Dr hab. Marcin Piątkowski: Nowa wizja rozwoju
Wkrótce minie pierwszych 100 dni od zaprzysiężenia rządu. To dobry moment na rozpoczęcie publicznej dyskusji o wizji, strategii i planie rozwoju Polski przez kolejne cztery lata i cztery dekady – pisze profesor Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie.
Na razie perspektywy dalszego rozwoju są dobre. Po gorszym niż się spodziewano zeszłym roku, w którym nasza gospodarka według wstępnych danych GUS urosła tylko o 0,2 proc., w tym roku ma ruszyć z kopyta i urosnąć w tempie powyżej 3 proc. Odzyskany dostęp do środków unijnych, naprawa instytucji osłabionych przez ostatnie osiem lat oraz lepsza percepcja Polski przez zagranicznych inwestorów, która pozwoliła umocnić się złotemu, spaść rentownościom długu publicznego i pobić historyczne rekordy giełdowemu indeksowi, dodatkowo wzmocnią te pozytywne perspektywy.
Polska nie straci swojej wysokiej konkurencyjności również w średnim okresie, bo wspiera ją wysoki poziom kapitału ludzkiego w stosunku do kosztów pracy, elastyczne przedsiębiorstwa, poprawiająca się infrastruktura i otwarte granice. Zakładając, że nie popełnimy żadnych dużych błędów w polityce gospodarczej (oraz oczywiście że nie zaatakuje nas Putin), co najmniej do końca dekady mamy szansę pozostać liderem wzrostu gospodarczego. Zgadza się z tym np. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który prognozuje, że nasza gospodarka będzie się w rozwijać w tempie ponad 3 proc. co najmniej do 2028 roku. Jeśli szybki wzrost będzie trwał jeszcze trochę dłużej, to w ciągu dekady może się wydarzyć rzecz niebywała: poziom dochodów Polaków uwzględniający siłę nabywczą może dogonić poziom Hiszpanii, Włoch i Japonii. Nie znam nikogo, kto by to kiedykolwiek wcześniej przewidywał. Gospodarczy złoty wiek będzie się miał w najlepsze.
Scenariusz hiszpański czy holenderski?
Doganianie Zachodu nie będzie jednak trwać wiecznie. Wraz z narastaniem strukturalnych problemów, takich jak demografia, relatywnie niski poziom innowacji czy coraz mniejsze możliwości opierania konkurencyjności na absorpcji technologii z Zachodu, kiedyś nasz wzrost najpierw spowolni, a potem wpadnie w stagnację. Decyzje podejmowane przez kolejne cztery lata w znaczącym stopniu zadecydują o tym, co się stanie w przyszłości, w szczególności czy polską gospodarkę czeka scenariusz rozwoju hiszpański, czy holenderski.
W ramach pierwszego scenariusza Polska może pójść w ślady Hiszpanii, która najpierw dogoniła, a nawet lekko przegoniła, średni poziom dochodu Unii, ale potem, po światowym kryzysie finansowym w 2009 roku, zaczęła powolny relatywny spadek: w 2022 roku poziom dochodu Hiszpanii na mieszkańca PPS wyniósł tylko 85 proc. unijnej średniej, raptem 6 pkt proc. powyżej Polski (por. rysunek). Tak jak na przestrzeni wieków gospodarcze losy Polski i Hiszpanii miały ze sobą wiele wspólnego, o czym piszę w swojej książce, tak i teraz Polskę może w przyszłości czekać podobny scenariusz rozwoju. Chociaż perspektywa bycia „Hiszpanią, tylko bez słońca” wcale nie byłaby najgorsza, bo jakość życia Hiszpanów należy do najwyższych na świecie, to hiszpański scenariusz gospodarczej stagnacji na pewno nikogo by nie zadowalał.
https://sopuli.xyz/pictrs/image/4420d3a6-9fba-49a4-9b36-e942abc35839.webp
Źródło: obliczenia własne na podstawie danych Eurostatu
Alternatywą jest pójście śladem Holandii, która od wieków zachowuje znaczącą przewagę nad resztą Europy, jeśli chodzi o poziom rozwoju. Dzisiaj dochody przeciętnego Holendra są prawie o jedną trzecią wyższe niż unijna średnia. Rola Holandii w europejskiej i światowej gospodarce jest też bardziej znacząca niż rola wielu innych, większych od niej krajów, takich jak choćby Polska czy Hiszpania.
