Powoli kończę trzecią część serii "Wilcza Jagoda" od Magdaleny Kubasiewicz i to dla mnie kolejny dowód, że fantastyka – zwłaszcza urban fantasy – pisana przez polskie pisarki to to, czego mi brakowało.
Świat jest wykreowany wystarczająco, by wciągnąć, jednocześnie nie zajmuje zbyt wiele uwagi czytelnika. Postacie są niesamowicie napisane, historie wciągające, a relacje bohaterów... Dawno nie przeżywałem książki na głos w trakcie czytania!
Więc jak macie możliwość, dajcie szansę "Kołysance dla czarownicy". Jestem przekonany, że bez wahania sięgnięcie potem po "Przysługę dla czarnoksiężnika" i "Klątwę dla demona".
PS. Właśnie się dowiedziałem, że jest jeszcze czwarta część, "Zaklęcie dla czarownika" i aż podskoczyłem z radości!
Mignął mi tu gdzieś wpis, którego nie mogę odnaleźć i który był z grubsza "dissem internetowego ekshibicjonizmu", ale takim niewyważonym stylu "attention whore".
Na Twitterze się kiedyś takie wpisy kwitowało krótko, np. hasztagiem: #aletotydzwonisz
Wiecie, chodzi o taki niby "apel", trochę ironiczny, trochę toksyczny, z którego na koniec sączy się wynurzenie, w którym autor krytykuje to, że ludzie wstawiają selfiaki/samojebki (niepotrzebne skreślić). 😜
Trochę mi ten wpis przypomniał o bohaterze książki z załączonego obrazka, aż chyba do niej wrócę, żeby sprawdzić, czy coś mi się nie pokróliczkowało.
Gdyby nie męczenie czytelnika niezwiązanymi ze sobą sprawami, które mają wprowadzić w świat i trochę czasem "sztywna" atmosfera, to książka byłaby naprawdę dobra. A tak pewnie jest dobra (zwłaszcza, że jest klimat), ale mnie po prostu nie chwyciła. Dla fanów urban fantasy z różnymi rasami.
#readlist2024pl
132. „Bezbronne“ Taylor Adams
Świetnie napisana akcja. Czyta się na raz. Polecam gorąco👍🏻.
Mam nadzieję, że zrobią z tego film, a jeszcze lepiej miniserial.
"Obraz wyrzucony na stertę rupieci, zakurzony szkielet na strychu i najlepszy koń wyścigowy w historii Ameryki to wątki, z których autorka splata rozległą opowieść o harcie ducha, obsesji i niesprawiedliwości."
"... Dobre opowieści trwają. Można (a zapewne nawet należy) opowiadać je ciągle od nowa. Dlatego rana Filokteta jest raną Mullera, jednego z trzech twardych mężczyzn przemierzających scenę Człowieka w labiryncie, powieści Roberta Silverberga z 1969 roku, choć rana Mullera śmierdzi nie fizycznie, lecz duchowo, zaraża rozpaczą, wydziela odór kondycji ludzkiej.
To dobrze, mówi nam Człowiek w labiryncie, że żyjemy odizolowani od siebie nawzajem. Krzywdzi nas życie, codzienna egzystencja, nie potrafimy znieść smrodu dusz bliźnich.
Fantastyka naukowa, jak żaden inny rodzaj literatury, mówi o postępie. Wyposażona jest w termin przydatności do użycia. Stara fantastyka bywa dziś nieczytelna. Czas niszczy reputacje. A gdy data przydatności upłynie, reagujemy na sztukę i, być może, na prawdę.
To Robert Silverberg, autor nie tylko, lecz także fantastyki, dał swoim czytelnikom opowiadanie o archeologach odkopujących zabytki piśmiennictwa z lat 60. ubiegłego wieku, usiłujących zinterpretować między innymi teksty Boba Dylana, wypełnić luki wiedzy. Do pewnego stopnia my, czytelnicy, mający do czynienia z fantastyką z przeszłości, jesteśmy w podobnej sytuacji. Istnieją teksty wołające o kontekst... "
Fragment wstępu autorstwa Neila Gaimana do książki Robera Silverberga "Czlowiek w labiryncie"
Weszły nowe #KsiążkoweStarocie, oczywiście o Agacie Christie xD W odcinku mówię parę słów o brydżu, bo Karty na stół to książka, której intryga w dużej mierze właśnie na tej grze się opiera. Ale jest też temat feminizmu i samoświadomych bohaterów (Poirot grający obcokrajowca). Dużo fajnych rzeczy mówię, bo ciekawa książka się trafiła, więc polecam! A przy tym za dwa tygodnie już coś innego niż Christie ;D
@podryban@ksiazki na pewno! Planuję nagrać odcinek podkastu, może zdążę jeszcze w grudniu, a jeśli nie, to w styczniu. Jeszcze będę pewnie w międzyczasie oglądać gameplay albo grać w nowego Stalkera, więc zobaczę, czy vibe podobny :D #giereczkowo
Takie pytanie, jak się zapatrujecie na książki (ogółem) na których nazwisko autora to zdecydowana większość powierzchni okładki, a tytuł i sama treść to w sumie drugo, jak nie trzeciorzędna sprawa...
Jak widzicie taką to co Wam się nasuwa?
Ja mam wrażenie, że książka będzie pewnie jakimś gniotem, który promowany jest znanym nazwiskiem autora, a nie historią zawartą w książce...
@qcoolka - jeśli to duże nazwisko jest wkomponowane w okładkę, to mi to zupełnie nie przeszkadza.
W przypadku, kiedy autora znam i lubię, to pomaga łatwo wypatrzyć lub zidentyfikować książkę lub serię.
W przypadku nieznanego mi autora - na pewno mnie nie odstrasza.
Jak się tak zastanawiam, to powiedziałbym, że nazwisko autora jeśli jest dużą czcionką (choć oczywiście nie do przesady), to jest to idealne dla nas, czytelników, rozwiązanie. Bo to jest chyba jedna z pierwszych i najważniejszych metod identyfikacji książki.
Z drugiej strony przypomniała mi się antologia "Szpony i kły", gdzie wydawca "pojechał po bandzie"...
@qcoolka@ksiazki ja tego nie lubię, jeśli to jest sztuka dla sztuki. Ta okładka Sapkowskiego np. wydaje mi się bardzo generyczna. Ale jeśli jest jakaś fajna, przyciągająca oko typografia przy okazji albo np. cała okładka jest bardzo minimalistyczna i ma tylko napisy (autor, tytuł, super jeśli też tłumacz w przypadku literatury obcojęzycznej), to spoko. Wszystko dla mnie spoko, jeśli obroni się pomysłem i mnie przekona.
Czytanie to wspaniałe hobby, a rynek literacki jest bogaty. Pomaga w tym oprogramowanie, które daje nowe możliwości wszystkim uczestnikom tego zjawiska. W artykule przyglądamy się, jak to dokładnie wygląda.