Filozof Michael Walzer: Izrael wcale nie jest silny [EL PAIS]
Pewien amerykański pułkownik powiedział kiedyś o Afganistanie: "Im więcej cywilów zabijemy, tym bardziej pewne jest, że przegramy wojnę". Dziś dotyczy to także Izraela.
María Antonia Sánchez-Vallejo, El Pais, 03.11.2023, 09:01 w G.W.
Mezuza, kawałek papieru z wersetami z Tory umieszczany przy drzwiach do żydowskich domów, oznacza mieszkanie filozofa Michaela Walzera w budynku na Manhattanie. 88-letni profesor filozofii politycznej w Princeton w swojej słynnej książce „Wojny sprawiedliwe i niesprawiedliwe" (Just and Unjust Wars, 1977) ze świeckiej i lewicowej perspektywy aktualizował formułowane przez św. Augustyna warunki, które powinna spełniać wojna, jeśli nie ma dla niej alternatywy. Od imperatywu reagowania na terroryzm przez trudności w prowadzeniu wojen asymetrycznych po słabość Izraela – Walzer zajmuje się dziś moralnymi dylematami wokół nowego etapu konfliktu na Bliskim Wschodzie.
Począwszy od 7 października, świat wydaje się coraz bardziej podzielony w ocenie sytuacji na Bliskim Wschodzie. Jakiego rodzaju jest to wojna: sprawiedliwa czy nie?
– Wojna z terroryzmem jest zawsze sprawiedliwa. Zacząłem pisać o wojnach w latach 70., występując wtedy przeciwko terroryzmowi IRA w Irlandii, FLN w Algierii i OWP w Palestynie. Rozmyślne zabijanie niewinnych cywilów, by osiągnąć jakieś cele polityczne, jest zawsze niesprawiedliwe, więc reakcja na taki terroryzm jest uzasadniona. Natomiast osobną kwestią jest skala i jakość zbrojnej odpowiedzi.
A odpowiedź Izraela jest proporcjonalna, realizowana zgodnie z zasadami wojny sprawiedliwej, czy raczej niczym nieograniczona?
– Wojna asymetryczna to wojna między zaawansowaną technologicznie armią a rebelią o względnie niskim poziomie technologicznym. Zazwyczaj tacy rebelianci ukrywają się pośród ludności cywilnej, używając jej jako żywej tarczy. Z tego, co wiemy o Hamasie, wystrzeliwuje on rakiety z podwórek szkolnych, parkingów szpitalnych i dzielnic mieszkalnych. Oznacza to, że celowo naraża własną ludność cywilną, ponieważ im więcej cywilów zginie, tym większe prawdopodobieństwo, że wygra wojnę. Mam na myśli wygranie jej politycznie, nawet jeśli koszty militarne i ludzkie są bardzo wysokie. To był problem Amerykanów w Wietnamie, wtedy nie poradzili sobie z wojną asymetryczną.
Czy liczba ofiar naprawdę nie ma znaczenia, jeśli uzasadnia ją historia, jakiś zasadniczy polityczny cel?
– Pewien amerykański pułkownik powiedział o Afganistanie w 2010 roku: „Im więcej cywilów zabijemy, tym bardziej pewne jest, że przegramy wojnę". Oto dylemat wojny asymetrycznej i Izraelczyków dziś – jak zareagować na ostrzał rakietowy prowadzony z podwórka szkolnego? To znaczy jakie środki ostrożności należy podjąć, decydując się na reakcję? Czy w to boisko szkolne można uderzyć w ciągu dnia, czy jedynie nocą, niszcząc broń, ale minimalizując straty cywilne? Prowadząc wojnę tego typu, należy cały czas zachowywać maksimum ostrożności. I myślę, że Izraelczycy czasami są bardzo ostrożni, ale wielokrotnie prawdopodobnie nie. Jednak uważam, że jeśli meczet jest używany jako magazyn broni, to jest uzasadnionym celem.
