Mastodon to chyba najlepsza platforma do narzekania więc wracam z kolejną krzywdą.
W grudniu na fanpeju "Są na świecie płyty, o których nie śniło się młodym klerykom" zarzucono polecajką singla polskiego zespołu Hauntologist - Ozymandian. No sztos. Chwilę później na serwisy streamingowe trafił też cały album - Hollow. Nasłuchałem się co nie miara, ale dziś odkryłem, że album jest niedostępny w moim regionie.
No dobra, różne fanaberie mają zespoły. Jak trzeba zapłacić, to zapłacę, więc idę na Bandcamp a tam tylko singiel. Merchu brak więc sprawdzam jeszcze stronę wydawcy. Tam tylko CD i to w pre-orderze. Wychodzi na to, że na stan na dziś jest taki, że albumu ni ma jak słuchać. Smuteczek.
Powrót sludge/black/post/cośtam zespołu Fiasko z koncertowego niebytu po czterech latach bardzo udany. Monsieur Walczak, znany miłośnikom @muzykametalowa z co najmniej kilku składów,doskonale odnalazł się w roli perkusisty ansamblu, a majestat frontmanów wprost bije ze sceny.
A dla mnie inauguracja tegorocznego sezonu koncertowego.
Muszę częściej pisać o tym, co polecam z odsłuchanych rzeczy, bo potem mnie się wszystko kręci.
Aryman - no po prostu rzeźnia i diabeł. Tym niemniej, trochę mniejsza niż spodziewałem się, gdy usłyszałem o tym zespole. Ale to nadal dość staromodny, podziemny black metal.
Teufelsberg - też podziemie, ale bardziej klimatyczne. Brzmi, jak niemiecki black metal, ale to polska produkcja i tutaj rzeczywiście czuć klimaty mogą wywołać u niektórych zgorszenie. Trochę melodii, dużo "piwnicznego" darcia japy i nawet dobrze się tego słucha. Choć pierwszy numer "Pakt mit dem Teufel" nastroił mnie aż za dobrze na resztę albumu i utworów zespołu.
Over the Voids - to kolejny z projektów, w których palce maczają osoby z kręgu Mgły, a tutaj dokładnie The Fall. I czuć to, co nie jest, oczywiście, wadą. Aczkolwiek przyznam, że przesłuchałem jakoś tak "w locie" i jednak wolę inne zespoły z tego kręgu. To po prostu dobry black metal z mocno satysfakcjonującym growlem. Tylko tyle i aż tyle.
Moonlight Sorcery, album "Horned Lord of the Thorned Castle". No uwielbiam tych ludzi. Sporo wysokich gitarowych dźwięków (nawet wyższych niż zwykle w BM) układających się w satysfakcjonujące melodie, kompletnie niezrozumiały wysoki wokal (co akurat średnio lubię, ale tutaj pasuje) i nawet są solówki. To trochę inny black metal niż większość tego, co się teraz słucha, ale pasuje do Finlandii jak ulał. Bardzo polecam cały zespół, jeśli jeszcze go nie znacie.
Crippling Madness, album "Władcy Nocy" - gdzieś obiło mi się o uszy, że ten polski thrashmetalowy zespół nie jest bardzo poważany. Nie znam historii, nie wiem, o co chodzi i czy to prawda, ale płyta mi się podobała. Jak większość thrashu, dobrze się tego słucha, ale nic nie zostaje w głowie - po prostu jest to miłe dla ucha napierniczanie solówek, riffów, ale też całkiem fajny wokal. Warto sprawdzić.
Hellfuck, album "Diabolic Slaughter" - gatunek i kraj ten sam, co powyżej, ale jednak tempo trochę inne, bardziej szarpane i więcej tutaj drobnych eksperymentów. To nadal rzeźnia, ale bardziej wysublimowana, czasem mocniejsza, czasem lżejsza. Chyba Crippling mi bardziej siadł, ale to też fajne. Zwłaszcza, że to debiut panów.
