@xiegozbior - ja bym chyba nie był w stanie polecić Rozdroża nawet z przymrużeniem oka na początek.
Ta książka nawet w najlepszych momentach nie dorównuje opowiadaniom, więc moim zdaniem zdecydowanie lepiej zaczynać od czegoś lepszego, szczególnie, że Rozdroże nie jest potrzebne do czytania opowiadań i sagi.
@xiegozbior - no, widziałem, co napisałeś, natomiast ja pieję do tego, że jeśli ktoś jeszcze nie czytał Rozdroża, to lepiej niech tego nie robi nawet z przymrużeniem oka :)
Mój tok myślenia szedł w tym kierunku, że jeśli komuś Rozdroże się spodoba, to sięgnie po sagę, natomiast istnieje hipotetyczna grupa ludzi, która uzna najnowszą część za dzieło na tyle przeciętne lub wręcz słabe, że nie sięgną oni po lepsze części.
Bo tak szczerze mówiąc jeśli odjąć sentyment do świata i/lub poprzednich części, Rozdroże jest niestety co najwyżej przeciętną książką, takim czytadełkiem trochę.
@SceNtriC - ja tak mam z coverami, niezależnie od gatunku. Kompletnie nie rozumiem takich, które nie próbują nawet na krok odbiegać od oryginałów, a jeszcze mniej rozumiem covery w uproszczeniu polegające tylko na... dosłownie przyśpieszeniu oryginałów.
Jeśli ktoś może mi merytorycznie wytłumaczyć, dlaczego e-book kosztuje tyle samo, co papierowa książka, chociaż odchodzą koszty druku oraz fizycznej dystrybucji, to bardzo proszę.
@rozie - zacznijmy od tego, że redakcja ma realny wpływ na jakość książki. Jakie znaczenie dla czytelnika ma ta jakość? Różne, jedni zwracają na nią uwagę, inni wcale. Można to porównać do jedzenia. Mamy dobre jedzenie i fastfoody. Niby każdy wybiera co woli, ale jednak mamy coraz większe problemy ze względu na zły sposób żywienia.
Literatura nie przekłada się tak łatwo, bo jest tylko jednym z elementów kultury, ale możemy się zastanawiać tylko np. jak to się dzieje, że ludzie mają coraz większe problemy ze zrozumieniem tego, co czytają? Można pójść dalej - skąd np. postępująca polaryzacja w narodzie? Między innymi także przez problemy z komunikacją.
Ebooka możesz poprawić. Na papierze kiedyś robiło się erraty. Jednak redakcja książki to coś więcej niż poprawianie wyrazów i zdań, dobry redaktor ma nieraz ogromny wpływ na bardzo istotne rzeczy, np. fabułę włącznie z zakończeniem. Były już w historii książki, które mają różne zakończenia, ale to wyjątki. Dziś, w dobie szybkiej konsumpcji, źle wydana książka spotyka się z krytyką, a czytelnik rzadko kiedy będzie chciał do niej wrócić.
Z tymi autorami na %, to też nie do końca tak, jak się przedstawia. Wszystko zależy od umowy i siły autora. Zazwyczaj w umowach gdzie jest procent od sprzedaży uwzględnia się też zaliczki. Jeśli sprzedaż nie przekroczy zaliczki, to autor zostaje tylko z zaliczką, jeśli przekroczy, to wtedy dostaje kasę zależną już tylko od sprzedaży. Tak więc w zależności od siły przebicia autora, ryzyka wydawcy, itp. zaliczka może być mała lub monstrualna :)
Na duże zaliczki i życie ze sprzedaży książek mogą sobie pozwolić bardzo popularni autorzy, albo autorzy piszący dużo, albo i jedno i drugie. Kiedyś mówiło się, że żeby utrzymać się z pisania trzeba wydać 2-3 książki rocznie. Taka częstotliwość powoduje, że autor jest zauważalny i rozpoznawalny, co zwiększa sprzedaż, ale... niestety zazwyczaj idzie za tym spadek jakości.
@rozie - można zjeść smacznie i bez szefa kuchni. Można nawet bez kucharza, jak sobie coś jadalnego zbierzesz z pola ;-D
Tak, zdaję sobie sprawę, że nie postulowałeś zupełnej rezygnacji z redakcji, ale w dyskusji pozwoliłem sobie na wskazanie skrajnego przypadku.
