Wiadomo, jaka tam jest sytuacja od czasu tragicznej śmierci Chestera Benningtona - zespół raz na jakiś czas odkopuje jakiś niewydany wcześniej numer, wystąpi gościnnie, ale generalnie zawiesił działalność.
Ostatnio na ich stronie internetowej pojawił się licznik odmierzający czas do zera. Zaczęły się spekulacje, że zostanie zaprezentowany nowy wokalista. Wskazywano między innymi na Derycka Whibleya z #Sum41. Miało to sens ze względu na to, że panowie już ze sobą występowali, a ponadto Sum 41 kończy działalność. Dodatkowo, sami zapowiadali "coś" na ten sam dzień, kiedy miało dojść do końca odliczania na stronie LP. Nie ma przypadków, są tylko znaki.
Dzisiaj licznik skończył odmierzać czas do zera. No i co? Otóż... zaczął z powrotem naliczać czas :D
Dzisiaj skromniutko, bo też niewiele dobrego słuchałem.
Krahnholm, album "Granting Death" - wspominałem ostatnio o tym zespole, który zachwycił mnie klimatem i esencją negatywnych, prawdziwych emocji, które wybrzmiewają w ich muzyce. Tutaj autentycznie czuć, że z wokalistą nie jest dobrze. Nie jest to ani najbardziej agresywna, ani najszybsza, ani najbardziej atmosferyczna muzyka, ale czuje się, że jest taka prawdziwa.
Upon Stone, album "Dead Mother Moon" - melodyjny death metal z USA, ale bardzo porządnie zagrany, praktycznie cały czas z agresją. Produkcyjnie stoi to na bardzo wysokim poziomie. Może jest czasem zbyt monotonnie, ale to kawał dobrego grania.
Houle, album "Ciel Cendre et Misere Noire" - nie pamiętam już, kto mi polecił ten zespół i ich debiutancki krążek, ale nawet, gdybym nie słyszał języka francuskiego, od razu bym powiedział, że to muzyka z kraju organizatorów obecnych IO. Zmiany tempa, fragmenty melorecytowane (damski wokal), szaleńcza ekspresja w innych odcinkach i taki artystyczny sznyt, który tutaj nawiązuje do klimatów morskich. Bardzo ciekawa rzecz i warto się przyglądać temu zespołowi.
Uszanowanie, czy mogę zaburzyć Wasz spokój porcję polecanek muzycznych?
Magoth, album "Anti Terrestrial Black Metal" - pod tym dość dziwnym tytułem kryje się bardzo dobra płyta niemieckiej kapeli. Nie ma tutaj niczego rewolucyjnego. Jest za to bardzo dobra młócka i krzyczący wokal ociekający nienawiścią i klątwami (w sensie, ich rzucaniem, a nie że wokalista przeklina - w końcu powszechnie wiadomo, że metalowcy są nienagannie wychowani). Trochę monotonne, ale to po prostu standardowy, dobrze zrealizowany black metal.
Zorza, album "Hellven" - pierwsza pełnoprawna płyta grodziskiego zespołu, który nie zachwycił mnie na EP-ce "IEI", ale tutaj jest lepiej. Bardzo dużo melodyjnego grania, gdzie czuć podniosłość i dużo emocji. To jest jeden z tych zespołów wychodzących poza ramy związane ze szmatanem, za to bardziej osadzony w doczesności. Natomiast głównie oceniam muzykę, a ta jest naprawdę niezła. To nie ten poziom melodyjności co Mgła, Groza itd., za to można poczuć, że jest się w chmurach, jak sugeruje okładka.
Nazghor - szwedzki zespół blackmetalowy. Tutaj już nie ma złudzeń - teksty są bluźniercze na wskroś, choć muzyka nie jest bardzo agresywna i zalicza nawet spowolnienia. Jest za to ciekawa, bo to nie jest granie na "jedno kopyto", tylko tutaj faktycznie można przewidywać, co zaraz muzycy zrobią. Bardzo podoba mi się tutaj wokal. Warto sprawdzić, choć weterani BM pewnie i tak znają.
The Warning, album "Keep me Fed" - nie spodziewaliście się, co? ;) Trochę z ciekawości odpaliłem tę płytę, bo znałem zespół (trzy siostry z Meksyku), ale nie do końca muzykę. Spodziewałem się bardzo lekkiego grania, trochę mocniejszego niż Paramore, a w sumie mamy tutaj do czynienia z czymś, co faktycznie od biedy można nazwać hard rockiem. Nie mówimy tutaj o mocy porównywalnej z Halestorm, natomiast na pewno nie jest to lekki rock. Jeśli podczas słuchania w niekontrolowany sposób zacząłem się bujać (i to nie przez owsiki), to chyba źle nie jest.