Face Yourself - powiem tak, zespół niespecjalnie mi siadł, bo to taki deathcore, jakich wiele. Wiecie - udawanie zarzynanej świni itd. Natomiast warto wspomnieć o tym, że to jeden z niewielu deathcore'owych zespołów, gdzie na wokalu jest kobieta i wydaje z siebie takie odgłosy, że gdybym nie wiedział, to mógłbym pomylić ją z Willem Ramosem. Duży talent w tym obszarze i jeśli kompozycje będą bardziej zaawansowane, to czemu nie.
Svartidaudi - Islandia to dziwny kraj. Mały (ok. 370 tysięcy ludzi), ale ma grupę blackmetalowców, którzy potworzyli kilka zespołów i często są w paru naraz. I każdy z nich tworzy black metal inny niż na kontynencie - jest więcej atmosfery, zadumy (po której następują blasty), niezrozumiałych wokali i raczej nie są to szalone dźwięki, za to mocno nastrajające. Taki jest też Svartidaudi, który ma utwory po kilkanaście minut, ale słucha się tego z przyjemnością. Szczególnie przypadł mi do gustu album "Flesh Catedral".
Przez długi czas nie chciałam pisać tego tekstu. Myślałam sobie: a może to ja jestem stara, może już nie umiem się bawić, albo nie mam (nigdy nie miałam?) w sobie duszy TRU rock’n’rollowca /metalowca /metalcore’owca/inne, niepotrzebne skreślić. Przychodzi jednak taki moment, kiedy tego typu obawy schodzą na dalszy plan. Dla mnie tym momentem było zbieranie szkła na koncercie, gdy za plecami buzowało mi pogo. A potem przejście z tulipanem z butelki przez bardzo zbity tłum do baru, żeby ją wyrzucić.
Gwoli wyjaśnienia: butelka nie była moja, ale ja ją (niechcący) stłukłam, więc trochę się poczułam odpowiedzialna. Zresztą potem tego szkła stłukło się więcej.
To była właśnie ta chwila, gdy stwierdziłam, że chyba jednak to nie chodzi o mój brak duszy tru.
Słuchajcie, drodzy koncertowi ludzie, ja wiem, że ostatnie, o czym chce się myśleć w trakcie zabawy to odpowiedzialność. Karnawał, rock’n’roll, hulaj dusza piekła nie ma i napie_ _ _lać… Serio, wszystko rozumiem, sama też lubię, choć chęci w tym więcej niż sił. Mimo wszystko jednak pewne rzeczy są po prostu nieprzyjazne dla otoczenia lub po prostu niebezpieczne. Wydaje mi się to tak oczywiste, że aż głupio mi marnować na to klawiaturę, ale widzę, że wcale tak nie jest. Widzę to na koncertach, na których sama bywam, w relacjach z koncertów, na których chciałabym być, oraz ogólnie czytając różne media okołotematyczne (nie tylko z Polski – problem* wydaje się globalny, co tylko mnie bardziej martwi).
I dlatego dziś zostaję panią marudą, pogromczynią uśmiechów dzieci i będę wam mówić, jak macie się bawić. Proszę, oto lista. Spisałam ją głównie pod kątem koncertów metalowo-rockowych, stąd sporo punktów o BHP pogo (ang. moshing**), ale myślę, że część zasad jest… nieco bardziej uniwersalna.
Nie palić prawdziwych papierosów/skrętów w sali koncertowej. To wciąż ogień, w tłumie można kogoś przypalić, poza tym ej, to śmierdzi.
Niby oczywiste? Tak, ale w grudniu byłam świadkiem, że nie***.
@dancingindystopia
Pewnie ze dwadzieścia lat temu oglądałem, prawie na pewno na antenie Viva Zwei, koncert Foo Fighters, gdzie przy plumkaniu linii melodycznej do for all the cows, Grohl mówi coś w stylu:
If you see someone who has fallen down you've got to fuckin' pick'em up, if you see someone who needs help you've got to fuckin' pick'em up and help. Rock'n'roll isn't fucking worth of getting your neck broken.
Pamiętam i stosuje się do tej rady, do teraz.
@dancingindystopia@muzykametalowa@postpunk
Mnie głównie przeszkadza przesadzona głośność. Zatyczki do uszu? Po co więc iść na koncert?
O szkle i tańcach pogo nie wspominam.