Jeśli boisz się Australii, ta książka cię nie uspokoi – ale na pewno rozbawi.
Bill Bryson – król błyskotliwej gawędy – po raz kolejny wyrusza w podróż, tym razem na koniec świata, gdzie wszystko chce cię zabić: pająki, meduzy, rekiny, a nawet… urocze muszelki. Ale zamiast reportażu grozy dostajemy pełną humoru opowieść o kraju, który Bryson z równą fascynacją podziwia, co komentuje z przymrużeniem oka.
„Śniadanie z kangurami” to połączenie przewodnika, dziennika podróży i stand-upu na kartkach książki. Autor przemierza australijskie bezdroża, odwiedza zapomniane miasteczka i największe metropolie, zadając sobie jedno pytanie: jak to możliwe, że ten kontynent jeszcze istnieje? Bo Australia to dla niego miejsce paradoksów – olbrzymie, a niemal puste; przyjazne, a pełne śmierci; pełne słońca, a jednak z mroczną historią.
W porównaniu z „Piknikiem z niedźwiedziami”, gdzie walczył z własną kondycją na szlaku Appalachów, tu autor oddaje głos samej Australii. To ona gra pierwsze skrzypce – dzika, zabawna, nie do ogarnięcia. Bryson zaś komentuje to z gracją inteligentnego turysty z lekkim szokiem kulturowym.
Jeśli szukasz książki, która cię rozśmieszy, zaskoczy i zostawi z dziwną ochotą na śniadanie w buszu – to lektura dla ciebie. I pamiętaj: nie dotykaj niczego, co wygląda niewinnie. Zwłaszcza muszelek.
Dodaj komentarz