Trochę kiepsko w tym tygodniu, proszę Państwa. Coś tam się udało znaleźć, ale nie jestem zadowolony z łowów.
Valravn, album "Prey" - losowo kliknięta płyta na Spotify, bo zaintrygowała mnie okładka. Okazało się, że to całkiem dobry fiński black metal, z lekkim brudem, niekoniecznie taki agresywny, ale w którym czuć, że ludzie to robią z pasją i mają dużo talerzy na perkusji do obicia. Może niekoniecznie coś, czego bym słuchał ciągle, ale nie jest złe.
Der Ghul, album "Hunger Anger Decay" - też dodane z przypadku, tym razem z rekomendacji. Jest to typ gęstego black metalu, ale takiego, w którym wszystko się zlewa - można wyróżnić różne elementy. Natomiast wokal brzmi trochę jak wzięty ze slam death metalu, czyli jest to takie niskie "gurglanie" lub wręcz wymiotowanie obelżywościami, których i tak nie da się zrozumieć. Ma to swój urok muzyczny - miałem przed oczami jakąś dużą jaskinię i podziemny potoczek pełen ścieków z potworami w okolicy podczas słuchania.
Lightlorn - początkowo byłem sceptycznie nastawiony po paru pierwszych utworach, ale powiem szczerze, że im dłużej tego słuchałem przy okazji sprzątania, tym bardziej doceniałem tę muzykę. Atmosferyczny, kosmiczny black metal, nieco gaze'owy (ale wokal jest wyraźnie słyszalny, co nie znaczy, że zrozumiały), z melodią i klimatem podniosłości oraz zdobywania gwiazd. Na pewno nie jest to muzyka dla lubiących brud i agresję (mimo że perkusja tutaj napiernicza), tylko dla osób, które preferują położenie się i swoistą "medytację", wsłuchując się w szybkie, epickie dźwięki i wyobrażając sobie ogromną przestrzeń. Za to grafomaństwo przepraszam.
Matianak - ciekawe, maniakalne, nieco rytualne, melodyjne, ale wokal czasem za bardzo skrzeczy.
Darkend, album "Spiritual Resonance" - ta płyta ma swoje nudniejsze momenty, ale nie można odmówić jej także dobrych, szybkich, hipnotycznych fragmentów, ale przede wszystkim takiej atmosfery szamaństwa w dżungli.
Thwart, album "Once Human" - niby wtórne granie, ale w sumie nie miałem jakoś ochoty przewijać, a to oznacza, że mimo wszystko wpadało w ucho. Kobiecy śpiewo-growl (Morgana le Fay) i męski growl, trochę napieprzania na gitarze w tle.
Jeszcze warto sprawdzić VOID - niby nic nadzwyczajnego, ale konkurencja w tym tygodniu była naprawdę słabowita.
EDIT: Aha, może też Alkhemia, ale to naprawdę, jakbyście już nie mieli czego słuchać.
@SceNtriC@muzykametalowa@muzykametalowa i wrzucę Ci dwie polecajki. Pierwsza to Anfauglir "Akallabêth" czyli black metal osadzony w prozie Tolkiena. Tutaj zespół podjął tematykę wschodu i upadku Numenoru. Druga zaś to instrumentalny projekt byłych basistów Death i Obscury - Quadvium "Tetradom".
@maciek33 Mam pewną zadrę z black metalem nawiązującym do jakiegoś świata fantasy - zazwyczaj tak skupiają sie na treści (która mnie nie interesuje), że muzycznie wypada słabo. Ale obadam, dzięki - muszę mieć co słuchać w przyszłym tygodniu, choć kupka robi się tak duża, że pewnie przeniesie się to dalej.
Połów w tym tygodniu był umiarkowany, ale przesłuchałem za to kilka bardzo udanych płyt blackmetalowych. Które chętnie polecę.
Thanatorean, album "Ekstasis of Subterranean Currents" - przykład gęstego black metalu, trochę podobnego do Deathspell Omega. Zwykle nie przepadam za takimi klimatami... chyba że jednak czuć w nich trochę "powietrza", a tutaj tak jest i miło się wówczas całej płyty podczas pracy. Mimo wszystko nie jest to muzyka dla każdego, a już na pewno nie np. na pierwszą randkę. Ale przynajmniej momentami dobrze tutaj bas słychać.
Sarastus, album "Agony Eternal" - bardzo lubię tych Finów i ten album też jest świetny. To po prostu black metal zagrany optymalnie - nie ma tu ani głębokiej piwnicy, ani gęstości, ani wodotrysków. Po prostu zdrowa rąbanka, szaleńczy wokal i poczucie, że to właściwi ludzie na właściwym miejscu. Bardzo dobre.