Kiedy stawką jest przetrwanie państwa i narodu, można złamać zasady, jak uważał np. Churchill w 1940 r. Ale nie wcześniej.
Rozwijał pan poglądy Cycerona, Augustyna i Tomasza z Akwinu na wojny sprawiedliwe w latach 70. Jak bardzo wojny zmieniły się od tego czasu?
– Bardzo. Weźmy tylko wojny na Bliskim Wschodzie: ta, która wybuchła w 1948 r., po wygaśnięciu brytyjskiego mandatu w Palestynie i powstaniu państwa Izrael, wojna sześciodniowa w 1967 r., wojna Jom Kippur w 1973 r. Wszystkie były dość konwencjonalnymi wojnami toczonymi przez armie. Ale od wydarzeń w Libanie w 1982 r. w kolejnych wojnach biorą udział organizacje takie jak Hezbollah czy Hamas, które nie mają za sobą struktur państwa ani konwencjonalnej armii. I walczą w sposób, o którym właśnie mówiliśmy, z pogardą dla życia własnych cywilów. Myślę, że polityczne problemy Izraela zwielokrotniły się wraz z nastaniem konieczności prowadzenia przez to państwo wojen asymetrycznych.
Michael Walzer Fot. Bridgeman Images/East News
Zasadą wojny sprawiedliwej jest nieatakowanie ludności cywilnej. Dwa miliony ludzi w Strefie Gazy są w tej chwili codziennie narażone na śmierć, bo Gaza jest oblężonym i szturmowanym celem.
– To jeden z powodów, dla których prezydent USA Joe Biden pojechał do Izraela. Przekonywał, że nie ma żadnego uzasadnienia dla blokady zwiększającej cierpienia ludności cywilnej. Izrael odciął elektryczność, wodę, dostawy żywności do Gazy, czasowo także dostęp do łączności i internetu. Na tym cierpią przede wszystkim cywile – i to jest politycznie wspaniałe dla Hamasu.
Myślę więc, że trzeba szeroko otworzyć przejścia graniczne dla pomocy humanitarnej, która powinna być starannie kontrolowana, by zapobiec przemycaniu jakiegokolwiek wsparcia militarnego dla Hamasu. Tyle że również Egipt nie chce, by na Synaj napływali Palestyńczycy, ponieważ postrzega Hamas jako palestyńską wersję Bractwa Muzułmańskiego. Warto pamiętać, że blokada Strefy Gazy była od dawna wspólną operacją izraelsko-egipską.
Czy oprócz wojny asymetrycznej między państwem a zbrojnymi bojówkami jest to również wojna regionalna?
– Są w niej elementy regionalnej proxy war, wojny zastępczej.
Hamas i Hezbollah są szkolone i wspomagane przez Iran, ale myślę, że mają własną politykę i własne cele. Ich działania mogą oczywiście przy okazji służyć szerszym celom Iranu, ale myślę, że kluczowe decyzje podejmowane są lokalnie.
Oba te ugrupowania mają bardzo silną motywację ideologiczną, a Hamas od samego początku dąży do deklarowanego otwarcie całkowitego zniszczenia państwa Izrael. Ten cel poprzedza jakiekolwiek zaangażowanie Iranu w Palestynie.
A co z pozostałymi państwami w regionie?
– Możliwe, że sunnickim państwom arabskim byłoby na rękę, gdyby Izrael zlikwidował Hamas, ale w żadnym wypadku nie zamierzają w tym pomagać.
Uważa pan, że istnieje realne ryzyko rozszerzenia konfliktu na cały region?
