A nawet nie obejrzałam całego występu, ot, poszliśmy po Hanabie zerknąć na Park Stage, ale to była miłość od pierwszych nut! Bo przyznam, że nie słuchałam ich wcześniej zbytnio. Pamiętam, że jakiś przypadkowy utwór w domu mi się podobał, ale jak mnie zapytacie o tytuł, to JESZCZE wam nie powiem. Tym bardziej jest to niesamowite, jak czasem coś potrafi wysadzić słuchaczkę z metaforycznych glanów.
AAAAA, jakie to było dobre. Najpierw trafiliśmy na coś, co brzmiało jak
wg mnie: Hozier dla metali
wg Rina: jak Sleep Token tylko dobre,
dalej były wjechały ostre, mantryczne modły, a potem wszystko eskalowało do naprawdę wściekłego metalu z połamanymi tempami i elektroniką nie z tej ziemi. Po czym znowu wleciał MetalHozier i tak się te wszystkie rzeczy mieszały. Żadne słowa tego nie opiszą, to trzeba usłyszeć.
PS. Czyli Park Stage może brzmieć zajebiście, trzeba tylko chcieć! (Wcześniej brzmiał tak o, spoko, ale bez szału).
Inne koncerty:
🤘 WIJ: Niezmiennie jestem pod wrażeniem energii Tui Szmaragd i jej kolegów, jak również niezwykle oddanego fandomu (nawet ma swą własną nazwę, Odnóża). Pełna profeska, dobra zabawa, brawa i gratulacje!
🤘 Witch Fever: Bardzo się ucieszyłam na wieść, że Angielki do nas przyjeżdżają – to była niespodzianka na ostatnią chwilę – miałam fazę w zeszłym roku na ich album „Congregation”, a do tego bardzo cenię przekaz ich muzyki. Koncertowo wypadają dobrze, choć myślałam, że porwą mnie odrobineczkę bardziej. Cóż, takich rzeczy się nie da przewidzieć. Może jednak to jest dla mnie muzyka trochę zbyt „na jedno kopyto” (choć znalazło się miejsce na trzy wolniejse utwory i doomowe „Congregation”, to jednak dominował vibe punkowy). Ale nie, tak naprawdę, to nie można nic zarzucić, a wręcz trzeba docenić ducha walki wokalistki – dziewczyna serio czuje rock’n’rolla – i perkusistki, która rozkrwawiła sobie palec w trakcie setu, ale wróciła, jak tylko został załatany.