Cryptopsy, album "As Gomorrah Burns". Ten album jest dokładnie taki, jaki można spodziewać się po technicznym brutalnym death metalu z Kanady - techniczny i brutalny. Zero zaskoczenia, ale do tła dla relaksu niezłe.
Dying Fetus, album "Make Them Beg For Death. Identyczna historia, jak u panów wyżej, z tym, że u Amerykanów trochę mniej podoba mi się muzyka. To jest do bólu standardowy brutalny death metal. Dobry, ale nudny. Ponownie do tła dla relaksu.
1863, album o tym samym tytule. A to ciekawe - rzeszowski jednoosobowy projekt o Powstaniu Styczniowym, na co zresztą wskazuje nazwa. Black/folk, wokal w miarę zrozumiały (choć miałem wrażenie, że autor zaraz straci głos). Nie spodobał mi się aż tak, ale "czuć tu napracowanie" i chęć przekazania czegoś.
Amalekim, album "HVHI". Polsko-włoski black metal, który miło się słucha, choć cudo to nie jest.
Shunyata, album "The Dark Age". Melodyjny black metal z USA i tutaj ktoś by mógł skojarzyć Uadę (której też słuchałem, ale średnio mi siedzi). Jeśli ktoś lubi mgłopodobne klimaty, to będzie fajnie, choć jest ciężej i bardziej wrzaskliwie.
Sodomisery. To taki typowy szwedzki zespół, który gra melodyjny death/black i nie możesz znaleźć żadnego "hitu", ale całość jest po prostu dobra. Mam wrażenie, że to taki standardowy szwedzki produkt tamtejszych dofinansowań. Nie jest to wada zespołu, ale to jest po prostu taka solidna czwórka w skali szkolnej.
Grymheart, "Hellish Hunt". Węgierski melodyjny death/power (choć trochę jest tutaj folku). Również fajne, ale standardowe granie dla tego gatunku. Jeśli ktoś lubi Svartsot (który jest cięższy) i tego typu zespoły, to tutaj znajdzie coś dla siebie.
Temperance - dzisiejsze polecajki są sponsorowane przez zwrot "standardowy". To również przykład komercyjnego grania, tym razem heavy/powermetalowego z Włoch, gdzie mamy wokalistę i wokalistkę. Niby trochę symfonicznie, ale nie do końca - wokalu operowego tutaj nie uświadczycie, ale nowa śpiewaczka (już trzecia) potrafi dać czadu. Przypomniałem sobie o tym zespole poprzez nowy singiel "Daruma".
The Anchor - metalcore z Denver z żeńskim wokalem. Tak, jest darcie i to bardzo. Poza tym trochę młodzieżowo, jak to w metalcorze bywa. Nie zauroczyłem się, ale jest moc. Dużo breakdownów.
Defacing God - kolejny zespół z panią na wokalu, ale tym razem z Danii i według Metal Archives to symfoniczny black/gothic metal. Nie zgodziłbym się - rytm faktycznie jest nieco wolniejszy (jak w gothicu), ale blacku tutaj nie słyszę, za to mam przed oczami gorszą wersję Arch Enemy. Symfonii nie uświadczyłem. Co nie znaczy, że zespół jest zły.
Lorna Shore, album "Pain Remains". W końcu przesłuchałem, w tym "trylogii" tytułowych utworów. Powiem tak - to, co robi Will Ramos i reszta zespołu to fenomenalna sprawa od strony technicznej. Ale same utwory są tak szablonowe i powtarzalne, że nie umiem docenić albumu jako albumu. Pojedyncze utwory jak najbardziej. A szkoda, bo koncept ciekawy (symfoniczny deathcore), tylko przydałoby się więcej pomysłów.
Winterfylleth - muszę więcej posłuchać, bo miałem tego pecha, że po niezłym blackowym albumie "The Dark Hereafter" zabrałem się za "The Hallowing of Heirdom", który jest... instrumentalny i akustyczny. Brytyjczycy mają potencjał (w końcu grają od 2007 roku), ale muszę sprawdzić inne płyty.
Behexen - a tutaj na pewno muszę więcej posłuchać, bo mam wrażenie, że Finowie grają taki black metal, jak lubię. Są na scenie już dość długo, a pierwszy raz o nich usłyszałem - taki ze mnie znawca.
Non Est Deus - prawdopodobnie najlepsze, co dzisiaj polecam, a w szczególności robię to z albumem "Legacy". Co zabawne, ten niemiecki jednoosobowy projekt nie jest w ogóle oryginalny na tej płycie - gdyby ktoś mi powiedział, że to Mgła, to bym uwierzył. Ale co z tego, skoro to też jest świetne i oddaje ducha Krakusów. Muszę więcej posłuchać innych płyt, bo już coś słyszałem, że tam jest nieco inny klimat, ale jeszcze muszę je poznać. Na pewno warto się zapoznać.
Furia - bardzo się starałem ich polubić. Przesłuchałem kilka płyt, do czego zmobilizowała mnie ostatnia, czyli "Huta Luna". No nie - nie przekonam się. Jest w tym koncepcja, poetyckość, ale dla mnie to nie jest muzyka, która uderza w te nuty, co lubię. Jest to muzyka zbyt artystyczna i przesadzona, wręcz awangardowa. Rozumiem, że to się może podobać i doceniam. Ale niestety, to nie moja bajka.