– Tak, ale myślę, że są też dobre powody, dla których kraje sąsiadujące z Izraelem mogą nie mieć ochoty na angażowanie się w wojnę. Na przykład Liban jest niezwykle kruchy, mógłby nie przetrwać takiego ruchu. Z drugiej strony jest tam Hezbollah – wiele osób przywykło myśleć o Izraelu jako o potędze militarnej, najbardziej zaawansowanej na całym Bliskim Wschodzie. A jednak, gdyby Hezbollah wkroczył do akcji ze swoimi tysiącami rakiet od północy, a Hamas – kilkadziesiąt tysięcy zbrojnych – z południa, ponad połowa terytorium Izraela musiałaby być ewakuowana. Ważne jest, aby ludzie zdali sobie sprawę, że Izrael jest z jednej strony bardzo silny, a z drugiej – niezwykle wrażliwy na zagrożenia. Nawet gdyby posiadał broń atomową, o co zresztą bywa posądzany, co by to mu miało dać? Dlatego stanowisko lewicy izraelskiej, które popieram, broni rozwiązania dwupaństwowego, podtrzymując nadzieję na wycofanie się z Zachodniego Brzegu.
Czy długotrwałe i masowe demonstracje przeciwko forsowanej przez rząd Netanjahu reformie sądownictwa osłabiły Izrael, czy też pokazały siłę jego społeczeństwa obywatelskiego?
– Dziś w Izraelu funkcjonuje straszny, ultranacjonalistyczny, religijnie wręcz fanatyczny rząd. I jest tam świecki, liberalny, masowy ruch protestu przeciwko temu rządowi. Zachowywał się wspaniale. Moi przyjaciele z Tel Awiwu, którzy wychodzili manifestować na ulice ze swoimi dziećmi i wnukami, opowiadali mi niezwykłe historie o solidarności demonstrantów, tydzień po tygodniu. Ale okrucieństwo ataku Hamasu stworzyło, przynajmniej tymczasowo, jeśli nie wewnętrzną zgodę, to przynajmniej lojalność w obliczu zagrożenia.
Jestem pewien, że są miliony Izraelczyków, którzy mają nadzieję, że nie dojdzie do inwazji lądowej na pełną skalę i że wojsko znajdzie inny sposób na walkę z Hamasem, który nie będzie wymagał zaangażowania stu tysięcy żołnierzy. Ale kraj jest już przygotowany na wojnę totalną.
Hamas nie tylko dopuścił się tych okrucieństw 7 października, ale także skrupulatnie je sfilmował i pokazał. To miało sprowokować najmocniejszą możliwą reakcję. Wszyscy w Izraelu widzieli te przerażające obrazy. Wielu wzywa do powściągliwości, a ja zawsze oczekuję powściągliwości od władz, którymi wróg próbuje manipulować emocjonalnie. Ale to bardzo trudne.
Czy Izrael ma wrogów u siebie w domu? Mam na myśli grupy takie jak Neturei Karta, czyli ortodoksów religijnych, którzy odrzucają istnienie państwa.
– Cóż, Izrael jest społeczeństwem pluralistycznym. Neturei Karta jest bardzo małą grupą, ale wielu ultraortodoksów nadal stoi z pewnością na stanowiskach antysyjonistycznych, są bowiem przekonani, że nie powinno być żadnego państwa Izrael aż do przyjścia Mesjasza. A jednak sądzę, że religijna skrajna prawica w obecnym rządzie jest teraz bardziej syjonistyczna niż ktokolwiek inny, ponieważ wybrała język ultranacjonalistów. A przecież na początku syjonizm był świeckim ruchem socjalistycznym.
To napięcie powtarza się w USA. Lewicowe grupy amerykańskich Żydów domagały się w Kapitolu zaprzestania wspierania bombardowań Gazy, chcą natychmiastowego pokoju.