Na pewno można przyjąć, że ograniczenie redakcji wpłynie realnie na jakość tekstów, będą perełki, autorzy z darem, ale ogólny poziom będzie leciał w dół i będą za tym szły kolejne zmiany negatywne. Ograniczenie korekty, selekcji tekstów, itp. itd.
Więc z czegoś, co wydawałoby się niewiele znaczącym ustąpieniem, może się zrobić kula śnieżna. Zresztą to samo masz podawane jako zagrożenie w przypadku AI - im więcej będzie treści tworzonych przy jego użyciu, z których uczyć się będzie AI, tym słabsza jakość będzie generowanych. I tak w kółko.
Wbrew pozorom to samo będzie dotyczyć autorów. Jeśli ludzie będą łykać przeciętne i słabe teksty, to coraz trudniej będzie konkurować z tym autorom na jakimś poziomie, bo taka konkurencja będzie wymagała dużo większego czasu, wysiłku i być może pieniędzy, nawet jeśli to będzie wydawane w tradycyjny sposób z udziałem wydawnictw.
@rozie - w tym, żeby się utrzymać, nie chodziło tylko o utrzymanie się ściśle z pisania książek, do tego dochodzą spotkania autorskie, warsztaty, panele dyskusyjne, itp. I w przypadku utrzymania takiego tempa wydawania książek, robi się w pewnym momencie zazębienie i nakłady/sprzedaż sumarycznie wzrastają.
Natomiast co do pozbycia się wydawców i dystrybucji, to polecam zrobić taką ankietę wśród autorów dowolnego kalibru, ale z już jakąś pozycją. Gwarantuję Ci, że odsetek autorów, którzy będą gotowi pozbyć się wydawców i dystrybucji będzie bardzo niewielki.
Ludzie sobie nawet nie zdają sprawy, co się dzieje wokół powstawania książek. Patrzymy na kilka pisarzy-perełek, którzy mają pewien charakter i na tyle samozaparcia, że mogą sobie na pewne rzeczy pozwolić.
Rezygnacja z wydawcy oznacza, że pisarz będzie musiał podjąć się lub zlecić pracę na stanowiskach drukarza, grafika, składacza, korektora, redaktora, twórcy strony www, osoby zarządzającej www i prowadzącej social media, marketingowca, menadżera, magazyniera, osoby przygotowującej i wysyłającej paczki z książkami, kuriera/dostawcy, księgowego, kadrowej, będzie musieć opłacić miejsce magazynowe...
Pewnie jakbym się jeszcze zastanowił, to tych stanowisk przyjdzie mi do głowy więcej. Wiadomo, że wiele z tych rzeczy nie robi się codziennie, część da się połączyć, części uniknąć, ale i tak pomysł, żeby zrezygnować z wydawcy i dystrybucji oznacza, że z pisarza chcesz zrobić człowieka od "wszystkiego", taką złotą rączkę :)
Jeśli rozejrzysz się po autorach i podpytasz ich, to niemal każdy powie Ci, że jego marzeniem jest, żeby móc zająć się tylko i wyłącznie pisaniem i zupełnie niczym innym. Niektórzy niemal nienawidzą nawet spotkań autorskich i najchętniej nie wychodziliby z domu, byle mieć święty spokój ;-D
Natomiast jeśli napiszesz mi, że autor może zlecić powyżej wspomniane prace innym osobom, to... czym to się będzie różnić od wydawcy?
Tak trochę obok, pozwolę sobie wrzucić linka do działu Fahrenheita, gdzie publikowaliśmy teksty nadsyłane do nas do publikacji. Te teksty za zgodą autorów zostały opatrzone luźnymi komentarzami wskazującymi błędy, nieścisłości, itp. Nie wszystko tam jest wyłapywane, żeby nie zanudzić czytelników, więc to nie jest typowa redakcja, ale ten dział daje jako takie pojęcie o tym, co oznacza tekst bez redakcji.
@rozie - pewne mechanizmy nie różnią się od tego, co się dzieje z AI, choć mogą być mniej widoczne w przypadku ludzi. Ale to nie znaczy, że ich porównywanie nie ma sensu. A niestety w tym przypadku jestem pewien, że porównanie jest zasadne.
