecture - gdy wejdziemy na profil tego tureckiego zespołu na MA, to zobaczymy tam post-metal. I tak, to jest takie trochę specyficzne, lekko hipnotyczne granie z wokalem, który utonął w muzyce, ale jest tutaj bliższe black metalowi niż np. poprzedni zespół. Nazwałbym to progresywnym post-black metalem, ale z drugiej strony, nie znam się na muzyce. Specyficzna rzecz do słuchania, ale na pewno mogę polecić płyte "Metaphysicize", bo jest to coś z jednej strony osadzonego w gatunku BM, a z drugiej na tyle inne, że może zaciekawić.
Amaranthe, album "The Catalyst" - tak, to przedstawiciel tego nurtu, który nazywam disco metalem :) Wydali nową płytę i niestety, jest tutaj sporo jechania na popularnych patentach, wszystko jest podobne do siebie, a więcej jest w tym nawet popu niż metalu. Tym niemniej, są hitowe kawałki, które mogą wejść do głowy, a takie "Resistance" przypadło mi do gustu, gdyż przypomina te utwory Szwedów, które najbardziej mnie w nich urzekły (szybko, rytmicznie, sprawnie).
Mega Colossus - amerykański heavy metal z niezbyt metalowym wokalem (właściwie, to niespecjalnie się wyróżnia), za to szybką muzyką, riffami i "palcowaniem" po gryfie. Miłe rozluźnienie od bardziej ekstremalnych odmian metalu.
Suicidal Angels, album "Profane Prayer" - trochę mnie zaskoczył nowy krążek greckich thrasherów. Ten gatunek kojarzy się z nienajdłuższymi utworami, w których się pędzi, od czasu do czasu jest wyjąca solówka, "rejnin blad, papaparam" i takie były też znane przeze mnie wcześniej dokonania tego zespołu. A tutaj proszę - jakieś dłuższe numery, spowolnienia (spokojnie - tylko miejscami), budowanie historii... Ciekawe i nadal fajne, choć akurat te udziwnienia nie sprawiły, że kapela urosła w moich oczach. Po prostu dobra muzyka, która nadal jest dobra, ale stała się trochę ciekawsza. Widać rozwój.
Vantablack Warship - a tu z kolei napierdzielanko z Kanady, też thrashowe, choć zmieszane z deathem. Wokal miejscami niezrozumiały, czuć tutaj trochę wpływ nowoczesnego metalu, ale nie ma breakdownów. Można posłuchać, to jest dobra młócka, aczkolwiek nierewolucyjna i nierewelacyjna. To taka muzyka, która po jakimś czasie się nudzi i słucha sie jej w tle. Ale za to tło sprawia przyjemność.
Sacrofuck, album "Święta krew" - gdy widziałem polecenie tego albumu, była mowa o tym, iż nie ma tutaj wciskania hamulca, jest bluźnierczo, agresywnie, wypluwane są wszystkie złe emocje. Słowem - zachęcili mnie. No i jest mocno, deathmetalowo, natomiast czy to aż taka agresja, jakiej się spodziewałem. Są miejscami spowolnienia, szok! Z wokalu niczego nie zrozumiecie, ale jest też odrobinkę mało "nabrzmiały". Dać szansę warto, ale mam wrażenie, że takich zespołów jest na pęczki.
Tak, jak w zeszłym tygodniu słuchałem dużo ska rocka, tak w tym w moich słuchawkach leciał praktycznie sam black metal. I to BM nieco starszy, polecony w artykule blogowych przez Berlina (polecam), który, niestety, nie ma tutaj konta, ale i tak czasem o nim wspomnę.
Griffon, album "De Republica", ale też ogólnie - francuskojęzyczny black metal z historycznymi konotacjami, co już go wyróżnia. Oczywiście, i tak niczego nie da się zrozumieć, ale jesteśmy do tego przyzwyczajeni, prawda? Sporo tutaj szybkich temp, ale też wręcz melorecytacji. Na pewno ciekawe doświadczenie.