Nowa wizja rozwoju „30–20–10”
Co więc zrobić, żeby uniknąć hiszpańskiego scenariusza i dołączyć do ścisłej czołówki unijnego gospodarczego peletonu, jak np. Holandia? Warto byłoby zacząć od nowej wizji rozwoju, która określiłaby, jakiej Polski chcemy dla siebie i naszych dzieci w 2050 roku. Tak jak wcześniej bez wizji wejścia do Unii Europejskiej nasz sukces gospodarczy po 1989 roku by się nie wydarzył, tak teraz potrzebujemy nowej wizji, aby nasz sukces się szybko nie skończył.
Nową wizją rozwoju Polski, która zmotywowałaby nas do rozwoju w solidnym tempie przez kolejne dekady i stania się kolejną „Holandią”, mogłaby być wizja „30–20–10”. Składałaby się ona z trzech elementów:
- Wejście do trzydziestki najbogatszych krajów świata. Dzisiaj z dochodem na mieszkańca na poziomie około 44 000 dol. PPP jesteśmy na około 40. miejscu na świecie. Dołączenie do pierwszej trzydziestki wymagałoby osiągnięcia PKB per capita na poziomie około 55 000 dol., tyle mniej więcej, co dzisiejsza Francja. Wejście do czołowej trzydziestki zapewniłoby nam również wejście do ekskluzywnej grupy 10 proc. najbogatszych obywateli świata, z około 15 proc. dzisiaj.
- Wejście do pierwszej dwudziestki krajów świata, jeśli chodzi o jakość życia, z pierwszej trzydziestki dzisiaj. Już teraz radzimy sobie lepiej niż inne kraje – w rankingu Lepszej Jakości Życia (Better Life Index) sporządzanym przez OECD, który uwzględnia m.in. jakość środowiska naturalnego, poziom przestępczości czy równowagę między życiem zawodowym a prywatnym, plasujemy się wyżej np. od bogatszej od nas Korei czy Japonii. Ale do top 20 nam jeszcze brakuje. Żeby wejść do dwudziestki, musielibyśmy dogonić np. Francję. Wejście do topowej 20 wymusiłoby np. dodatkowe wydatki na ochronę zdrowia, aby podnieść oczekiwaną długość życia Polaków powyżej unijnej średniej. Dzisiaj z oczekiwaną długością życia na poziomie 77,4 roku plasujemy się w dolnej części unijnego rankingu i żyjemy ponad cztery lata krócej od Holendrów.
- Dołączenie do pierwszej dziesiątki krajów, które należą do wąskiej grupy takich krajów jak Holandia, która dzięki swojej kulturze, gospodarce, technologiom i ideom pcha światową cywilizację do przodu. W ramach tego celu Polska powinna się stać trzecim, obok Niemiec i Francji, liderem silnej Europy, w tym w ramach odrodzonego Trójkąta Weimarskiego. Trzeba też starać się o wejście do G-20 jako oficjalny członek, albo – jak Hiszpania – jako „stały gość”.
Program „5i”
Co zrobić, żeby zrealizować taką wizję rozwoju? Jak pisałem już wcześniej („Rz”, 24.02.2021, „Proponuję program gospodarczy »5i«”), warto oprzeć politykę gospodarczą na pięciu głównych kierunkach, które nazywam „5i”: instytucjach, inwestycjach, innowacjach, imigracjach i inkluzywności.
Wyniki październikowych wyborów pokazały, jak ważne są dla Polaków takie instytucje, jak rządy prawa, otwarte rynki, merytokratyczna administracja publiczna czy niezależne media. Bez zmiany naszych instytucji po 1989 roku na zachodnie polski sukces gospodarczy nigdy by się nie wydarzył. Powinnyśmy jak najszybciej odbudować wiarygodność instytucji oraz stać się orędownikiem budowy mocniejszych instytucji w całej Unii.
Co do inwestycji Polska powinna podwoić poziom inwestycji publicznych z około 4 proc. teraz do co najmniej 8 proc. PKB („Rz”, 13.10.2020, „Czas na drugą Gdynię”). Kraje, które wcześniej osiągnęły sukces gospodarczy, wydawały na inwestycje publiczne o wiele więcej niż my teraz. Korea Południowa od prawie 20 lat wydaje ponad 5 proc. PKB rocznie. Chiny inwestują niebotyczne 20 proc. PKB.