Repentance, album "The Process of Human Demise". Ot, standardowy metal z... Tak, zgadłem nie patrząc na Metal Archives - z USA. Nic odkrywczego, ot wokalista coś growluje, a w muzyce czuć groove. Nie odrzuciło mnie, raczej wypadło uchem, ale może komuś się spodoba.
A czego już słuchałeś? Jest parę zespołów godnych polecenia, ale możliwe, że już je znasz. To, co u mnie jest na playliście lub słyszałem, to:
Lorna Shore
Slaughter to Prevail
Infant Annihilator
Mental Cruelty
Shadow of Intent
Chelsea Grin
Signs of the Swarm
Brand of Sacrifice
Carnifex
She Must Burn
Może @diabellus coś poleci, choć nie wiem, czy raczej nie pozostaje w obszarze metalcore'u.
@bartoszpopadiak Te dwa zespoły są bardzo związane ze sobą - były wokalista Lorny jest teraz właśnie w Chelsea Grin.
Generalnie deathcore to takie trochę "wokalne akrobacje", bo to, co wyprawiają tam wokaliści, przyprawia o ból głowy. Aczkolwiek przyznam, że jest to gatunek (przynajmniej dla mnie) trochę powtarzalny i po jakimś czasie nudzi. Oczywiście, zespoły między sobą się różnią (Lorna Shore jest bardzo symfoniczna, Slaughter to Prevail brutalny, Infant Annihilator bawi, a takie She Must Burn ma też czyste wokale), ale słuchając dyskografii jednego zespołu ma się wrażenie, że to wszystko jest na jedno kopyto. Może tylko ja tak mam, nie wiem.
@thorcik Pewnie zależy od twórcy. Wiadomo, że szybciej klikniesz w krótszy utwór, co przekłada się na zarobek. Massemord podszedł do tego zapewne na zasadzie "a człon, nie chce nam się dzielić". @muzykametalowa
Nowy utwór Lorna Shore to chyba pierwszy od pewnego czasu, który mi się spodobał. Ponownie mamy symfoniczny deathcore, ale czuć, że chłopacy chcieli tutaj dodać coś jeszcze. Mam wrażenie, że przez gitarę czuć tutaj nieco black metalu. Nie tak dużo, jak np. w Mental Cruelty - Ultima Hypocrita, gdzie właściwie początek był blackmetalowy, ale nie jest to taki czysty deathcore. No i Will wiadomo - nie dziwię się, że mylą go z yeti w lasach. Choć chyba ciut za mocno go zmieszali z tłem.
Teledysk raczej nie do oglądania przez dzieci oraz przy obiedzie :)
@maciek33 Ja do dzisiaj nie słyszałem całej płyty, ponieważ z Lorną Shore mam tak, że poza singlami, które mi się podobały, były też single, które mówiły mi, że ten zespół robi wszystko na jedno kopyto (oczywiście, mówię to z przesadą). Z tego powodu jakoś specjalnie nie paliłem się do odsłuchu płyty, ale może to błąd. @muzykametalowa
@tomgwynplaine Tak, dobre skojarzenie. Jeszcze inny taki parodystyczny zespół to Nanowar of Steel (nazwą nawiązującym do Stalowych Panter), natomiast oni prezentują trochę inny styl.
No i jeszcze jest nasz Nocny Kochanek, ale jednak nie są AŻ TAK dosłowni :)
Czy ja wiem, czy najgorzej... Oczywiście, jeśli jest nieśmieszny, to wiadomo, że jest kiepsko. Ale takiego Nocnego Kochanka uwielbiam, a np. Sabaton, Alestorm czy Dragonforce też nie są zupełnie poważne.
Zdecydowanie nie jestem tró metalowcem, który oburza się, bo ktoś próbuje przemycić humor do metalu. Z chęcią zobaczyłbym np. taki blackmetalowy cover Sanah :D
@kalisz79 A to widzisz, ja nie skreślam polskich kabaretów. Owszem, jest dużo gorzej niż wiele lat temu, ale to nie jest tak, że mam odruch wymiotny, gdy widzę kabaret w telewizji.
Ważna uwaga dotycząca mojego słuchania muzyki - prawie w ogóle nie zwracam uwagi na teksty. U mnie kluczowa jest muzyka i rytm, a czy ten brutalny growl przy akompaniamencie agresywnej perkusji jest to kwiatkach i muszkach, to mnie nie przeszkadza :) Inna sprawa, że komediowe zespoły "nie mogą" growlować.
Inaczej - mogą growlować i Brojob czy Electric Callboy są przykładem. W tym drugim przypadku nawet mnie się to podoba, ale tam gra wszystko - wizerunek, mieszanie nurtów i pomysły na teledyski.
W sumie jeszcze można wymienić Infant Annihilatora, który jednak mają dodatkowy atut w postaci niesamowitej techniki grania oraz dzikich wokali. I nawet mają zabawne kawałki, ale to też jest taki humor, który nie każdemu pasuje. A taki "Soil the Stillborn", mimo że muzycznie jest świetny, to tekstowo zostawię bez komentarza - nie moje rejony.
Natomiast jeśli zespół chciałby grać muzykę komediową, ale gdzie słowa są tym najistotniejszym składnikiem, a teksty wykraczają humorem poza "zrobiłem kupę, hehe" i używają bardziej rozwiniętych konstrukcji, to IMHO growlem się tego nie osiągnie, bo publika po prostu nie wyłapie słów. Głównie o to mi chodziło - komedię można robić każdym sposobem, ale trzeba go dobrać pod tekst i jego charakterystykę.