Bestial Warlust, album "Vengeance War 'Till Death" - pierwsza z polecajek Berlina, australijskie naparzanie z 1994 roku, które jest dokładnie takie, jak można wyobrazić sobie blackmetalowe naparzanie z tego okresu. Surowo, szybko, piekielnie, nie bez powodu na Metal Archives oznaczone jako black/death. Przyznaję, że normalnie nie lubię BM z lat 90., ale tutaj coś mi po prostu zagrało. Może to ta bezkompromisowość albo po prostu wyjątkowo dobra jakość produkcji. No nie ma tutaj hamulca, nie ma.
Nazxul, album "Totem" - również Australia, tym razem rok 1995 i ponownie nie ma tutaj żadnych kompromisów. Powiem więcej - jest tutaj jeszcze więcej szaleństwa i nieludzkich wokali niż u Bestial Warlust i szczególnie początek płyty jest niezły (choć może to efekt zaskoczenia). Później po prostu minęło, ale może to dlatego, że ta muzyka sprawdziła się jako tło do pracy.
Ancient Rites, album "The Diabolic Serenades" - Belgia, rok 1994. A tutaj z kolei oprócz blacku czuć thrash (i Metal Archives to potwierdza), co również nadaje agresji muzyce, choć nieco innego rodzaju. Na pewno na uwagę zasługuje wokal, który jest niższy, bardziej mroczny, demoniczny, czasem nawet ciut "spowalnia" muzykę i słychać, że jakość produkcji jest ciut niższa. Kawał dobrego grania, choć to już nie jest taka szalona jazda bez trzymanki, jak u Australijczyków.
Varathron - tutaj z kolei zapoznałem się raczej z nowszymi dokonaniami Greków, czyli głównie albumem "The Crimson Temple" z zeszłego roku. Słychać nieco więcej melodii i próby urozmaicenia black metalu - to też nie jest szaleńcza jazda (no, może chwilami), wręcz czasem muzycy przesadzają z kompozycjami. Jednak warto posłuchać - szczególnie siadły mi wokal i gitary.
Dawn, album "Naer Solen Gar Niber For Evogher" (nie chce mi się pisac z tymi wszystkimi obcymi znaczkami, wybaczcie) - Szwedzi z 1994 roku. Klimatycznie jak cholera, też dobre do tła. Wokal z tych wyższych, bardziej skrzekliwych, kompletnie niezrozumiałych, sporo gitarowych melodii. Niby są jakieś momenty spowolnienia, ale raczej rzadkie. Nie jest to jednak łupanina - warto dać szansę.
Emperor, album "In the Nightside Eclipse" - o ile sam zespół znałem, pojedyncze kawałki z tej płyty również, to Northazerate przypomniał, że niedawno było 30-lecie, więc uznałem, że muszę dać szansę. No jest to piękne, przyznaję. Czasem trochę festyniarskie (tzn. symfoniczne, ale jakoś tak... dziwnie), z bardzo wysokim wokalem, ale to jest przygoda. Tak to można nazwać, bo czuć, że tutaj album jest spójny, stanowi jedną opowieść i po prostu człowiek z przyjemnością tego słucha. Przyznaję, że nie umiem zanucić sobie "I Am the Black Wizards" przy myciu naczyń (a słyszałem, że do tego stopnia ludzie ten album lubią), ale rozumiem, że ktoś tak może robić. Warto znać, choć za ostatni kawałek dałbym minus. Nota bene widzę, że nie w każdej wersji tej płyty był (a na Spotify są dwa dodatkowe utwory).
Assemble the Chariots - "hej, przecież to deathcore", pomyślałem, gdy to odpaliłem. Rzeczywiście, mamy tutaj do czynienia z tym nowoczesnym nurtem w wykonaniu Finów, ale trzeba przyznac, że nie jest to coś podobnego do Lorny Shore - jest tutaj więcej death metalu, w dodatku symfonicznego. Fajna rzecz, choć przyznaję, że po jakimś czasie znudziła.