Na pewno kiedyś bawiłeś się w zabawę w głuchy telefon lub słyszałeś o obrazach robionych przez prawdziwych malarzy-ludzi, kiedy kopia obrazu powstawała z kopii. Podobny efekt masz w literaturze czy właśnie w muzyce. Spadek artystyczny nie jest efektem jakiegoś niecnego działania wydawców, tylko tego, że Ci wydawcy dostosowują się pod gust odbiorców. Następuje takie "uśrednianie" i coraz trudniej o oryginalne i wybijające się dzieła o dobrej jakości. Gdyby ludzie tego nie kupowali, nie opłacałoby się czegoś takiego sprzedawać.
Wydawcy w zasadzie w pewien sposób spełnili część Twojego postulatu - obcięli koszty ograniczając lub rezygnując z niektórych elementów.
Pomysł, że nie potrzeba dziś selekcji opiera się na jednym założeniu - liczysz, że ta selekcja odbędzie się na poziomie ewentualnych polecanek np. w social mediach.
@rozie - okej, przyjmijmy, że tak będzie. Każdy autor wydaje raz, drugi... pomnóż sobie to przez setki, tysiące, dziesiątki tysięcy, a następnie spróbuj odnaleźć w takim chłamie cokolwiek dobrego.
Liczysz, że to się samo odfiltruje, że załatwią to social media? Czyli de facto znów ktoś będzie odbębniał robotę, tylko za free. A czy nie stanie się nic złego?
Tu już wchodzimy w zagadnienia nieco dywagacyjne, nieco filozoficzne. Na pewno warto mieć na uwadze, że poniżej bardzo mocno upraszczam różne zależności.
Żeby coś dobrego się przebiło, ktoś musi na to trafić i polecić dalej. Żeby odsiać słabiznę i odradzić, też ktoś musi poświęcić czas na zapoznanie się z tym i kolejny czas, żeby odradzić to innym. Jeśli z łańcucha wyeliminujesz jeden filtr (selekcjonera), to na zapoznanie się z danym dziełem więcej ludzi będzie marnować czas zanim się rozniesie, że dane dzieło jest słabe. Te same osoby będą miały przez to mniej czasu na np. czytanie kolejnych dzieł. Sumarycznie spadnie też czytalność dobrych utworów.
Okej, odbiorca może bazować tylko na dziełach dobrze zrecenzowanych np. w social mediach. Tylko że ci recenzenci też będą musieli czytać i będą trafiać na chłam, a ich czas nie jest z gumy.
Czyli bez pierwszego sita, więcej chłamu będzie się przedostawać do odbiorców, co wpłynie nie tylko na większe marnotrawstwo czasu ale i tak będzie wiązało się z pogarszającą się jakością. Bo także w sztuce, im częściej obcujesz z kiepskimi dziełami, tym bardziej wzrasta Ci tolerancja na błędy.
@rdarmila - nie do końca optymistą, jeśli już, to ignorantem. Więc muszę poniekąd przeprosić i wyjaśnić, że w tych swoich rozważaniach dziś ignoruję fakt, że po stronie wydawców też mamy "raka" i że po tej stronie proces wydawniczy też ma swoje duże problemy i daleki jest od ideału.
Żeby już nie marudzić, to całość moich wypowiedzi na grupie skróciłbym do jednego porównania - jeśli sito jest dziurawe, to rezygnacja z sita może nawet rozwiązać częściowo niektóre mniejsze problemy, ale sumarycznie nie da szansy na poprawę. Więc zamiast rezygnować z sita, lepiej jest jednak pokombinować i próbować je naprawić, niż odpuścić sobie ;-D
@rozie - LLMy powstały trochę na nasze podobieństwo, a docelowo mają nas przypominać jeszcze bardziej ;) Ja nie porównuję ludzi i LLMów, tylko pewne procesy, które są podobne i tu, i tu. To jest bardzo duża różnica.
Pisanie książek, tworzenie muzyki, malarstwo, itd. nie są powielaniem, ale u podstaw rozwoju sztuki jest pewna forma powielania. Uczysz się od i na podstawie mistrzów, udoskonalasz swój warsztat też nie w oderwaniu od świata. Jeśli więc będziemy doprowadzać do zubażania wzorców, siłą rzeczy, będziemy otrzymywać coraz słabsze dzieła. Jeśli zaczniemy akceptować zubażanie języka, będzie to samo.
Tą dyskusję można nieco odwrócić, więc sobie na to pozwolę.
