Nowa Lewica musi, a Razem może
Partia Zandberga znalazła się po wyborach w komfortowej sytuacji. Mimo słabszego wyniku całej lewicy zwiększyła swój stan posiadania i może walczyć o program.
W cieniu koalicyjnych negocjacji najważniejszych stanowisk w państwie w poszczególnych partiach tworzą się nowe układy sił i wpływów. Zwłaszcza na lewicy, która wynik całej opozycji na tle własnego rezultatu może zaliczyć do doświadczeń słodko-gorzkich.
Włodzimierz Czarzasty, lider Nowej Lewicy, po wyborach w napięciu czekał na ogłoszenie wyniku. Udało się, w jego okręgu lista Nowej Lewicy dostała dwa mandaty i Czarzasty został posłem, mimo że o trzy długości wyprzedził go popularny radny startujący z ostatniego miejsca. Lider ogłosił zwycięstwo polegające przede wszystkim na tym, że NL będzie współrządzić. Nie dało się jednak ukryć, że wynik osiągnęła słaby, a mandatów ma mniej niż w poprzedniej kadencji. To negatywnie rzutuje na jej pozycję także w rządowych negocjacjach. A to, że bez NL rządu zrobić się nie da, jest pocieszeniem, ale nie powodem do radości.
Nowa Lewica ma problem. Nazywa się Razem
A to niejedyny problem kierownictwa Nowej Lewicy. W siłę urosło bowiem mniejsze Razem, zwiększając swój parlamentarny stan posiadania. Nie dość więc, że mandatów nie zdobyło kilka osób, na których Włodzimierzowi Czarzastemu szczególnie zależało (np. Arkadiusz Iwaniak pod Warszawą, którego przeskoczyła koleżanka z Razem Joanna Wicha), to jeszcze politycy mniejszej partii lewicowej często są wymieniani jako kandydaci, a przede wszystkim kandydatki na ważne stanowiska, jak Magdalena Biejat na marszałkinię Senatu czy Marcelina Zawisza do resortu zdrowia. A najczęściej wymienianą członkinią nowego rządu jest co prawda nie polityczka z Razem, ale za to konkurująca z Czarzastym wewnątrz partii Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
To zdopingowało szefa Nowej Lewicy do walki o stanowisko marszałka Sejmu, które rzeczywiście może mu przypaść na zasadzie rotacyjnej, po Szymonie Hołowni.
Natychmiast po wyborach pojawiły się głosy, że „lewica się upiera przy aborcji”, a Razem nie chce poprzeć Donalda Tuska. Odżyły dawne oskarżenia z początku kampanii, że „Razem jak zwykle może iść osobno”. Awantura jednak – o dziwo – nie wybuchła. Lewica negocjuje w najlepsze skład rządu, a aborcja nie pojawi się w umowie koalicyjnej.
Razem nie chce ministerstw
Niepokój liderów budzi fakt, że Razem (siedem mandatów) nie zgłasza ministerialnych oczekiwań, a wiadomo, że nic tak politycznie nie wiąże, jak dobrze obsadzony resort. To dla partii Adriana Zandberga komfortowa sytuacja. – My nic nie musimy, uczestniczymy w koalicji, żeby robić rzeczy. Jeśli programowo poszłoby coś nie tak i nowa większość np. zaczęłaby ciąć wydatki społeczne, to zawsze możemy odejść. Brak siedmiu głosów koalicji nie rozwali, a Razem da swobodę budowania partii wyraźnie lewicowej, co z pozycji ministerialnych idzie słabo – przyznaje jedna z osób zaangażowanych w rozmowy wewnątrz lewicy.
Dodaj komentarz