– Skrajna lewica zareagowała nieprzyzwoicie, niekiedy nawet popierając czy usprawiedliwiając okrucieństwa Hamasu. Jest to względnie niewielka, ale bardzo głośna grupa na amerykańskich kampusach. Z czego wynika ich pogląd? To bardzo stare stanowisko lewicy, że uciskane narody mogą robić, co chcą, w swojej obronie. Zwolennicy takiego poglądu twierdzą, że nie można im narzucać żadnych granic moralnych, nie możemy z dystansu oceniać tego, co robią, ponieważ ich działania są wynikiem ich ucisku. Ale już jeden z moich pierwszych artykułów nosił tytuł „Obowiązki uciśnionych", a przekonywałem w nim, że nawet uciskani ludzie mają moralne zobowiązania i istnieją granice tego, co dla nich dopuszczalne. Dlatego bardzo irytujące jest czytanie i słuchanie tych samych starych argumentów od nowa – tego samego rodzaju usprawiedliwiania Hamasu, jakie stosowano wobec algierskiego terrorysty, który wysadził w powietrze zatłoczoną kawiarnię, czy zamachowcom z IRA, którzy z upodobaniem zabijali cywilów. Przez całe życie sprzeciwiałem się takiej lewicy.
Są też ludzie, którzy mówią, że przemoc musi się skończyć i po prostu należy ogłosić natychmiastowe zawieszenie broni, ale bardzo trudno jest to powiedzieć Izraelczykom po okrucieństwie Hamasu z 7 października. Ja cały czas mam tylko nadzieję, że kara zostanie wymierzona sprawcom, a nie całej Gazie.
A co potem, czy uważa pan, że rozwiązanie dwupaństwowe jest nadal możliwe?
– Coraz trudniej wyobrazić sobie rozwiązanie dwupaństwowe, a jednak nadal trzeba o nie walczyć. Jestem zaangażowany w różne grupy, które opowiadają się za modyfikacją tego pomysłu w kierunku federacji lub konfederacji. Są to być może bardziej realistyczne propozycje niż rozwiązanie dwupaństwowe. Jestem pewien, że król Jordanii nie ucieszyłby się z tych słów, ale uważam, że konfederacja Izraela, Palestyny i Jordanii, współpracująca w kwestiach bezpieczeństwa czy ekologii, byłaby wspaniałym rozwiązaniem.
Co sądzi pan jako Amerykanin o zawetowaniu przez USA rezolucji ONZ w sprawie humanitarnego zawieszenia broni w Strefie Gazy?
– Nie wiem, czy miałoby to sens, zanim Hamas zostanie trwale unieszkodliwiony. Myślę, że Izraelczycy uważają, że to za wcześnie. I najwyraźniej administracja USA się z nimi zgadza, dlatego głosowała przeciwko. Zakres zaangażowania Waszyngtonu jest bowiem naprawdę niezwykły. Przemówienie Bidena w obronie Izraela było bardziej syjonistyczne niż jakiegokolwiek Izraelczyka.
Gdyby miał pan dopiero teraz pisać swoją książkę o wojnie sprawiedliwej, coś by pan w niej zmienił?
– Nie. Proszę posłuchać, dorastałem podczas II wojny światowej, miałem 10 lat, gdy się kończyła, i to uodporniło mnie na pacyfizm, ponieważ wojna z nazistami była kwintesencją wojny sprawiedliwej. Naszym zadaniem w czasie wojny jest dokonywanie moralnych osądów i myślę, że jest to właściwa terminologia, nawet jeśli kojarzy się z podejściem katolickim. Moja książka jest oczywiście rodzajem świeckiej wersji religijnego uzasadnienia wojny, ale myślę, że św. Augustyn nie miałby nic przeciwko niej.
Czy wojnę sprawiedliwą można pogodzić z pacyfizmem?
– Nie. Szanuję ludzi, którzy z powodów religijnych mówią: „nie mogę zabijać", ale jestem głęboko przekonany, że w obliczu okrucieństw Hamasu lub rosyjskiej inwazji na Ukrainę słuszną rzeczą jest kontratak. Wobec agresji i brutalności, tak, musi istnieć sprzeciw.
tłum. Łukasz Grzymisławski
Dodaj komentarz