Wydawcy mają swoje za uszami, ale to też jest trochę inna sprawa i zgadzam się, że coś z tym należy zrobić. Tylko co?
Optujesz za rezygnacją z wydawnictw i dystrybucji. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak robić i są ludzie, którzy to robią. Dlaczego tak mało uznanych autorów idzie w takie modele? Ilu jest takich, którzy się wybijają i zarabiają w ten sposób, a jaka część po osiągnięciu jakiegoś sukcesu zaczyna "kolaborować" z tradycyjnymi wydawcami?
Mamy wiele platform umożliwiających publikację i sprzedawanie swoich dzieł z pominięciem wydawcy i "dystrybucji", a jednak dyskutujemy tutaj teraz o autorach "tradycyjnych", a większość książek, które tutaj się poleca, jest wydawana tradycyjnie lub udostępniana za darmo.
@xiegozbior - to jeszcze polecam Limes Inferior, moją ulubioną książkę Zajdla. Tam też można znaleźć ciekawe motywy, które możemy odczytać jako "współczesne". To książka w trochę innym stylu niż Paradyzja, nie wszystkim pasuje, ale skoro spodobała Ci się Paradyzja, to Limes też powinno.
Dzięki tej części zrozumiałem fenomen tej serii. Widzę, że opinie są różne, ale według mnie drugi tom jest dużo lepszy niż pierwszy, świetnie kończy tę dylogię i Simmons zbliżył się do ideału mojego wyobrażenia sci-fi. 10-tki nie ma, ale było bardzo, bardzo blisko.
@HeikeKinney - lokalizacja, to jednak coś innego niż wymyślanie totalnie dziwnych rozwiązań jak u Łozińskiego :)
Wiele rzeczy można mu było spokojnie wybaczyć i tłumaczowi oberwało się w największej mierze przez to, że to przekład Skibniewskiej stał się "kanoniczny", jednak wielu jego wyborów nie da się w żaden sposób usprawiedliwić (Bagosz? Krzaty? Sam Gaduła?).
Pamiętam, że kiedyś po sieci krążył artykuł, gdzie wytykano Łozińskiemu ewidentne błędy wskazujące wręcz momentami na niezrozumienie świata Śródziemia. Próbowałem googlnąć to, ale nie znalazłem :-/
@HeikeKinney - to nie było raczej podejmowanie ryzyka, bo inne jego tłumaczenia też bywały... nazwijmy to oględnie - kontrowersyjne.
Moim zdaniem Łoziński to przykład typu tłumacza, którego ja osobiście nie lubię (to zresztą dotyczy także redaktorów). Jest to rodzaj, którego ja nazywam tłumaczami/redaktorami-gwiazdorami, uprawiającymi rodzaj "chciejstwa". Dodający w tekstach więcej niż jest w oryginale (co jest dopuszczalne), ale oni przekraczają tą cienką granicę pomiędzy sługą tekstowi i panem tekstu.
Przy czym podkreślę - zgadzam się, że Łoziński oberwał bardziej niż na to zasłużył ze względu na to, że przekład Skibniewskiej zdążył się już zakorzenić. Przy czym w jego przypadku mamy moim zdaniem zupełnie inną sytuację niż np. w Kubusiu Puchatku vel. Fredzi Phi-Phi.
Okej, krzat jako idea nie jest złym rozwiązaniem, podobnie jak kilka innych pomysłów, ale... o to "gdyby" właśnie chodzi. Krasnoludy tak się u nas zadomowiły już za czasów Łozińskiego, że próba tworzenia nowej wersji tłumaczenia "dwarf" jest działaniem na siłę, niepotrzebnym.
To m.in. miałem na myśli pisząc o gwiazdorzeniu tłumacza. Dla tych "krzatów" nie ma uzasadnienia, że byłyby lepsze, bardziej zgodne z oryginalnym zamysłem Tolkien, że coś by wnosiło to do przekładu.
Inna sprawa, że dziś owe "krzaty" przyjmuje sie nieco lepiej niż kiedyś prawdopodobnie z dwóch powodów:
bardziej "(pra)słowiańskiego" brzmienia, chodzi o zbitkę "krz".
osłuchania i oczytania się słowa "krasnoludy", które dosyć szybko się przyjęło i przestało być egzotyczno-słowiańskie.