[3/4] Z początku niemiecki „projekt U” (była to jego nazwa urzędowa) poczynił w trybie czysto administracyjnym szybsze postępy niż analogiczne wysiłki w krajach sojuszniczych oraz w neutralnych jeszcze wówczas Stanach Zjednoczonych. Wprawdzie większość fizyków niemieckich została zaraz po wybuchu wojny powołana do służby wojskowej, ale już po trzech, czterech tygodniach odsyłano zdolniejszych spośród nich jako niezbędnie potrzebnych z powrotem do instytutów. (..)
Pierwsze praktyczne eksperymenty przeprowadzone w Lipsku spowodowały nieszczęśliwy wypadek. Nie znając chemicznych własności uranu, ujęto go łopatką metalową powodując samozapalenie się uranu. Gdy na dodatek poczęto gasić płomienię wodą, ogień rozszerzał się jeszcze szybciej, tak że trzeba było zaalarmować lipską straż pożarną. (..)
[Heisenberg] oraz małe grono naukowców kierując pracami Instytutu Fizyki im. cesarza Wilhelma starali się zatrzymać w swoich rękach kontrolę nad rozwojem badań atomowych, gdyż obawiali się, że inni, pozbawieni skrupułów fizycy mogliby się podjąć skonstruowania bomby atomowej dla Hitlera. Nie tylko bowiem w Nowym Jorku, ale także w Dahlem zdawano sobie sprawę, że broń atomowa w rękach fanatycznego, zdecydowanego na wszystko dyktatora mogłaby sprowadzić nieopisane nieszczęście na cały świat.