PAP: pap.pl/…/news,1605730,wojciech-andrusiewicz-dr-pi…– słowo przeciw słowu, iż winien system IT (“appka kliencka wisiała i nie dało się kliknąć!” vs. “wg serwera, doktor nawet nie próbował!”). Sprawa się rozmyje. [Techn.] Zadaję sobie pytanie: jaka fundamentalna zmiana musiałaby wejść na poziomie architekturalnym, aby “dzienny limit recept” wymagał aktualizacji oprogramowania końcowego oraz przeszkalania personelu, bo inaczej breakage funkcji? To się załatwia w bazie danych triggerem, zaś lekarz spoko, żeby miał gdzieś licznik w appce, który zaczyna zwracać uwagę przy zbliżaniu się do limitu – metafora wskaźnika paliwa – i taki feature to rzeczywiście po updacie. Taktowna adaptacja, intuicyjność interakcji człowiek-komputer, skrupulatne rozeznanie zwyczajów i potrzeb, rozsądne defaulty, wyróżnianie pożądanych przepływów. Po drugiej stronie: ośrodki zdrowia muszą zadbać o swoje endpointy, te im nie mają prawa zawieść. Całość mission critical. (Piszę to jako koleś, który do przeglądania WWW używa przeglądarki pozbawionej JavaScriptu – gros transakcji, z odwleczonym ładowaniem zasobów włącznie, obsłuży serwer HTTP czy ogółem stos server-side). W mocy pozostaje rozważanie filozoficzno-aksjologiczne: niektórx życzą sobie modyfikować działanie organizmu i mają do tego prawo, kropka. Nieraz popełnią błędy. Nigdzie wprost ta nazwa nie padła, ale sądzę, że może chodzić m.in. o medyczną marihuanę (ja swoją rekreacyjną czerpię z dumą wyłącznie z czarnego rynku, więc no stress, zaś żadna Big Pharma na mnie nie zarabia). Tradycyjna, autorytarna logika jest taka, że “jak ktoś nie ogarnia, to trzeba zakazać i spokój”. Nieodmiennie zasieki międzyplemienne.