Throneum, album "Mutiny od Death" - już kiedyś pisałem o tym zespole (zresztą, o Sarastusie pewnie też) i to też jest świetny black metal, choć już bardziej piwniczny, surowy, stylem trochę odnoszący się do nieco łagodniejszego war metalu. Przy czym, jeśli wiecie, czym jest war metal, to na pewno domyślacie się też, że "łagodniejszego" nie oznacza "łagodnego". Czuć tutaj katakumby.
Antichrist Siege Machine - za to tutaj mamy już war metal w pełni, chaotyczną rąbankę, kompletnie nieartykułowany wokal, pożogę, gniew, prędkość, wściekłość i brudne brzmienie. Może przez to brudne brzmienie wydaje się to słabsze, ale myślę, że koncerty tego zespołu mogą być... przekonujące. Dla osób, które nie do końca mogą sobie wyobrazić taką muzykę - weźcie black metal, ale podnieście w nim agresję do maksimum, zmiksujcie wszystkie instrumenty tak, aby się zlewały (a więc jest to duże brudniejsze niż np. Marduk), a wokal skopiujcie żywcem z grindcore'u i obniżcie.
Dropkick Murphys, album "For the people" - płyta po prostu dobra, pierwsza część lepsza od drugiej, ale to nadal Dropkick Murphys, czyli jeden z bardziej uznanych zespołów nurtu celtic punku. Słucha się tego dobrze, choć mówię - bardziej dropkickowo dojeżdża pierwsza część płyty, a potem trochę zaczyna się uspokojenie.
Wyróżnienia:
Our Last Night - zespół post-hardcore, ale równie dobrze można to nazwać lekkim popem. Nic szczególnego, zespół jakich wiele, ale mają dość fajne i ostre covery znanych utworów.
Tarfodd, album "Efterlamnade I Sorg" - takie przyjemne plumkanie jak na black metal, stosunkowo często trafiałem na spokojne fragmenty, ale też potrafią przyłożyć.
Weald & Woe, album "Far from the Light of Heaven" - bardzo specyficzny black metal, a nawet nie wiem, czy black. Mocno wyróżniające się gitary na pierwszym planie, niezrozumiały wysoki wokal jakby zepchnięty w tło, taka dość podniosła, a nawet radosna atmosfera. Ale nie jest to taki blackgaze jak Deafheaven. Lubię ten zespół, ale nie wiem, czy mogę polecić tę płytę w pełni. Na wyróżnienie jednak zasługuje.
A dziewiątego dnia pielgrzymki Sześcian objawił się nad rzeką Amstel. I przyniósł słowo żelazne o skomplikowanych snach, o idealnym kręgu blizn, o niepowstrzymanym marszu świń, o krwi gadziej pod ludzką skórą, o pierwszym dniu ostatnich dni. I pobłogosławił wiernych darem nieskończonego tańca i śpiewał o niewystarczającej miłości, o ukrywaniu się i grzechu. I zesłał na nich wizje idealnych narkotyków, dokładnie takich samych dni (gdyby każdy dzień mógł być taki jak tamten…), głów jak dziur. A na koniec objawienia obdarzył wiernych wizją imperium popiołów. I wierni wiedzieli, że to była dobra muzyka. A niewierni się nie znają.
Oto słowo dziewięciocalowych gwoździ:
Nothing can stop us now
Okej, a tak na poważnie, byłam na trasie Peel It Back w Amsterdamie i napisałam o tym na blogu. NINE INCH NAILS RZĄDZI.
To może być bardzo dobry koncert. Oczywiście, nie pójdę na niego, bo nie chodzę na koncerty, ale jeśli ktoś chce posłuchać nieco innego #BlackMetal, to to są trzy bardzo dobre zespoły, które można polecić.
@blejamichal Bo dla mnie słuchanie głośnej muzyki na żywo, w tłumie, to nie okazja, tylko męka. Raz, że nie lubi, jak mi dudni, dwa, że nie lubię wielu osób naraz wokół, a trzy, że nie bardzo wiem, jak się zachować podczas słuchania muzyki na żywo, jeszcze kiedy artysta i inne osoby mnie widzą (tak, ja zdecydowanie nie z tych tańczących). Wolę spokojnie posłuchać w domu i wspierać poprzez kupno płyt oraz merchu.
Krótko mówiąc, jestem bardzo mało towarzyski i zachowuję się czasem jak dziadek :)
@SceNtriC@muzykametalowa@muzykametalowa powiem Ci, że od pewnego czasu mam podobnie jak Ty. W sumie od czasu, jak pożegnałem się z alkoholem. Koncerty na trzeźwo faktycznie bywają raczej męczące niż ekscytujące. Całkiem niedawno byłem na Nile przy okazji Mystic Festival. Zagrali znakomicie, jeden z lepszych deathmetalowych koncertów na jakich w ostatnich latach byłem. Tyle że sala wypełniona po brzegi, wentylacja ledwo działa i mimo, że koncert super to i tak zastanawiasz się kiedy koniec 🫤