Jest wiele dobrych pomysłów, wartych biliony złotych, na wysokorentowne inwestycje publiczne, od inwestycji w transformację energetyczną („Rz”, 10.11.2022, Piatkowski, Hetmański, „Wizja energetycznej niepodległości”), przez cyfryzację po szkoły i uniwersytety. Kluczowe będą również inwestycje w nowe przemysłowe serce Europy, obszar między Łodzią i Warszawą, który dzięki m.in. CPK może przyciągnąć do siebie dziesiątki miliardów dolarów zagranicznych inwestycji, które w ramach restrukturyzacji globalnych łańcuchów dostaw i stopniowego wycofywania się z Chin, szykują dla siebie nowego, bezpiecznego miejsca na ziemi. Wyższe inwestycje publiczne i idące za nimi wyższe inwestycje prywatne mogłyby podnieść wskaźnik inwestycji do 25 proc. PKB i przyspieszyć wzrost gospodarczy nawet o 1 pkt proc. rocznie, z 3 proc. do 4 proc. rocznie. Szybszy wzrost pozwoliłby nam do 2050 roku np. zrównać się wielkością PKB z Rosją, w scenariuszu relatywnej stagnacji tamtejszej gospodarki spowodowanej sankcjami i technologicznym zapóźnieniem, o 15 lat szybciej niż w wariancie wolniejszego wzrostu. Miałoby to znaczące strategiczne konsekwencje.
Wyższe inwestycje powinny być finansowane z oszczędności budżetowych (np. wydatków na dodatkowe emerytury), wyższych dochodów (np. z podatku od nieruchomości) i – tam, gdzie będzie to potrzebne – z dodatkowego długu. Relatywnie niski poziom długu publicznego, który stanowi trochę ponad połowę średniej dla UE, oraz niskie realne koszty długu (po uwzględnieniu inflacji) sprawiają, że wysokorentowne inwestycje powinny się łatwo spłacić.
Nie poradzimy sobie też z nowymi wyzwaniami („Rz”, 25.11.2021, „Nowy polski model kapitalizmu”), ani nie wykorzystamy też nowych, globalnych trendów, takich jak rozwój sztucznej inteligencji, bez większych inwestycji w innowacje, wiedzę i naukę. Niedawne 30-proc. podwyżki dla nauczycieli to krok w dobrą stronę, ale powinniśmy inwestować jeszcze więcej. Uczelniany profesor powinien z czasem zarabiać nie 7777 zł miesięcznie jak dzisiaj, tyle co kierownik sklepu, ale 17 777 zł, tyle co jego europejscy rówieśnicy. Żeby być światowym liderem w postępie cywilizacyjnym, trzeba też być liderem w inwestycjach we własnych ludzi.
Żeby podtrzymać szybki wzrost, bo do 2050 roku zabraknie nam 6 mln pracowników, oraz wzmacniać naszą obronność, bo nie będzie kogo werbować do naszego wojska, powinnyśmy się też otworzyć na mądrą imigrację („Rz”, 17.10.2021, „Bez imigracji nigdy nie dogonimy Zachodu”). Warto byłoby zaprosić na nasze uczelnie kilkaset tysięcy zagranicznych studentów i zachęcić najlepszych z nich, aby zostali z nami, skłonić do powrotu część z prawie 20 mln potomków Polaków żyjących na całym świecie, od Kazachstanu po Brazylię, oraz otworzyć specjalne programy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów, w tym w ramach niedawno zawieszonego programu „Poland Business Harbour”, który ściągnął do nas tysiące zagranicznych programistów.
Wreszcie, wzrost gospodarczy nie ma politycznego, ekonomicznego i moralnego sensu, jeśli nie podnosi dochodów i jakości życia całego społeczeństwa, w tym przede wszystkim tych najsłabszych i najbiedniejszych. Inkluzywność to nie tylko wartość sama w sobie, ale też klucz do utrzymania demokracji, podtrzymania wysokiej mobilności społecznej, bez której trudno o długoterminowy rozwój, i wygrania kolejnych wyborów.
Za nami najlepsze 33 lata w gospodarczej historii Polski. Warto to docenić. Żeby jednak dogonić Zachód i wejść do gospodarczej Ligi Mistrzów, potrzebujemy kolejnych 33 lat szybkiego wzrostu. A gonić najlepszych będzie coraz trudniej. Potrzebna nam będzie jasna wizja rozwoju, inwestycyjny rozmach i wiara we własne siły. Jeśli się nam to nie uda, nasz gospodarczy złoty wiek może się przedwcześnie skończyć.
Dodaj komentarz